Sąsiadka z dołu — miłość z góry
Witek z irytacją spojrzał na zegarek — poranek ledwo się zaczynał, a dzień już był zepsuty. Zamiast walizek, biletów i długo wyczekiwanego wylotu z Lizą nad morze — wpadał do swojego dusznego klatki schodowej w starym bloku. Jak zwykle. Siostra Alina, łzy, termometr i błaganie „posiedź z dzieciakami, nie mam do kogo się zwrócić…”.
Nie chciał. Naprawdę. Chciał być facetem na urlopie, z kobietą, z drinkiem w ręce. A zamiast tego — dwójka wrzeszczących siostrzeńców, plecak z zabawkami i aromat wczorajszej imprezy od sąsiadki, która otworzyła drzwi i aż klasnęła w dłonie:
— Wituś, co to za drobiazgi z tobą? Ożeniłeś się czy co?
Kasia — sąsiadka z parteru. Ruda, żywiołowa, z oczami jak u liska. Dwa razy zalewał jej mieszkanie, zanim właściciele nie wymienili kranu. Jej mama — dobra kobieta, nie zażądała ani grosza, a sama Kasia od tamtej pory tylko mrugała. Choć Witek miał wrażenie, iż jeszcze do szkoły chodzi.
— Co ty, wagary sobie robisz? Mamie powiem! — parsknął, widząc, jak Kasia się zaczerwieniła.
— Już skończyłam technikum! Szukam pracy! — warknęła, zarzucając plecak na ramię.
— No pewnie, wyglądasz jak zawodowa wagarowiczka. W lustrze się przejrzyj!
Roześmiali się, Kasia wślizgnęła się do środka, a Witek poszedł po samochód — stary, ale własny, kupiony na kredyt. Liza, oczywiście, skrzywiła nos: „Mógłbyś coś lepszego znaleźć”. Ale on był dumny choćby z tego gruchota. Uparty jak osioł. Będzie wszystko — mieszkanie, auto, status i Liza.
Ale nie dziś.
Dziś — korki, spocone siedzenia, wrzeszczące dzieciaki na tylnym siedzeniu i siostra w łzach:
— Przepraszam, Wituś, no nie mam do kogo więcej…
Alina leżała w szpitalu, ich matka z Aliną też rozchorowała się ze stresu. A ich ojciec… Cóż, Marek był ojcem tylko na papierze. Pić, hulać, znikać — to umiał najlepiej.
Dzieci zawisły mu na szyi: „Wujku Witusiu!”. Przytulił je, obiecał lody i zawiózł do swojej wynajętej kawalerki.
Kasia znowu wpadła mu w drzwi.
— To wszystko twoje? — wytrzeszczyła oczy.
— No, znalazłem na przystanku — zaśmiał się. — Odwróciłem się na sekundę, a tu się przykleiły.
Dzieciaki zachichotały, a Kasia zmieszała się. Witek poprawił się:
— Żartuję. To siostrzeńcy. Siostra w szpitalu, ja ich ogarniam.
W mieszkaniu dzieciaki natychmiast urządziły chaos. Witek robił im jajecznicę, potem prowadził do parku, kupował hot-dogi i baloniki. Były zachwycone. Ale trzeciego dnia zaczęły grymasić: Marysia skarżyła się na gardło, Kacper — na brzuch. Płacz, łzy, „chcemy mamy”…
Zapukano do drzwi. Witek otworzył — Kasia.
— Słyszałam, iż płaczą… Może pomóc? Skończyłam medyczne.
Weszła, przyniosła stare zabawki, po cichu ułożyła dzieci do snu, owinęła Marysi gardło szalikiem, pogłaskała Kacpra po brzuszku. A on, nie zdążywszy podziękować, zasnął w jej ramionach.
— Chodź do kuchni, zrobię ci chociaż kanapki — mruknął Witek, zamykając delikatnie drzwi do pokoju.
Usiedli w kuchni. Kasia, popijając herbatę, spytała:
— A twoja… kiedy ich odbierze?
— Moja? Co ty! To siostra. Sam nie mam dzieci. I na razie nie planuję.
Kasia się uśmiechnęła, a on zrozumiał — jest prawdziwa. Przytulna. Ciepła. Nie jak Liza, nie jak nikt przedtem.
Kasia została jeszcze na dzień. Potem na dwa. Potem — na zawsze. Razem chodzili z dziećmi na spacery, gotowali, śmiali się. A w parku, gdy sprzedawczyni balonów powiedziała: „Jaka piękna rodzinka!” — Witek poczuł ściśnięcie w piersi. Spojrzał na Kasię, na dzieci, i nie chciał, żeby to się skończyło.
Liza zadzwoniła po tygodniu. Jej głos był zimny:
— Gdzie ty jesteś? Ani słuchu, ani ducha. Już wszystko wiem.
I jedyne, co poczuł — nic.
Gdy Alinę wypisali ze szpitala, siostrzeńcy błagali:
— Wujku Witusiu, możemy zatrzymać Kasię? A ty ją kochasz?
Marysia, nie czekając na odpowiedź, oznajmiła:
— Wiem, iż kochasz. I ona ciebie. My będziemy trzymać welon na weselu.
Kasia się zaczerwieniła, nerwowo gładziła dzieci po główkach, a Witek patrzył w lustro i myślał: „Boże, dziękuję Ci za tę rudą dziewczynę z dołu”.
A gdy podjechali pod dom, Alina wyszła z mamą, zobaczyła Kasię — i załamała ręce:
— No— No i wreszcie ktoś rozsądny się znalazł — Kasiu, witaj w naszej rodzinie!