Logan zastygł w bezruchu, podczas gdy miasto wokół niego toczyło się swoim nieubłaganym rytmem. Wzrok miał utkwiony w twarzy kobiety, której nigdy nie spodziewał się zobaczyć ponownie a już na pewno nie w taki sposób.
Jagoda Nowak. Jego pierwsza miłość. Jedyna miłość, jeżeli miał być szczery.
Dziewczyna, która kiedyś wyzwała go na wspinaczkę na wieże ciśnień, która tańczyła boso w deszczu, która całowała go pod trybunami po meczach i szeptała mu marzenia o Paryżu, poezji i świecie większym niż ich małe miasteczko.
Ale po maturze zniknęła. Bez słowa. Bez pożegnania. Po prostu rozpłynęła się w powietrzu.
A teraz stała tu, trzymając na chodniku przed butikiem Chanel dwie drżące dziewczynki, wyglądając, jakby świat o niej zapomniał.
Ukląkł.
Właśnie tam, w swoim skrojonym na miarę garniturze i włoskich butach, na brudnym chodniku Warszawy.
Jagoda, wyszeptał cicho.
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
Nie chciałam, żebyś mnie tak zobaczył, powiedziała ochrypłym głosem. Prawie uciekłam, gdy cię rozpoznałam.
Bliźniaczki spojrzały na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami. Jedna z nich pociągnęła Jagodę za rękaw.
Mamo, zimno mi.
Serce ścisnęło mu się. *Mamo*.
Spojrzał na Jagodę, mówiąc łagodniejszym tonem, niż pamiętała. To twoje?
Skinęła raz. Lena i Zosia. Mają trzy lata.
Zamarł.
Trzy lata.
Wyglądały dokładnie jak ona, ale było coś znajomego w kształcie ich podbródków. W tym, jak Zosia mrużyła oczy w świetle, tak jak on robił w dzieciństwie.
Serce waliło mu jak młot.
Czy to moje?
Jagoda w końcu podniosła wzrok, z łzami w oczach. Nie wiedziałam, jak cię znaleźć. Próbowałam ale gdy zrozumiałam, kim się stałeś, pomyślałam Głos jej zadrżał. Pomyślałam, iż nie będziesz tego chciał. Mnie. Ich.
Cisza, cięższa niż wszystko, co kiedykolwiek znał, zawisła między nimi.
Nie był pewien, jak długo tak stali.
Wreszcie, powoli, jakby decyzja została już dawno podjęta w głębi jego duszy, zdjął płaszcz i okrył nim ramiona Jagody. Delikatnie wziął Lenę na ręce, a potem wyciągnął dłoń do Zosi.
Chodźcie, powiedział stanowczo. Zabieram was do domu.
W kolejnych dniach media oszalały.
Miliarder technologiczny, Leon Baran, widziany z nieznaną kobietą i dziećmi w centrum miasta!
Sekretna rodzina magnata?
Od bezdomnej do apartamentowca: kobieta, która złamała milczenie Barana
Ale Leon nie przejmował się tym.
Nie obchodziły go nagłówki gazet.
Nie przejmował się telefonami zaniepokojonych członków zarządu.
Nie dbał o plotki na salonach.
Bo Jagoda i dziewczynki spały teraz w jego apartamencie, w cieple, bezpieczne, najedzone.
I po raz pierwszy od dawna poczuł coś.
Kilka tygodni później Jagoda stała przed panoramicznymi oknami, wpatrując się w horyzont.
Nie pasuję do tego świata, Leon, powiedziała cicho. Ty jesteś sobą. A ja jestem tylko
Jesteś ich matką, przerwał jej. Jesteś jedyną osobą, która kiedykolwiek naprawdę mnie znała. Ty pasujesz tu bardziej niż ktokolwiek inny.
Odwróciła się do niego, z wilgotnymi oczami. Bałam się.
Ja też, odszepnął. Ale już się nie boję.
I znów ukląkł nie z pierścionkiem, jeszcze nie ale z całym swoim sercem.
Zostań. Znajdziemy sposób. Razem.
I Jagoda została.
Nie przez pieniądze. Nie przez apartament, rozgłos czy luksus.
Ale dlatego, iż mężczyzna, który kiedyś wziął ją za rękę na szkolnym korytarzu, odnalazł ją ponownie tym razem na najzimniejszej ulicy, w najtrudniejszym momencie jej życia.
I zamiast odwrócić się plecami
Wrócił do domu.
Do niej.
Do ich córek.
Do życia, które było im przeznaczone.