Pewnego późnego jesiennego wieczoru droga była prawie pusta. Słońce już schowało się za horyzontem, a nieliczne samochody pędziły szybko, zajęte swoimi sprawami. W aucie Ewy Kowalskiej panowała cisza, aż nagle z tyłu rozległ się zdesperowany krzyk jej pięcioletniej córki, Zosi.
Mamo, zatrzymaj się! zawołała Zosia, a jej błyszcząca sukienka księżniczki migotała w świetle reflektorów. Tam leży człowiek, widzisz?!
Na początku Ewa pomyślała, iż dziecko coś sobie wymyśliło. Nie było widać dymu ani świateł. Ale Zosia, energicznie tupiąc nóżką, powtarzała: Upadł. Potrzebuje pomocy. Proszę, mamo, zatrzymaj się.
Poddając się niepokojącemu przeczuciu, Ewa zwolniła i zjechała na pobocze. Już po kilku sekundach, gdy zeszli ze skarpy, zobaczyli mężczyznę leżącego obok przewróconego motocykla. Był nieprzytomny, oddychał słabo i nierówno.
Boże szepnęła Ewa, wybierając numer pogotowia.
Tymczasem Zosia podbiegła bliżej. Zdjęła cienki sweterek i przycisnęła go do rany, starając się zatamować krwawienie. Jej małe dłonie drżały, ale nie ze strachu była zaskakująco opanowana.
Proszę trzymać się, panie szepnęła dziewczynka. Już jadą dorośli, oni pomogą.
Karetka przyjechała szybciej, niż się spodziewali. Jeden z ratowników delikatnie dotknął ramienia Zosi:
Kochanie, teraz my się nim zajmiemy, dobrze?
Zosia skinęła głową, ale przez chwilę jeszcze nie puszczała dłoni mężczyzny, jakby bała się, iż bez niej znów straci przytomność.
Poszkodowanego zabrano do szpitala. Lekarze przyznali później, iż pierwsze minuty po wypadku, gdy dzielna dziewczynka była przy nim, odegrały kluczową rolę i pomogły uratować mu życie.
Kilka dni później mężczyzna odzyskał przytomność, a pierwszą rzeczą, o którą poprosił, było spotkanie ze swoją małą wybawicielką. Gdy Zosia z mamą weszły do sali, z trudem uniósł się z poduszki i cicho powiedział:
Dziękuję. Dałaś mi drugą szansę.
Od tego dnia życie rodziny Kowalskich się zmieniło. Znajomi mężczyzny zaczęli odwiedzać Zosię, przynosili jej zabawki i książki, uczestniczyli w szkolnych przedstawieniach, a raz choćby zorganizowali małą paradę na jej cześć na pobliskim rynku. Dziewczynka radośnie witała gości, zawsze częstując ich lemoniadą, którą robiła z mamą.
Zosia gwałtownie zaprzyjaźniła się z uratowanym mężczyzną. Często przychodził do nich, by po prostu porozmawiać, a czasem jeździł z nią na rowerze po cichej uliczce niedaleko ich domu.
Historia rozeszła się po okolicy. Ludzie dyskutowali: jedni przypisywali to przypadkowi, inni niewiarygodnemu instynktowi dziecka. Ale ci, którzy widzieli wszystko na własne oczy, wiedzieli jedno: tej nocy mała dziewczynka okazała prawdziwą odwagę i przyczyniła się do ocalenia czyjegoś życia.
Mijały miesiące. Mężczyzna w pełni wyzdrowiał i pewnego dnia zaprosił rodzinę Zosi do swojego domu. Siedzieli w ogrodzie, pili herbatę i rozmawiali o tym, jak przypadkowe zatrzymanie na pustej drodze zmieniło życie kilku osób.
Dziś, wspominając tamten wieczór, mężczyzna uśmiecha się i mówi cicho:
Czasem pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanego miejsca.
Zosia, która jest już trochę starsza, odpowiada:
Wystarczy wierzyć, iż dobre uczynki mają znaczenie, choćby gdy jest się bardzo małym.
Czasem anioły nie mają skrzydeł tylko błyszczącą sukienkę i szczerą chęć pomocy.












