Miłość na zawsze

twojacena.pl 1 tydzień temu

**Miłość aż po grób**

Wychodząc ze sklepu, Wanda mocniej chwyciła siatkę z zakupami i ruszyła do domu. Kupiła niewiele, a torba ciążyła jak kamień. Przed blokiem zatrzymała się. *„W oknach ciemno. Kasia znowu gdzieś poszła.”* Pokręciła głową. *„Niech tylko wróci… Od kiedy zadaje się z tym… Darkiem, tylko problemy. Z nauką w dół, wagary, nauczyciele skarżą. A tu matura, studia. Jak wpadniesz w moje ręce, już ja ci…”* — nakręcała się, wchodząc po schodach.

W kuchni postawiła zakupy na krześle. Spojrzała na kuchenkę. *„Prosiłam, żeby ziemniaki obierała albo makaron ugotowała. Uciekła… Co ja z nią zrobię? O, ty…”*

Szarpnięciem zdjęła kurtkę, zawiesiła w przedpokoju i wróciła. Drzwiczki lodówki trzaskały, garnki dzwoniły — Wanda wkurzona gotowała kolację, obiecując sobie, iż tym razem porozmawia z córką *ostro*.

Ale Kasia nie wracała. Już było po dziesiątej. Wanda chodziła nerwowo po mieszkaniu, powtarzając jak mantrę:

— Tylko niech wróci… Tylko niech wróci, a ja jej pokażę, gdzie raki zimują! Biję się jak ryba o lód, wszystko dla niej, żeby miała lepiej, a ona makaronu ugotować nie umie… Jak ja jestem zmęczona, wszystko sama… Myśli, iż ja nie chciałam swojego życia? Prawie tak samo było, gdy zostałam z dzieckiem sama. Niewdzięczna… Moje błędy chce powtórzyć? Niech spróbuje, zobaczy, co to życie…

Wściekłość sięgnęła zenitu. Chciała rzucać, tłuc, byle wyrzucić z siebie tę złość.

Gdy w zamku zgrzytnął klucz, aż się ucieszyła, iż córka wróciła. Ale gdy zobaczyła jej rozpromienioną twarz, wściekłość wróciła ze zdwojoną siłą.

— Gdzie ty byłaś?! Zegarek widziałaś? A lekcje? Matura za pasem, a ty się włóczysz Bóg wie gdzie! — krzyczała, nie zważając na sąsiadów.

— Lekcje zrobiłam… — bąknęła Kasia.

— Cicho! Matce się nie sprzeciwiaj! Rozum ci odebrało? Wychowałam cię, myślałam, iż skończysz studia, dobrą pracę znajdziesz… A ty…

— Żadnych błędów nie powtarzam. Nie krzycz… — warknęła Kasia.

Jej oczy zgasły, policzki zapałały rumieńcem.

— A ty… — Wanda ledwo powstrzymała przekleństwo.

Rozejrzała się bezradnie, szukając „narzędzia sprawiedliwości”. Kasia chciała przemknąć do pokoju, ale Wanda w końcu chwyciła składaną parasolkę z półki i zamierzyła się.

— Mamo! — Kasia przykurczyła się, zasłaniając głowę.

Od tego krzyku ręka Wandy opadła. Parasolka z brzękiem upadła na podłogę. Wanda zgarbiła się, jakby cała wściekłość z niej uciekła.

— Nie wiem, gdzie biegałaś, a ty… Co to na palcu? Skąd? — spytała słabo, osuwając się na stołek.

Kasia powoli odsłoniła głowę, spojrzała na skromny złoty pierścionek z białym kamykiem.

— Darek mi dał — szepnęła, niepewnie patrząc na matkę.

— Jeszcze do szkoły chodzisz. On nie wie? — Wanda wpatrywała się w pierścionek.

— Wie. No i co? Za dwa miesiące zdam maturę i…

— I dorośniesz? No tak. Mieszkasz ze mną. Możesz respektować moje zasady? Pomóc w domu? Myślisz, iż dorosłość to robienie, co chcesz? Wracanie o północy? A jak zajdziesz w ciążę? — Wściekłość znowu rosła.

— Mamo, on mnie kocha. Ja jego też… — Kasia mówiła z desperacją.

— Gdyby cię kochał, dbałby o twoją przyszłość, a nie ciągał po nocach. Skąd się wziął na nasze nieszczęście… — Wanda potrząsnęła głową, jęknęła.

Nocą rzucała się w łóżku. Nerwy, kłótnia — nie mogła zasnąć. Jak to się stało? Jej Kasia, mądra, piękna, zawsze grzeczna… Wyobraźnia podsuwała najgorsze scenariusze. W końcu zadzwoniła do jedynej przyjaciółki.

— Co się stało? — Pola ziewnęła. — Zegarek widziałaś?

— Przepraszam. Nie mam z kim pogadać. Kasia…

— Mówiłam, nie trzęś się nad nią. Co znów?

— Związała się z tym chłopakiem, starszym. Wagary, uwagi… Wstyd. A teraz pierścionek! Gada o miłości, a ma siedemnaście lat! Zniszczy jej życie… Zasnęłaś?! — Wanda odłożyła telefon.

Lżej jej było. W końcu zasnęła. Rano świat wydał się mniej straszny. Postanowiła działać. Ale jak?

Podczas porannej krzątaniny myślała, jak dotrzeć do córki. Zajrzała do jej pokoju — spała, wtulona w dłoń. Serce ścisnęło się z czułości i strachu.

Wychodząc, zabrała swoje klucze. Nagle wpadła na pomysł. Wyjęła klucze Kasi z kieszeni kurtki, schowała je. Znalazła w szufladzie zapasowy komplet (po mężu) i zamknęła drzwi.

*„Niech posiedzi w domu. Jutro napiszę usprawiedliwienie. W końcu porozmawiamy.”*

Gdy Kasia zadzwoniła o dziewiątej, wściekła, Wanda odparła krótko:

— Żebyś pomyślała. Pogadamy jak wrócę.

Koło piątej, wracając, zobaczyła tłum pod blokiem naprzeciw. Sąsiadka, Irena, szła ciężko, wspierając się na lasce.

— Irenka, co się dzieje?

— Wanda… tylko się nie denerwuj. Policja i straż już jadą…

— Mów wreszcie! — Serce podpowiadało najgorsze.

Słońce zachodziło, oślepiając.

— Popatrz na dach. To nie twoja Kasia?! — Irena zasłoniła oczy dłonią.

Wanda rozepchnęła tłum. W świetle nieba ujrzała dwie sylwetki. Kasia i Darek stali na krawędzi, trzymając się za ręce.

— Boże, przecież zamknęłam drzwi… — wyszeptała.

— Dziś podjeżdżał pod wasz blok wóz z dźwigiem. Pewnie ją przez okno wyciągnął… — mruknął jakiś mężczyzna.

— Kasia! — krzyknęła Wanda, ale wydał jej się to tylko jękiem.

Ludzie szeptali:

— To z tym Darkiem… Ojciec w więzieniu, matkę zabił…

— On roznosi pizzę…— **Kasia!** — Wanda krzyknęła raz jeszcze, a wtedy dziewczyna odwróciła głowę i ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, zanim Darek gwałtownym ruchem pociągnął ją za sobą w próżnię.

Idź do oryginalnego materiału