Mieszkanie, w którym już nie jesteśmy mile widziani: gdy matka zmieniła dom w pole bitwy

twojacena.pl 1 dzień temu

**Dziennik osobisty**

Siedziałem w swoim gabinecie, kiedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu – żona. Zaskoczyło mnie, bo rzadko dzwoniła w ciągu dnia.

– Cześć, Aneta. Coś się stało? Jestem trochę zajęty – odpowiedziałem, odrywając wzrok od komputera.

– Stało się – jej głos drżał, jakby walczyła z płaczem – Wykopali nas. Nie mamy gdzie mieszkać!

– Co?! – zerwałem się z krzesła – Z mieszkaniem coś nie tak? Pożar? Włamywacze?

– Z mieszkaniem wszystko dobrze… tylko teraz nie wolno nam tam mieszkać – wyszeptała.

– Jak to „nie wolno”? Kto może nam zabronić mieszkać w naszym własnym mieszkaniu?!

– No kto… twoja matka! – wybuchnęła, a w jej głosie czuć było ból, gniew i bezradność.

Kiedyś, dawno temu, przeprowadziliśmy się z Anetą do Warszawy z dwójką dzieci. Starsza miała siedem lat, młodsza pięć. Zaczynaliśmy od wynajmu, pracowaliśmy bez wytchnienia. Aż pewnego dnia uśmiechnęło się do nas szczęście – ojciec Anety niespodziewanie dostał w spadku mieszkanie od dalekiego krewnego.

– Mieszkajcie – powiedział wtedy staruszek – emeryta podatki nie gryzą, formalnie to moje, ale nie będziemy wam przeszkadzać.

Zrobiliśmy remont, kupiliśmy meble. Żyliśmy. Już uważaliśmy to miejsce za swoje – choć na papierze takie nie było. Tylko Aneta wciąż czuła niepokój.

– Włożyliśmy tu wszystko, a żadnych dokumentów na nas nie ma – mówiła.

– Nie martw się. Rodzice mają Tamarę, my tu jesteśmy. Kto nas stąd wyrzuci? Przecież nie jesteśmy obcy.

Ale stało się gorzej – wyrzucili nas. I nie obcy, tylko własna rodzina.

Punktem zapalnym był jubileusz ojca. Przyjechaliśmy, uczciliśmy. A następnego dnia teściowa oznajmiła:

– Zdecydowaliśmy: Marek, nasz siostrzeniec, zamieszka z wami. Dostał się na studia, w akademiku ciasno. U was jest przestronnie. A poza tym – dodała – mieszkanie i tak jest nasze, to my decydujemy, kto tam będzie mieszkał.

Aneta prawie się zakrztusiła. A ja tylko przytaknąłem:

– Żaden problem. Miejsca starczy.

Chciała krzyczeć, ale się powstrzymała. Nie miejsce. Nie czas. Ale coś w niej pękło.

Marek wprowadził się – jak pan domu. Jadał na kanapie, nawrzucał, nie sprzątał. Niszczył wszystko, czego dotknął. A potem przyjechali moi rodzice. „Odwiedzić wnuka”. I wtedy się zaczęło.

– Buty Marka są brudne! – męczyła teściowa. – Dlaczego kurtka nie wyprana?! A gdzie pierogi?!

Wydawała rozkazy jak generał. Gotowała, prała, sprzątała. Aż w końcu cisnęła Anecie prosto w twarz:

– Nie rozumiem, jak mój syn może żyć z kimś takim jak ty! Lepiej, żebyś sobie poszła. Zostaw mieszkanie.

– Gdzie ja pójdę? Córki mają swoje rodziny, wynajem drogi…

– Nie mój problem. Pakuj się.

Kiedy Aneta odmówiła, teściowa rzuciła:

– Wszystko wyjaśnię Wojtkowi. Podpisze pozew o rozwód.

Aneta w milczeniu zbierała rzeczy i płakała.

Gdy się dowiedziałem, rzuciłem wszystko.

– Mamo, co ty wyprawiasz?! Wyrzuciłaś moją żonę?!

– Jest zbędna. Do tego – pije!

– Co?!

– Słyszałam brzęk butelek w reklamówce. Coś ukrywasz? Nie pozwolę na coś takiego pod moim dachem. Mieszkanie jest moje – to ja decyduję.

– Mamo, to Marek wynosił śmieci!

– Nie zwalaj na dzieciaka! jeżeli jeszcze się tu pojawi – nie licz na litość.

– Więc i ja z nią pójdę.

– Jeszcze lepiej. Marek ma dziewczynę, będzie gdzie mieszkać.

Zacisnąłem pięści.

– Dobrze. Dwa dni.

– Aneta, nie płacz. Wszystko wywieziemy – Krzysiek pomoże, mamy garaż. Będzie dobrze. Kupimy własne mieszkanie. Może nie takie, jak marzyliśmy, ale nasze.

Po trzech dniach teściowa wróciła z Tamarą – z torbami jak na wojnę. Ryby, mięso, słoiki, worki warzyw…

– Oni… wyprowadzili się?! – Tamara patrzyła osłupiała.

– Pusto… Nie ma kuchenki… Lodówki… Mebli…

– Na balkon wyniesiemy.

– Tam pada! Mamo, tu choćby nie ma gdzie spać!

Zofia Kazimierzowa wybrała mój numer – nie odebrałem. Wnuczki też nie podnosiły słuchawki.

– Zosia, tu babcia… – zaczęła, ale w słuchawce rozległo się tylko:

– Nie dzwoń więcej!

W mieszkaniu został tylko stary, zabrudzony fotel. I miska w wannie – symbol końca.

Pół roku później Aneta przygotowywała kolację w nowym mieszkaniu. Telefon. Nieznany numer.

– Synu, to ja… Mama… Nie odbierasz… Żałuję. Wracajcie. Mieszkajcie u nas.

– Już mieszkamy. U siebie.

– U siebie? Po wam jeszcze jedno? Przecież jest nasze!

– Wasze – to wasze. A my mamy swoje.

– A wnuczki? Porzuciły mnie!

– Nic im nie trzeba. Mamy wszystko. O tamtym mieszkaniu zapomnij. I nigdy tam nie wrócimy.

Wcisnąłem „rozłącz”. Ten rozdział mojego życia się zamknął. I już się nie otworzy.

Idź do oryginalnego materiału