Młoda kobieta z małą dziewczynką na rękach wysiadła z autobusu i spojrzała na tabliczkęwskazówkę. Kłuczki tak było napisane, nazwa wioski.
Jasiu! podeszła ze łzami w oczach babcia w białej chustce. Daj mi Kasię.
Mieszkańcy wioski ciekawsko przyglądali się nieznajomej z dzieckiem, ale staruszka Gurejowa razem z Marią pędziły, nie oglądając się za siebie, niosąc przy sobie mały plecak i walizkę. Gdy dotarły do domu, babcia zamknęła bramę i wbiegła do środka.
Masia!
Dorosła wnuczka już płakała przy stole, przytulając Jadzikę. Łzy Marii nie chciały przestać lecieć.
Uciekłam od męża, babciu!
Co się stało?
On mnie obrażał, gadł o wszelakich rzeczach, rozkazywał, groził, iż zabierze córkę. Nie mogłam przy nim ani westchnąć, ani się pośmiać wciąż tylko jęczał i drapał się po głowie Zmęczyłam się.
Stara Gurejowa spojrzała na wnuczkę z grozą:
Trzy lata małżeństwa i już rozwód, co za czasy.
Maria przestała płakać, podniosła głowę i spojrzała na babcię.
Babciu jeżeli mnie nie zrozumiesz, odejdę. Odeszłam od matki, a ona mnie nie rozumie, krzyczy: Cierpliwa bądź, mężczyzna nie jest przyzwyczajony. Co więc mam robić, kiedy mnie dusi?
Babcia mrugnęła, położyła rękę na włosy wnuczki i rzekła:
Zostań. Nie będę cię wyzywać. Mam cię jeszcze trochę, więc zostaniesz przy mnie. Ten dom będzie twój, moja dziewczynko, moja piękna
***
Maria, dziewczyna z miasta, zapomniała o rodzinnym Krakowie. Początkowo w wiosce kłębiły się plotki, iż Marusia poślubiła bandytę (samą się trochę wygadała). To właśnie od takiego gościa uciekła do babci z walizką i małym dzieckiem, by się schować. Maria zachowała się przyzwoicie, podjęła pracę pocztową i gwałtownie zdobyła sympatię wiejskich mieszkańców.
U Gurejowych mieszka. Cała rodzina jest uśmiechnięta i pomocna, cokolwiek potrzebujesz, zaraz przybędą. Cudownie.
Jadzia mówiła Maria w ogródku babci, pokazując małej córeczce jagody. Nie bój się, możesz je zbierać i jeść. To malina, ta czerwona, ta żółta. A to czarna porzeczka.
Dziewczynka w sukieneczce podeszła do krzaków i dotykała owoców.
Za płotem poruszyły się szczawki i wyłonił zabawny pies, czarny z białymi plamami, podniósł ucho, spojrzał na matkę i szczeniaka i szczekał.
Piesek uśmiechnęła się Maria.
Szczawki znów się poruszyły, a zza nich wyłonił się kręcony chłopiec. Jadzia wpatrywała się w niego z zachwytem.
Paweł! rozległ się męski głos, podszedł do płotu siwy dziadek. Dzień dobry.
Dzień dobry uśmiechnęła się Masia.
Paweł, kręcony chłopiec, odważył się podejść bliżej, chwycił się rękoma ramienia i przyjrzał się Kasi. Był nieco starszy od Jadzia.
Maria przywołała go:
Chodź tutaj, chłopcze. Mamy jagody. I Jadzia chętnie pobawi się z tobą.
Dziadek chłopca uśmiechnął się i opierał się o płot, rozmawiając przyjaźnie z Marią:
Nie wiedziałam, iż macie Kasię. U nas Paweł bez przyjaciół błąka się po podwórku. Na szczęście mamy psa, Szarka.
Maria podskoczyła:
U nas Jadzia się nudzi. Chodź do nas, Paweł!
Paweł drugi raz nie potrzebował namowy przeskoczył przez szczelinę w płocie, a za nim szczeniak. Dzieci zaprzyjaźniły się od razu, a ich śmiech rozbrzmiewał aż do zmierzchu.
***
Tata Pawła, małomówny Jan, przyjeżdżał w weekendy, spojrzał na Marię z zadumą i nie odrywał oczu. Zaczęły się podrygiwać. W każdy weekend przynosił kwiaty, drobne upominki, woził samotną mamę na wózku do rzeki własnym Fiatem 126p.
Babcia Gurejowa go aprobowała.
