Matko, jesteśmy zajęci! — krzyknął mąż, gdy teściowa weszła bez pukania! Następnego dnia czekała ją niespodzianka.

newsempire24.com 5 dni temu

— Mamo, my tu jesteśmy… zajęci! — krzyknął mąż, gdy teściowa weszła bez pukania! Następnego dnia czekała ją niespodzianka.

No, komu się to nie zdarzyło, co? Zaraz po ślubie mój mąż, święta prostota, uroczyście wręczył swojej mamie, Jadwidze Stanisławównie, klucz do naszego mieszkania. Z udawaną powagą oznajmił: „Mamo, to na wszelki wypadek, gdyby coś się stało”. No tak, jasne! Ten „wszelki wypadek” zdarzał się u niej trzy razy w tygodniu.

Wyobraźcie sobie tę scenę: siedzisz w domu, rozluźniona, w starym szlafroku, z maseczką na twarzy. I naderaz — zgrzyt klucza w zamku. Serce za każdym razem stawało mi w gardle!

Wpada Jadwiga Stanisławówna, pełna energii, z inspekcją. „Ojej, a skąd u was tyle kurzu na szafce?”, „Kasiu, zupa jest przesolona!”, „Dlaczego firanki nie wyprasowane?”. To nie teściowa, tylko sanitarna rewizja w terenie!

Z początku znosiłam to cierpliwie. No bo co powiesz? Delikatnie sugerowałam mężowi, iż może to trochę niewygodne. A on tylko machał ręką: „Daj spokój, to przecież mama! Ma dobre intencje”. Te „dobre intencje” mnie, dziewczyny, w końcu doprowadziły do granic.

Było to w piątek. Mąż wrócił zmęczony z pracy, postanowiłam zrobić mu niespodziankę. Wiecie, żeby odświeżyć relacje. Przygotowałam jego ulubione pierogi, kupiłam butelkę dobrego wina.

Ubrałam się jak na pierwszą randkę: założyłam koronkową bieliznę, która od lat leżała w szafie, zapaliłam świece. Jednym słowem — stworzyłam odpowiedni nastrój.

Siedzimy w półmroku, popijamy wino, mąż już się rozluźnił, obejmuje mnie, szepcze komplementy… I wtedy, moje drogie, w najmniej odpowiednim momencie — klęk! Zgrzyt klucza w zamku.

Mało nie zsunęłam się pod stół ze wstydu! Drzwi się otwierają, a na progu — Jadwiga Stanisławówna z siatką ziemniaków. „Ojej, dzieci, przyniosłam wam ziemniaczki z działki! A czemu siedzicie w ciemno… Ojej!” — zastyga jak posąg, patrząc na mnie w moim, delikatnie mówiąc, nietypowym stroju.

Mąż, czerwony jak burak, skoczył i krzyknął:
— Mamo, my tu jesteśmy… zajęci!

A ona, choćby nie mrugnąwszy okiem, odpowiada:
— No i co z tego? Przecież to ja! Gdzie położyć ziemniaki?

No i jak tu nie oszaleć? Wieczór został bezpowrotnie zrujnowany. Wpadłam do sypialni, narzuciłam pierwszy lepszy szlafrok i do końca wieczora stamtąd nie wyszłam. Gdy teściowa w końcu poszła, odbyliśmy z mężem poważną rozmowę. A adekwatnie to ja mówiłam, a on tylko słuchał. Wypaliłam wszystko, co kipiało we mnie od lat — o kurz, o zupę, i oczywiście o dzisiejszą katastrofę.

— Rozumiesz, iż to nienormalne?! — krzyczałam. — To nasz dom, nasza prywatna przestrzeń!

A on… no cóż z niego wyciągniesz? Stał, mrugał oczami i mamrotał swoje ulubione:
— Kasia, nie histeryzuj. To przecież mama! Nie chciała źle… Po prostu nie pomyślała…

I wtedy, dziewczyny, olśniło mnie. Zrozumiałam, iż słowami tej sytuacji nie naprawię. Nigdy. jeżeli mąż nie potrafi bronić granic naszej rodziny — muszę to zrobić ja. Plan ułożył mi się w głowie w mgnieniu oka.

Następnego ranka, w sobotę, obudziłam się z jasnym zamiarem. Gdy mąż jeszcze spał, znalazłam w internecie kontakt do ślusarza i zamówiłam go. Punktualnie o 10 rano przyszedł sympatyczny młody człowiek i w 15 minut wymienił wkładkę w zamku. Gotowe — jednym ruchem!

Wieczorem, gdy siedzieliśmy już przy kolacji, położyłam przed mężem jeden jedyny nowy klucz. Spojrzał na mnie zdziwiony:
— Co to?
— To, kochanie, twój nowy klucz do naszego mieszkania — odpowiedziałam spokojnie, jakby nigdy nic.
— A gdzie drugi? Dla mamy?
— Drugiego nie ma — uśmiechnęłam się najsłodszym uśmiechem. — Zrobiłam tylko jeden zestaw. Dla naszej rodziny.

Gdybyście widzieli jego minę! Patrzył na mnie, jakbym właśnie oznajmiła, iż lecę na Marsa. Zaczął coś bełkotać o „samowoli”, ale przerwałam:
— A teraz czekamy. Spektakl zaraz się zacznie.

I rzeczywiście! O ósmej wieczorem usłyszeliśmy znajomy zgrzyt w przedpokoju. Raz… drugi raz… potem cisza. A po chwili — stanowcze dzwonienie do drzwi.

Spojrzałam na męża i powiedziałam spokojnie:
— Otwórz. Mama przyszła.

Podobno teściowa doznała szoku. Stała na progu z paczką drożdżówek i nie mogła zrozumieć, dlaczego klucz nagle nie działa. Mąż coś tłumaczył, plątał się… A ja, wiecie, stałam obok i po raz pierwszy od lat poczułam się prawdziwą panią we własnym domu.

Powiedzcie szczerze, dziewczyny — przesadziłam? Czy czasem nowy zamek to jedyny sposób, by pokazać komuś, gdzie są granice?

Dziękuję, iż dotrwaliście do końca! Wasze polubienia to dla mnie najlepsza nagroda. W komentarzach czekam na wasze historie.

Idź do oryginalnego materiału