Mąż uznał, iż źle zarządzam domem — po rozmowie z mamą

twojacena.pl 1 tydzień temu

Mąż uznał, iż jestem złą gospodynią — po naradzie z mamą

Z Arturem pobraliśmy się nieco ponad rok temu. Przed tym spotykaliśmy się prawie trzy lata i wydawało się, iż znamy się na wylot. Ale okazało się, iż prawdziwą próbą nie są wyznania przy księżycu, a wspólne życie codzienne. Wcześniej mieszkaliśmy osobno: ja we Wrocławiu, on u rodziców na przedmieściach. Stanowczo byłam przeciwko wspólnemu mieszkaniu przed ślubem. Wierzyłam, iż jeżeli ktoś kocha – poczeka. Artur poczekał. Niestety, na więcej cierpliwości mu nie starczyło.

Gdy tylko zamieszkaliśmy razem, romantyka zniknęła. Zostały rachunki, sprzątanie i niekończące się pretensje. Najboleśniejsze były te nie tylko od męża, ale i od jego matki.

Artur jest porywczy, uparty i, jak się okazało, dość staroświecki. Dla niego kobieta powinna nie tylko pracować, ale być uosobieniem gospodyni idealnej: ugotować barszcz, umyć podłogi, wyprasować bieliznę i jeszcze uśmiechać się jak z reklamy.

Próbowałam tłumaczyć, iż żyjemy w XXI wieku, iż ja też mam pracę, zmęczenie, choroby. Nie mogę zmieniać się w służącą po ośmiu godzinach przed komputerem. On tego nie słyszał. Dla niego było oczywiste: sprzątanie i gotowanie to kobiece obowiązki.

Pierwsze miesiące starałam się milczeć. Znosiłam, wierząc, iż to tylko okres przystosowania. Sprzątałam, jak umiałam, gotowałam, czasem zamawiałam jedzenie, gdy nie dawałam rady. Ale pewnego dnia Artur wrócił z pracy, pochmurny jak listopadowe niebo, usiadł w kuchni i choćby nie patrząc mi w oczy, rzucił:

— Z mamą pomyśleliśmy… i doszliśmy do wniosku, iż z gospodyni z ciebie żadna. Nie starasz się. Trzeba częściej sprzątać i gotować porządnie. Tak jak ona.

Zamarłam. To nie tylko jego niezadowolenie – on skonsultował się z matką, przedyskutował mnie z nią i wydali wyrok. Ja, niby, nie nadaję się. Nie spełniam oczekiwań. Kiepsko sobie radzę.

A czy to nic, iż dokładam połowę domowego budżetu? Że haruję na śmierć i też chciałabym wracać do czystego mieszkania, gdzie nikt mnie nie krytykuje, tylko czeka z ciepłą kolacją – ale nie ode mnie, tylko dla mnie?

Narzeka, iż u mnie „nie tak jak u mamy”. No bo niby jak? Jego mama ma emeryturę, wolny dzień, zero deadline’ów i telekonferencji. Ja żyję w wiecznym biegu. Ale się staram. Wczoraj stałam przy garach dwie godziny, a on stwierdził, iż kotletom „brakuje adekwatnej chrupkości”.

Swoją drogą, on nie kwapi się do swoich obowiązków. Żarówka w przedpokoju nie działa od trzech tygodni. Z toalety cieknie – i nic. Ale to przecież, w jego rozumieniu, „drobiazgi”. A jeżeli kurz w salonie – to już tragedia.

Pewnego dnia straciłam cierpliwość i zaproponowałam kompromis: rzucam pracę i zostaję idealną panią domu. Gotuję, piorę, prasuję. Pod warunkiem, iż on przejmie wszystkie wydatki.

Na co odpowiedział:
— A dlaczego ja mam cię utrzymywać za darmo?

Czyli chce idealną żonę – ale bez inwestycji. Żeby pracowała, sprzątała, gotowała, uśmiechała się i jeszcze była wdzięczna za możliwość życia z nim. A jeżeli nie – no to rozwód. Bo, jak twierdzi, nie widzi innego wyjścia.

A ja nie widzę sensu w dalszym trwaniu tego związku. Miłość nie równa się niewolnictwu. Jestem gotowa na kompromisy, ale nie na samounicestwienie. Nie jestem jego służącą, darmową kucharką i już na pewno nie tematem do dyskusji z mamą. Jestem kobietą. I zasługuję na szacunek. A nie na napomnienia od męża, który wciąż nie dorósł.

Idź do oryginalnego materiału