Ojej, Masia, dobry chłopak. Odszedł od żony, ona go zdradziła, zabrał syna i sam Pawła wychowuje. Pracowity, niepijący. Rosł przed naszymi oczami. Ma mieszkanie w mieście, bo tam praca.
Masia poczuła dreszcz. Podobał jej się mężczyzna, miał dobrą naturę, ale
Boję się, iż mój były mąż go znajdzie! wyznała. Na papierach wciąż jest moim mężem.
Jan zapewnił:
Poczekam, Masia, ile trzeba, przyjadę po ciebie do miasta.
Co za facet
Ja jutro wyjeżdżam rzekł Jan, patrząc w oczy. Opiekuj się Pawłem. Ojciec już nie ma sił, a zabrać go do miasta ryzykowne, bo była żona go ściga
Nie martw się, zajmę się nim uśmiechnęła się Maria. Jedź spokojnie, kochany, nie stresuj się.
Lata mijały, babcia Gurejowa odszedła, a Maria pilnie ją pilnowała, karmiąc łyżeczką; Jadzia poszła do szkoły. Nie było wieści od byłego męża, więc Maria powoli odnajdywała spokój. Paweł dorastał na łobuza, często chciał uciekać ze szkoły, a dziadek zachorował i przestał wychodzić z domu.
Maria biegała między dwoma domami, opiekując się starcami. W weekendy przyjeżdżał Jan, niosąc rzadkie wizyty i pełen bak warzyw własnoręcznie wyhodowanych.
Po kolejnych latach Maria pożegnała babcię i odleciała wolną ptaszką.
***
W okresie dojrzewania Jadzia wdzierała się w pokój, płacząc w poduszkę. Maria krzyczała:
Jadzia! wołała w podwórzu. Chodź tutaj, psisko, nie bądź taka!
Co chcesz? jęczała dziewczynka, leniwie wystawiając się na ganku.
Maria gestykulowała w stronę kurnika:
Co się stało, Jadzia?! Właśnie wyszłam do pracy, a tu taki bałagan!
Co tam? zadręczała nastolatka.
Nie widzisz, co się stało?
Jadzia napchnęła usta, podeszła bliżej i westchnęła:
Skąd mam wiedzieć, mamo? Muszę się uczyć do lekcji.
Co będziemy jeść zimą, córeczko? Kury zjadły wszystko, nie ma niczego.
Bo nie zamknęłaś kurnika.
Czyżbyś myślała, iż to ja go zamknęłam?
Wiesz co? przewróciła oczy, wpadła do domu, a Maria płakała.
W ogrodzie czekał kolejny bałagan: grządki były wydeptane, a w płocie była wyłom, a sam płot pochylił się na bok
Paweł, muszę z tobą pogadać! przeskoczyła przez otwór w płocie Maria. Pawłowi towarzyszył kolega, a przy płocie stała szczeniakowa buda.
Co, szczeniak? drwił Paweł. Zaczynamy rozmawiać z psami?
Chłopcy roześmiali się głośno.
Paweł, twój pies rozwalił mój kurnik
To nie Szarek, co? zapytał Maria. U nas kury spokojnie chodzą po podwórku, nigdy ich nie gryzą.
Maria patrzyła na chłopców, nie mogąc pojąć, jak mały kręcony chłopiec stał się tak obojętny.
***
Od czasu do czasu Maria dzwoniła do matki, ale ta zachowywała się jak obca.
Masia, powiedz szybko, jestem zajęta.
Z kim, mamo? pytająca Maria. Z nową rodziną? Z ojczymem? Z wnukami?
Nie są mi obce, Masia! jeżeli tak mówisz, zapomnij, iż mam matkę.
A ja już jej nie mam, mamo
W takim razie nie dzwoń już. Poczta
Maria gryźć będzie wargę, zła:
Zestarzejesz się, wrócisz do mnie, a obcy dzieci nie będą cię chcieli oglądać.
Łzy spłynęły po policzku. Zebrana pensja poszła na jedzenie, a Maria wpadła w panikę, krzycząc na nieposłuszną córkę, by pilnowała domu, wsiadła do autobusu i pojechała do miasta z zamiarem zrobić niespodziankę Janowi. Znała adres dzięki Pawłowi, pojechała prosto ze stacji. Zapukała do drzwi; otworzyła dziewczyna.
Dzień dobry, nie pomyliliśmy się, jesteśmy Górzyńscy. Kto my? Ja z Janem.
A wy? zapytała Maria.
