Ja, Helena Michałowska, wychowałam swojego syna, Jakuba, sama. Może to moja wina, iż stał się tak uległy wobec żony, ale to bolesne dla mnie. Moja przyjaciółka z dzieciństwa, Wanda, powiedziała wprost: „Za bardzo go rozpieszczałaś”. Jej słowa zabolały, ale skłoniły mnie do refleksji. Teraz mieszkam w małym miasteczku pod Poznaniem, rzadko widując syna i wnuczkę, bo jego żona, Kinga, całkowicie nad nim zapanowała, a ja stałam się obcą w ich życiu.
Jakub urodził się, gdy już zapomniałam o jego ojcu, z którym żyłam w związku nieformalnym przez cztery lata. Mój ojciec, zamożny przedsiębiorca, podarował mi mieszkanie po szkole, abym czuła się niezależna. W młodości moje mieszkanie było centrum imprez, ale wszystko się zmieniło, gdy go poznałam. Miłość wydawała się wieczna, ale ciąża była niespodzianką. Nie wahałam się ani chwili — marzyłam, by trzymać dziecko w ramionach. Ojciec Jakuba próbował mnie zatrzymać, ale się oddaliłam. Rozstaliśmy się jeszcze przed porodem. Rodzice namawiali mnie, byśmy zostali razem dla dobra syna, ale upierałam się: „Będę dla niego i matką, i ojcem”. Ojciec tylko machnął ręką: „Twoje życie”.
Gdy Jakub miał siedem lat, mój ojciec zmarł. Do tej pory niczego nam nie brakowało: zabawki, ubrania, podróże — syn miał wszystko. Nigdy nie był rozpieszczony, a przyjaciółki dziwiły się: „Jak wychowałaś takiego spokojnego chłopca, mając tyle pieniędzy?” Z dumą odpowiadałam: „Po prostu go kocham. On jest moim jedynym mężczyzną”. Wtedy nie sądziłam, iż mój „jedyny mężczyzna” dorośnie i wybierze inną kobietę, odsuwając mnie na bok. Byłam pochłonięta jego nauką i pracą. Gdy Jakub miał iść do wojska, dogadałam się z komendantem, aby mógł „służyć” w jednostce garnizonowej, a ja codziennie nosiłam mu jedzenie, ciesząc się jego uśmiechem.
Po służbie Jakub poszedł na studia, gdzie na trzecim roku poznał Kingę. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłam, serce mi się ścisnęło. Była piękna, ale jej spojrzenie — ostre i chłodne — budziło lęk. Od razu wyczułam: ta dziewczyna go zniewoli. I tak się stało. Jakub stał się jej cieniem, spełniał każdy kaprys, wydawał wszystkie oszczędności na prezenty, wymyślał niespodzianki, tylko by ją zadowolić. Kinga nie manipulowała otwarcie — po prostu pozwalała mu się kochać, a on w niej tonął. Nasze rozmowy ograniczały się do jego zachwytów nad nią. Czułam, iż tracę syna, ale ukrywałam ból, starając się być uprzejma wobec synowej.
Przed ślubem Kinga oznajmiła swoje wymagania: wesele miało być wystawne. Wydałam niemal wszystkie oszczędności, aby ją zadowolić. Ale to nie wystarczyło — przepisałam na Jakuba swoje mieszkanie, wyprowadzając się do matki. To był mój błąd. Gdy Kinga dowiedziała się, iż mieszkanie jest tylko na Jakuba, urządziła awanturę. Następnego dnia syn pobiegł do notariusza i przepisał je na oboje. Zaczęło mi się wydawać, iż ziemia się pode mną zapada: moja ofiara dla niej nic nie znaczyła. Od tamtej pory Kinga żywiła do mnie urazę, a ja stałam się niechcianym gościem w domu, który kiedyś był mój.
Gdy urodziła się ich córka, Zosia, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Kinga całkowicie zawładnęła Jakubem: pracował, utrzymywał rodzinę, a w domu spełniał każde jej życzenie. Wymyśliła też powód, by uniemożliwić mi spotkania z wnuczką. „Zosia ma alergię przez twoje koty — oświadczyła. — Przynosisz sierść na ubraniach, to szkodzi dziecku”. To był nonsens, ale Jakub jej uwierzył. Sam mnie poprosił, żebym nie przychodziła, patrząc w podłogę: „Będę wpadać od czasu do czasu”. Jego słowa ciąły jak nóż. Mój syn, którego wychowałam, stał się obcy, posłuszny żonie, która odgrodziła go ode mnie.
Teraz Jakub odwiedza mnie potajemnie, jak złodziej. Rozmawiamy pół godziny o niczym, unika mojego spojrzenia, a potem ucieka, bojąc się spóźnić do Kingi. Zosię widuję rzadko — tylko na przedstawieniach w przedszkolu lub występach jej grupy tanecznej, pod czujnym okiem synowej, która nie pozwala nam się przytulić. Oczy wnuczkaKiedy patrzę na tę małą dziewczynkę, czuję, iż jeszcze jest nadzieja, bo w jej spojrzeniu czasem błyska coś, co przypomina mi mojego Jakuba, zanim oddał swoje serce bez reszty.