W małym miasteczku Czarnków w Wielkopolsce, gdzie życie toczyło się spokojnie jak leniwa rzeczka, w marcu 1988 roku zdarzyło się coś, co na zawsze zmieniło mieszkańców. Zniknęła bez śladu para młodych jakby ziemia ich pochłonęła. W domu wszystko było na swoim miejscu: kolacja na stole, samochody w garażu, choćby kapcie stały równo pod łóżkiem. Tylko Krzysztof Kowalczyk, miejscowy mechanik, i jego żona Bożena, nauczycielka z podstawówki, przepadli jak kamień w wodę.
Policja przeszukała każdy kąt lasy, pola, choćby stawy rybne. Nic. Ani śladu, ani odcisku buta, żadnej poszlak. Jak dwie osoby mogły wyparować z własnego domu? Przez 22 lata nikt nie znał odpowiedzi. Rodziny cierpiały, śledczy poddali się, sprawa pokryła się kurzem. Aż pewnego dnia w 2010 roku w bagnach nad Notecią znaleziono coś, co na zawsze zamknęło usta plotkarzom.
15 marca 1988 roku nad Czarnkowem rozpętała się wichura, która na dwa dni odcięła miasteczko od świata. Krzysztof, jak zwykle, zamknął swój warsztat mechaniczny przed szóstą. Bożena, po lekcjach w szkole, czekała w domu z obiadem. Sąsiadka, pani Halina, pamiętała, iż w ostatnich tygodniach słychać było z ich domu kłótnie. Ale kto by pomyślał, iż to się tak skończy?
Krzysztof wrócił do domu o 18:30 jego niebieski Fiat 125p został zauważony po raz ostatni w garażu. Na stole stały dwie miseczki z barszczem, ale nikt ich nie tknął. Mieli jechać następnego dnia do Poznania odwiedzić siostrę Bożeny, Irenę. Zarezerwowali choćby pokój w hotelu Pod Koziołkami. Nigdy tam nie dotarli.
Kiedy Irena nie mogła się dodzwonić w niedzielę, zgłosiła sprawę na policję. Posterunkowy Marian Nowak znalazł dom pusty, ale uporządkowany. Portfel Krzysztofa leżał na szafce nocnej, torebka Bożeny na kuchennym stole. Jedyna dziwna rzecz to ciemna plama na podłodze, jakby ktoś gwałtownie zmywał krew. Do tego trzy dni przed zniknięciem Krzysztof wypłacił z banku 10 000 złotych (wtedy to była fortuna!), a Bożena wzięła zwolnienie lekarskie, tłumacząc się problemami rodzinnymi.
Śledztwo prowadził komisarz Tadeusz Wiśniewski, doświadczony glina. Wszyscy mówili, iż Kowalczykowie to idealne małżeństwo. Krzysztof uczciwy jak przysłowiowy szewc, Bożena uwielbiana przez uczniów. Ale gdy zaczęto drążyć, wyszły mroczne szczegóły. Koleżanka Bożeny ze szkoły przyznała, iż ta często przychodziła z siniakami, tłumacząc się upadkami. Brat Krzysztofa, Jarek, wyjawił, iż mechanik zaczął nadużywać wódki i stał się zazdrosny jak osa.
Przeszukano całą okolicę choćby helikoptery krążyły nad polami. Po trzech tygodniach znaleziono spalone ubrania nad Notecią: kwiecistą bluzkę Bożeny i kombinezon Krzysztofa. Ale bez śladów krwi. Sprawa zaczęła się komplikować, gdy pojawiła się Zosia, sprzątaczka, która widziała, jak Krzysztof raz zamknął Bożenę w łazience. Miała ślady na szyi zeznała. A on tylko powiedział: 'To drobna sprzeczka małżeńska’.
Wtedy wyszło na jaw, iż Bożena zaprzyjaźniła się z nowym nauczycielem WF-u, Dariuszem Szymańskim. Dwa tygodnie po zniknięciu Kowalczyków Dariusz też zniknął niby wyjechał do rodziny do Szczecina, ale tam go nigdy nie było.
Komisarz Wiśniewski miał teorię: Krzysztof, pijany i zazdrosny, zabił Bożenę, potem Dariusza, a potem sam uciekł na wieczność. Ale brakowało dowodów. Do 2005 roku sprawa wisiała w powietrzu jak niespełniona obietnica polityka.
12 sierpnia 2010 roku ekipa leśników badała bagna pod Czarnkowem. Jeden z nich, Janek, zauważył coś wystającego z błota foliowe worki. W środku były kości. Wezwano policję. Znaleziono szczątki trzech osób. Pierwsze dwie to Bożena (uderzona w głowę) i Krzysztof (dźgnięty nożem). Ale był też trzeci szkielet młodszy mężczyzna. Z badań dentystycznych wyszło, iż to Dariusz.
Nagle cała teoria Wiśniewskiego legła w gruzach. Ktoś zabił wszystkich trójkę! Przełom nastąpił, gdy sprawdzono stare zeznania kilka osób wspominało tajemniczego mężczyznę, który pytał o Kowalczyków przed ich zniknięciem. Jakby był detektywem mówili.
Po nitce do kłębka: okazało się, iż w latach 80. w Polsce grasował morderca, który polował na pary podejrzewane o zdradę. Nazywał się Stanisław Borkowski, były żołnierz z obsesją na punkcie moralności. W 2011 roku znaleziono go w domu opieki pod Gdańskiem już z demencją, ale w jego mieszkaniu były wycinki o sprawach zdrad.
Choć nie stanął przed sądem, rodziny w końcu poznały prawdę. Prawda, która przez 22 lata czekała ukryta w bagnach, jak zatrzaśnięta skrzynia z sekretami.