Żona, oczywiście.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a Maria spojrzała na twarz i pobiegła.
Jan przyjechał w weekend do wioski, jakby nic się nie stało, i wezwał Marię na rozmowę. Mówił głośno:
Co ty, mała? Żyję z Janką, a co mam, dorosły mężczyzna, zgubić się?
A co ja?
Co ty? Ciągle zajęta, w swoim gospodarstwie.
Co się stało, iż tak mnie traktujesz? zaczęła płakać i jąkać się Maria.
Maria, fu zmrużył oczy Jan. Nie zaczynaj tu zamieszkiwać! Mam już dość pierwszej żonyszaleńczki. Dość, Masia, uspokój się, muszę wracać do miasta. Nie bądź smutna.
***
Relacje z sąsiadami psuły się. Dziadek rozmawiał z Marią przez zęby, udając, iż jest głuchy, a jego babcia Zofia przywieźć przyszła wnuki na lato, i teraz cała harca dzieci rozbijała płot, biegała po grządkach Marii i pasła się przy rozkwitających malinach.
Jadzia, wołała Maria, owinięta szalikiem. Co robisz?
Co, mamo? wyszła dorosła dziewczyna z pokoju. Choćby raz uśmiechnęła się i przyniosła herbatę
Jadzia, boli mnie głowa, wyłącz muzykę.
Twoja głowa i tak ciągle boli, odpowiedziała Jadzia. Weź tabletkę.
Jadzia, musimy zebrać maliny. Sąsiadki zostawią nam je bez jagód.
No weź, zbieraj, ja dżem nie jem, odparła Jadzia.
Coś w duszy Marii pękało. Stała przy oknie i milczała. Czasem podchodziła do płotu, który dzieci zburzyły, podnosiła go i przywiązując sznurkiem do słupków. Następnego dnia płot znowu upadał, a ona go podnosiła i przywiązywała.
Jan przestał przyjeżdżać do Kłuczka. Po co? Paweł skończył szkołę. Bez Jana i Marii było łatwiej. Nie musiała już sadzić warzyw, nie musiała zatrudniać mężczyzny.
Kiedy Maria wychodziła z depresji, Jadzia nagle stała się cicha, częściej podchodziła, przytulała się i całowała. Czy to dorosła? Zostało jeszcze miesiąc do końca szkoły i pożegnania z klasą.
Mamo, pomóż radą poprosiła Jadzia. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Rano mdłości, brak sił, a po jedzeniu wzdęcia i nastrój zmienia się co minutę.
Trzeba iść do lekarza. Nie jesteś w ciąży, skąd takie dolegliwości? zdziwiła się Maria, łapiąc wzrok córki.
W ciąży chyba jestem.
Maria otworzyła usta zaskoczona:
Skąd to wiesz? Nie masz chłopaka!
Co? Mamo!
***
Kto ojciec dziecka? Z kim to się stało? wyjść z przychodni matka i córka.
To Paweł, kto inny. Nie mogłam uwierzyć, iż tak może być odparła Jadzia.
Po co nam to? rozpłakała się i od razu zebrała się w sobie Maria.
Maria zapukała w bramę sąsiadów Górzyńskich, nie otworzyli. Z okna wystawiła się babcia Zofia i pokazała pięść. Maria wróciła do swojego podwórka, przeskoczyła przez otwór w płocie.
Paweł!
Stał w podwórzu ze znajomym, hulając i podskakując:
Babcia Masia naprawdę zaszalała, przeskakuje przez płot.
Paweł, muszę z tobą pogadać. Odbierz przyjaciela i chodź do nas.
Dziadek, jakby podsłuchał, wybiegł z ganku.
Nie pójdzie nigdzie, mów tutaj!
Maria zdziwiła się:
Dziadku Tole, możesz chodzić?!
Dziadek spojrzał dzikim wzrokiem:
Mogę i uderzyć, jeżeli trzeba. Wiem, co planujesz, babciu, wciągnęłaś mnie w sprawę. jeżeli chcesz zamontować obrożę na Pawła jak na Jadzię, lepiej wejdź do lasu, on jeszcze nie dorósł.
Maria rozzłościła się:
To znaczy, iż mam podcinać głowę dziewczynce, a potem już nic nie robiW końcu Maria postanowiła, iż najważniejszy jest spokój serca, i z zamyślonym uśmiechem zamknęła drzwi na oścież, pozwalając przeszłości odejść w ciszy.














