Mama od razu przejrzała teściową i poskromiła jej ambicje
Bycie w czyimś długu to ciężkie brzemię, ale sto razy gorzej, gdy wierzyciel bez przerwy wciska ci swoje „dobrodziejstwa” i żąda wiecznej wdzięczności. Ja, Kaja, i mój mąż, Rafał, zawsze staraliśmy się żyć skromnie, bez zaciągania długów. Ale jego matka, Kremena Władysławówna, narzucała swoją pomoc, by potem bez końca przypominać, jak to nas „uratowała”. Przypominania ustawały tylko wtedy, gdy znów „pożyczała” nam pieniądze. choćby gdy Rafał brał od niej pożyczkę i oddawał w terminie, zawsze znalazła pretekst, by się pochwalić: „Widzicie, nie musicie się męczyć z bankami i ich lichwiarskimi odsetkami, mama was wybawiła!” Mieszkamy w małym miasteczku pod Katowicami, a ta gra w „opiekunkę” zatruwała nam życie.
Gdy przyszło do kupna mieszkania, stanowczo odmówiłam przyjęcia pomocy teściowej. Szansa pojawiła się po śmierci mojej babci. Zostawiła mamie mieszkanie, mama je sprzedała i podzieliła pieniądze między mnie i siostrę. To była prawie połowa potrzebnej kwoty. Ale Kremena Władysławówna natychmiast oświadczyła, iż dołoży resztę – pod warunkiem, iż mieszkanie będzie na jej nazwisko. Zaniemówiłam: „Pod jakim względem na panią?” – zapytałam. „To już nie wiedzisz? Przecież to moje pieniądze!” – warknęła. Nie wytrzymałam: „Moja mama też dała pieniądze. Może będziecie współwłaścicielkami?” Teściowa zaczerwieniła się: „Ty sobie ze mnie żartujesz?” – „Nie – odpowiedziałam – kupimy mieszkanie i zapiszemy na siebie. A pani pieniędzy nie potrzebujemy. Kredyt hipoteczny nie jest tak straszny, byśmy mieli być pani wiecznymi dłużnikami”.
Wtedy już nie milczałam jak dawniej i nauczyłam się odpowiadać teściowej jej własnym tonem. To ją wściekało, więc narzekała przed rodziną, iż synowa „całkiem się rozpuściła”. Ale i tak wcisnęła Rafałowi pieniądze, ignorując nasze protesty. Wrócił do domu zmieszany: „Przepraszam, wziąłem od mamy. Dręczyła mnie twoją „nieustępliwością” i gadaniem o kredycie”. Westchnęłam tylko: „Dobrze, będziemy się kłaniać i dziękować”. Nie wiedziałam jednak, co nas czeka.
Po wpłaceniu swojej części, Kremena Władysławówna uznała się za panią mieszkania. Dyktowała, jakie tapety wybrać, jakie meble kupić, gdzie postawić kanapę. „Kabiny prysznicowej się pozbądźcie, przywiozę wannę. Mi wygodniej, a i dzieci pewnie będziecie mieli, to gdzie je kąpać?” – rozkazywała. Broniliśmy się przed jej „radami”, ale to była walka z wiatrakami. Gdy mieszkanie było urządzone, teściowa zażądała kluczy „na wszelki wypadek”. Czułam, jak we mnie gotuje się złość, ale zgodziłam się, by uniknąć awantury. To był błąd.
W pierwszą niedzielę obudził mnie dziwny hałas w kuchni. W półśnie, w samej koszulce, podreptałam tam i zamarłam: Kremena Władysławówna przekładała naczynia w szafkach. „Co pani robi?” – wykrztusiłam. Zamiast odpowiedzi, pisnęła: „Bezwstydnica! Nie możesz choć trochę się przykryć?” Moja cierpliwość pękła: „Po co? To mój dom! Mogę chodzić, jak mi się podoba! A pani co tu robi?” – „Twój dom? – warknęła. – A kto dał na niego pieniądze?” Nie wytrzymałam: „Nie pani! Kuchnię opłaciła moja mama. Pani pieniądze poszły na łazienkę, więc niech pani tam rządzi!” Rafał, obudzony krzykami, złapał się za głowę i uciekł do sypialni, zostawiając nas same.
Zrozumiałam, iż sama nie dam rady, i wezwałam wsparcie – moją mamę, Bronisławę Kazimierównę. Zamknąwszy się w łazience, szeptem wyjaśniłam sytuację. Po pół godzinie zadzwonił dzwonek. Teściowa, jak gdyby nigdy nic, otworzyła: „Ojej, Bronisława Kazimierówno, z torbami? Jaka niespodzianka!” Mama, bez ceregieli, odparła: „Z nudów postanowiłam pomieszkać u dzieci. W końcu też dałam na mieszkanie, mam prawo. A pani tu co?” Teściowa zbiła się z tropu: „Ja… tylko przyszłam sprawdzić”. – „Co? – nie odpuszczała mama. – Kabinę, którą pani chce usunąć? Mnie się podoba. A ta wannę pewnie z czasów PRL-u. Podzielmy się: pani bierze starą wannę, ja – kabinę z hydromasażem!”
Mama nie dała teściowej dojść do słowa, a ta zrozumiała, iż ma przed sobą równą przeciwniczkę. Zaczęła się wycofywać: „No, swacha, po co się kłócić? Chodźmy na kawę do kawiarni za rogiem, pogadamy spokojnie”. Wyszły, a my z Rafałem, przeżegnawszy się, wreszcie zaczęliśmy dzień. Nie wiem, o czym mama rozmawiała z teściową, ale od tamtej pory Kremena Władysławówna przestała nas nachodzić. Nie pojawia się bez zapowiedzi, nie narzuca „rady” i rozmawia ze mną grzecznie, wiedząc, iż moja mama mnie nie opuści.
Moje serce raduje się z tej małej wygranej, ale niepokój nie mija. Teściowa ukrywa urazę i czuję, iż czeka na moment, by przypomnieć o swojej „wspaniałomyślności”. Ale teraz wiem: moja mama to moja twierdza. Jedną rozmową postawiła teściową do pionu, broniąc naszego domu i prawa do życia po swojemu. Jestem jej wdzięczna, ale gdzieś w głębi boję się, iż Kremena Władysławówna jeszcze spróbuje odzyskać kontrolę. Ale jestem gotowa – z mamą za plecami nie poddam się.