Barbara nie chciała pomagać córce, bo kiedyś ta zostawiła ją bez dachu nad głową.
Cała wieś potępiała Barbarę. No jakże – sama mieszka w dużym domu, a jej córka z dziećmi tłoczy się w maleńkiej chałupie. No i Justyna dolewała oliwy do ognia, oczerniając matkę. – Ja wodę ze studni noszę, a ona ma wodociąg. Drewno na opał kupuję za ostatnie grosze, a u niej gaz – narzekała przed tymi, którzy lubili takie historie. Barbara starała się nie zwracać uwagi na plotki, chodziła z podniesioną głową. Nie będziesz przecież każdemu tłumaczyć, dlaczego tak postępuje.
Dawno, wiele lat temu, miała wspaniałą rodzinę. Ona, mąż i ukochana Justynka. Trzypokojowe mieszkanie, dostatek. Barbara siedziała w domu, zajmowała się wychowaniem córki. Najlepsza szkoła, kółka zainteresowań. Wszystko gładko i składnie.
A gdy córka miała piętnaście lat, zachorował mąż. Barbara, jako kochająca żona, rzuciła się w walkę z jego chorobą. Potrzebne były niemałe pieniądze. Sprzedano wszystko oprócz mieszkania. Ale niestety, nic nie pomogło. Po trzech latach męża nie było.
Barbarze i Justynie zrobiło się ciężko. Żyć było za co. Justyna, przyzwyczajona do pewnego poziomu życia, zbuntowała się. Barbara znalazła pracę w sklepie. Kasjerka, sprzątanie po godzinach. Ale to były grosze. Justyna skończyła szkołę, ale nie poszła na studia. – Na uniwersytet nie ma pieniędzy, a do zawodówki nie pójdę i choćby nie proś – mówiła, gdy matka próbowała ją przekonać.
Za to imprezować lubiła. I do tego taka przebiegła. Jak potrzebowała pieniędzy – “mamusiu kochana, jedyna”. Jak nie – “po co mnie w ogóle urodziłaś, skoro nie potrafisz pomóc?”. I tak w kółko, aż w domu pojawił się Krzysztof.
Na początku Barbara ucieszyła się – córka wreszcie złapała rozum. Krzysztof wyglądał na bardzo porządnego. Ubrany elegancko, widać, iż nie z wyprzedaży. Justynkę potrafił spojrzeniem poskromić. Do tego nie był skąpy. Kupował drogie produkty. I do Barbary odnosił się dobrze. Od pierwszych dni nazywał ją mamą. w uproszczeniu – nie mężczyzna, tylko cukier słodki.
Żyli we trójkę, zadowoleni z siebie. Barbara wracała z pracy – w domu czysto, obiad na stole. Tylko młodych nie było. Gdzieś do rana znikały. Ale Barbara się nie wtrącała – młodość, niech żyją, jak chcą.
Lecz po pół roku zaczęły się problemy. Córka coraz częściej chodziła zapłakana, a Krzysztof wściekły. I Barbara nie interweniowała, nie dociekała przyczyny – a szkoda. Pewnego wieczoru wezwali ją na rozmowę. Justyna zaczęła: – Mamo, chcemy z Krzysztofem żyć osobno. Potrzebujemy mieszkania. – Ale przecież ja wam nie przeszkadzam – zdziwiła się Barbara. – I nie mam pieniędzy, żeby wam pomóc. – Justyna przerwała: – Nie o to chodzi. Sprzedajmy mieszkanie i podzielmy się pieniędzmi po sprawiedliwości.
Barbara długo się wahała, ale córka nie ustępowała. Raz prosiła, raz groziła, iż sprzeda swoją część. W końcu Barbara uległa. Na spotkanie z kupcami pojechali młodzi… i zniknęli. Razem z pieniędzmi. Barbara została z niczym. Bezdomna kobieta nie w pierwszej młodości.
Wynajmować mieszkanie za wypłatę było za drogo. Postanowiła znaleźć pracę z zakwaterowaniem. Jakąkolwiek. I znalazła. Opiekunką u starszej pani. Jej syn był zamożny. Pewnie mógł wziąć matkę do siebie, ale Halina Janówna nie chciała opuszczać domu. Więc musiał znaleźć dla niej pomoc. I tak została Barbara.
Halina Janówna była wymagająca. Chodziła z trudem, ale od Barbary żądała porządku, jaki dawno ustaliła w swoim domu. Barbara musiała się wiele nauczyć. Na przykład piec chleb w piecu kaflowym. Krochmalić obrusy, firanki. Ale wszystkiego można się nauczyć – i jej się udało.
Żyły razem tylko dwa lata. Nie stały się bliskie, ale też nie były wrogami. Haliny Janówny nagle zabrakło. Rano jeszcze się uśmiechała, a w południe jęknęła i upadła. Syn przyjechał, wszystko zorganizował. A potem złożył Barbarze propozycję: – Znam całą pańską historię. Wybaczcie, musiałem się rozeznać. Proponuję wam kupić ode mnie dom za symboliczną sumę. Może być w ratach. – I tak Barbara została właścicielką.
Ledwie się zadomowiła, ledwie odetchnęła… i pewnego niefajnego dnia zjawiła się córka. I to nie sama, a z dwójką dzieci, rok po roku. Jakby to było oczywiste, od progu oznajmiła: – Ładny dom. Gdzie mój pokój?
Barbara, bez owijania w bawełnę, rzuciła: – Twój pokój był w tamtym trzypokojowym mieszkaniu, które sprzedaliście z Krzysztofem. Nawiasem mówiąc, gdzie moja część? I dlaczego teraz mnie znalazłaś? A, już wiem. Krzysztof się ulotnił, pieniędzy nie ma? – Justyna obrażona wycedziła: – Od razu tak… Krzysztof był hazardzistą i oszukał mnie tak samo jak ciebie. Potem dwa razy wychodziłam za mąż, ale nie wyszło. Jak się rozeszłam z ostatnim i mnie wyrzucił, pomyślałam – przecież mam mamę, ona mnie nie zostawi.
Barbara twardo odpowiedziała: – Na darmo tak myślałaś. Jesteś dorosła, do tego matką. Dlaczego mam ci pomagać? Dałam ci wszystko, co mogłam. A jak sobie poradzisz beze mnie – twoja sprawa. Dziś pozwolę wam przenocować, a jutro jedź, gdzie chcesz. Do pierwszego męża, drugiego – wszystko mi jedno.
Justyna z dziećmi mieszkała u Barbary dwa tygodnie. W końcu dogadała się z jakąś kobietą i kupiła sobie chałupę za pomocowy zasiłek. Tam się przeprowadziła. Oczywiście, Barbarze nie było łatwo. Mimo wszystko kochała córkę. Do wnuków też się ciągnęło. Ale Justyna nie pozwalała się z nimi widywać. Tak żyły – niby blisko, a jednak daleko.
Pogodzenie nastąpiło dopiero, gdy Justynę spotkało nieszczęście. Jej partner przez nieostrożność spalił dom. Na szczęście Justyny z dziećmi wtedy nie było – były u znajomych i tam zostały na noc. Gdy przyszły do Barbary, ta je wpuściła. W końcu, jakby nie patrzeć, poza córką i wnukami nie miała nikogo. Nadszedł czas, by wybaczyć urazy. A jak potoczy się życie – to tylko Pan Bóg wie.