Grupa turystów w otwartym jeepie powoli przemieszczała się po polskiej puszczy, podziwiając zielone krajobrazy po niedawnych deszczach. Pogoda była przyjemna, a powietrze wypełniały śpiew ptaków i odległe pomruki zwierząt.
Wszystko przebiegało spokojnie, aż jeden z pasażerów nagle dostrzegł coś rozpaczliwie pluskającego się w mętnej wodzie rzeki.
Na początku wszyscy myśleli, iż to tylko gałąź porwana nurtem. ale po chwili stało się jasne to był mały lwiątko, które nie płynęło, ale tonęło. Jego słabe łapki ledwo dotykały powierzchni wody, a główka co chwilę znikała pod falami.
Turyści gwałtownie sięgnęli po telefony, próbując uchwycić ten rzadki moment. Jednak ich przewodnik, mężczyzna o twardym spojrzeniu i mocnej posturze, nie wahał się ani chwili. Znał te tereny i wiedział, iż jeżeli nie pospieszy, malec nie przeżyje.
Zrzucił ciężkie buty, zostawił torbę na brzegu i wskoczył do zimnej wody. Pewnie przemieszczał się w stronę lwiątka, podniósł je i przycisnął do piersi, a następnie posadził na swoim ramieniu, by mogło złapać oddech.
Gdy odwrócił się, by wrócić na brzeg, zamarł. Wszystko wokół jakby stanęło w miejscu. Zza drzew, po obu stronach, zbliżały się lwy. Sześć, siedem, może więcej. Potężny samiec z gęstą grzywą szedł na czele, a za nim lwice o czujnych spojrzeniach.
Serce przewodnika waliło jak młot. Wiedział, iż ucieczka nie ma sensu. Lwy są szybsze, silniejsze, a teraz pewnie myślą, iż chce skrzywdzić ich młode. Drżał ze strachu, ale starał się nie poruszać.
To już koniec przemknęło mu przez myśl.
Drapieżnicy podeszli niemal na wyciągnięcie ręki. Jeden krok, drugi Ich oczy błyszczały, kły połyskiwały w półotwartych paszczach. Wydawało się, iż mężczyzna nie ma szans. ale nagle stało się coś, czego nikt się nie spodziewał.
Jedna z lwic, prawdopodobnie matka, powoli podeszła i delikatnie dotknęła nosem lwiątka, jakby sprawdzając, czy jest całe. Malec cicho zapiszczał, ale zaraz wtulił się w szyję matki.
W tym momencie mężczyzna poczuł, jak napięcie nieco opada, choć nogi wciąż mu drżały.
Pozostałe lwice także się zbliżyły. Zamiast ataku jednak zaczęły delikatnie obwąchiwać jego dłonie, a jedna choćby polizała mu nadgarstek.
Wyglądało na to, iż rozumiały ten obcy nie jest wrogiem. Ocalił ich dziecko.
Turyści na brzegu stali w milczeniu, nie wierząc własnym oczom. Takiej sceny nie zobaczyliby choćby w najlepszych filmach przyrodniczych.
Przewodnik zaś stał w rzece, otoczony przez lwy.
Gdy w końcu odeszły, ostrożnie wyszedł na brzeg.
Na koniec tylko się uśmiechnął i szepnął:
Dla takich chwil warto ryzykować. Prawdziwe dobro zawsze wraca.