Barbara Kowalska obchodziła piękny jubileusz – pięćdziesiąt pięć lat. Przyjęcie zorganizowano z rozmachem w przytulnej restauracji nad Wisłą. Zebrało się wielu gości: rodzina, przyjaciele, koledzy z pracy. Wszyscy bawili się przy dźwiękach muzyki, wznosząc toast za solenizantkę, obsypując ją kwiatami i komplementami. Mąż Barbary, Wojciech, wręczył jej wspaniały prezent – elegancki złoty pierścionek z szafirem, który wywołał u niej wzruszone westchnienie. Konferansjer, promieniejąc uśmiechem, ogłosił:
– A teraz swoją teściową chce pozdrowić synowa!
Do mikrofonu dumnym krokiem podeszła Kinga.
– Droga Barbaro – zaczęła z uroczystą miną. – Przygotowaliśmy dla ciebie niespodziankę!
Goście szeptali między sobą, zaciekawieni. Barbara, rozpromieniona, wstała, spodziewając się czegoś wyjątkowego. Nie przeczuwała jednak, jaki „prezent” szykuje jej synowa.
Kinga nigdy nie podobała się ani rodzicom męża, Jacka, ani jego starszej siostrze Agnieszce. Choć mogłoby się wydawać, iż to typowy konflikt z rodziną męża, problem tkwił właśnie w niej.
Jacek od dzieciństwa był uległy. W szkole zawsze podążał za grupą. Gdy koledzy namawiali go na mecz piłki nożnej, zgadzał się, choćby wolałby zostać w domu z książką. Gdy ktoś podpuszczał go, by powiedział coś przykrego koleżance Oli, nieśmiało się zgadzał, choć tak naprawdę ją lubił.
Tak było ze wszystkim. Jacek rzadko sam podejmował decyzje, jakby bał się własnego cienia. Agnieszka nazywała brata mięczakiem. Matka, choć strofowała córkę za ostry język, w głębi serca przyznawała jej rację. Dlaczego z jednego domu wyszły tak różne dzieci? Jacka wychowano tak samo – nie rozpieszczano go, ucząc, iż mężczyzna musi umieć się postawić.
Ojciec zaszczepił w nim miłość do sportu, matka – do literatury. Ale charakter to jednak sprawa natury, nie wychowania. Barbara nie chciała łamać syna. Wszyscy w rodzinie przyzwyczaili się do jego natury.
Gdy Jacek przyprowadził do domu Kingę, nikt się nie zdziwił. Dobra, łagodna dziewczyna, która marzy o rodzinie, raczej by go nie zauważyła. Jacek potrzebował „silnej ręki”. I Kinga taką ręką się stała – stanowczą, pewną siebie, ostrą w słowach. Jej zachowanie odstraszało innych, ale nie Jacka. Patrzył na nią z uwielbieniem, spełniając każde życzenie.
Rodzice i siostra nie wtrącali się. Widzieli, iż Jacek jest szczęśliwy. Gdy oświadczył się Kindze, przyjęli to ze spokojem. W końcu to nie oni mieli z nią mieszkać.
„Jedziemy nad morze! – chwalił się pewnego dnia Jacek. – Oszczędzam, by starczyło.”
„A Kinga też coś dorzuci?” – delikatnie spytała Barbara, wierząc, iż w małżeństwie wszystko się dzieli.
„Ja jestem mężczyzną, to mój obowiązek” – odpowiedział syn, powtarzając słowa żony.
Potem Kinga zdecydowała, iż biorą kredyt na mieszkanie, choć ledwo wiązali koniec z końcem. Następnie oznajmiła, iż czas na dzieci.
„Chcemy dużą rodzinę!” – mówił Jacek.
„A na co je utrzymacie?” – prychnęła Agnieszka.
„Pracuję. Kinga mówi, iż będą jeszcze zasiłki.”
Rodzice wzdychali. Dawali rady, ale Jacek słuchał tylko Kingi.
Gdy zaszła w ciążę, zachowywała się, jakby świat był jej coś winny. Pewnego dnia wściekała się, iż kurier nie przyniósł paczki do drzwi.
„Jestem w ciąży! A on kazał mi schodzić!”
„Ciężka paczka?” – spytała Barbara.
„Nie, mała. Ale ja musiałam iść po schodach!”
Wszystko było dla niej problemem. Odmówiła jazdy autobusem, więc do wydatków doszły taksówki. Sprzątanie, gotowanie – wszystko było „za trudne”. Jacek tylko mówił:
„Chcę ją chronić. Nosi moje dziecko.”
Gdy urodziło się dziecko, Kinga uznała, iż babcie muszą jej pomagać. Barbara lubiła opiekować się wnukiem, ale drażniło ją, iż synowa żądała tego jak oczywistości.
Kinga narzekała na brak pieniędzy, a rok później znowu zaszła w ciążę. Jacek ciężko pracował, ale ledwo starczało. Rodzice czasem pomagali, ale nie chcieli przyzwyczajać Kingi do pomocy.
Dzieci rosły, a Kinga kłóciła się ze wszystkimi – z przedszkolanką, lekarzem, choćby z sąsiadką, którą zirytował wózek na klatce.
Na jubileuszu Barbary atmosfera była ciepła. Wojciech podarował żonie nie tylko pierścionek, ale i nową kanapę.
„Resztki jedzenia zapakujcie nam!” – zarządziła Kinga na progu.
Barbara, nie chcąc psuć święta, skinęła głową.
Przez pół wieczoru Kinga narzekała na brak pieniędzy. Gdy rozmowa zeszła na prezenty, Barbara wspomniała o kanapie i pierścionku. Nagle Kinga, już podchmielona, wybuchnęła:
„Wstyd wam? Tyle jed„Wam się luksusy należą, a wasze wnuki ledwo wiążą koniec z końcem!”