Matka Błyskawicznie Przejrzała Teściową i Utemperowała Jej Ambicje

newsempire24.com 1 tydzień temu

Mama w jednej chwili przejrzała zamiary teściowej i powstrzymała jej ambicje.

Być czyimś dłużnikiem to ciężki obowiązek, ale sto razy gorsze jest, gdy wierzyciel bez przerwy wciska ci swoje „dobrodziejstwo”, domagając się wiecznej wdzięczności. Ja, Kinga, i mój mąż, Bartosz, zawsze staraliśmy się żyć oszczędnie, unikając długów. Jednak jego matka, Halina Kazimierzówna, narzucała nam swoją pomoc, tylko po to, by bez końca przypominać, jak nas „uratowała”. Te przypomnienia ustawały tylko wtedy, gdy znów „pożyczała” nam pieniądze. choćby gdy Bartosz brał od niej pożyczkę i zwracał ją w terminie, zawsze znajdowała powód, by się pochwalić: „Widzicie, nie musieliście iść do banku po ich lichwiarskie procenty, mama was wyratowała!”. Mieszkamy w małym miasteczku pod Poznaniem, a ta gra w „dobrodziejkę” zatruwała nam życie.

Gdy nadszedł czas na zakup mieszkania, stanowczo odmówiłam przyjęcia pomocy teściowej. Szansa pojawiła się po śmierci mojej babci. Zostawiła mamie mieszkanie, mama je sprzedała i podzieliła pieniądze między mnie a siostrę. To było prawie pół potrzebnej sumy. Ale Halina Kazimierzówna natychmiast oznajmiła, iż dołoży resztę – pod warunkiem, iż mieszkanie będzie na jej nazwisko. Osłupiałam: „Dlaczego na panią?” – spytałam. „A na kogo? Przecież ja daję pieniądze!” – odcięła się. Nie wytrzymałam: „Moja mama też dała pieniądze. Może pani z nią będzie współwłaścicielką?”. Teściowa zaczerwieniła się: „Ty sobie żartujesz?” – „Nie – odparłam – kupimy mieszkanie i wpiszemy na nas. Pieniędzy pani nie potrzebujemy. Kredyt hipoteczny nie jest tak straszny, żebyśmy mieli zostać pani wiecznymi dłużnikami”.

W tamtym momencie już nie milczałam jak dawniej i nauczyłam się odpowiadać teściowej jej własnym tonem. To ją wściekało i narzekała przed rodziną, iż synowa „całkiem się rozpuściła”. Mimo to wcisnęła Bartoszowi pieniądze, ignorując nasze protesty. Wrócił do domu zmieszany: „Przepraszam, wziąłem od mamy pieniądze. Zagryzła mnie twoją ‘nieustępliwością’ i gadaniem o kredycie”. Westchnęłam tylko: „No dobrze, będziemy się kłaniać i dziękować”. Ale nie spodziewałam się, jaki kosmar nas czeka.

Po wpłaceniu części kwoty Halina Kazimierzówna uznała się za gospodynię mieszkania. Dyktowała, jakie tapety wybrać, jakie meble kupić, gdzie postawić kanapę. „Kabina prysznicowa do likwidacji, przywiozę wannę. W wannie jest wygodniej, a dzieci pewnie niedługo będą, gdzie je wtedy kąpać?” – rozkazywała. Walczyliśmy z jej „radami”, ale to była walka z wiatrakami. Gdy mieszkanie było gotowe, teściowa zażądała kluczy „na wszelki wypadek”. Czułam, jak we mnie wrze, ale zgodziłam się, żeby uniknąć awantury. To był mój błąd.

W pierwszą niedzielę obudził mnie dziwny hałas w kuchni. W półśnie, w samej koszulce, powlókłam się tam i zastygłam: Halina Kazimierzówna przekładała naczynia w szafkach. „Co pani robi?” – wykrztusiłam. Zamiast odpowiedzi wrzasnęła: „Bezwstydna! Nie możesz narzucić szlafroka?”. Moja cierpliwość pękła: „Po co? To mój dom! Mogę chodzić, jak mi się podoba! A pani co tu zapomniała?” – „Twój dom? – warknęła. – A kto dał pieniądze?”. Nie wytrzymałam: „Nie pani! Kuchnię opłaciła moja mama. Pani pieniądze poszły na łazienkę, to niech pani tam rządzi!”. Bartosz, zerwany krzykiem, złapał się za głowę i uciekł do sypialni, zostawiając nas same.

Zrozumiałam, iż sama nie dam rady, i wezwałam odsiecz – moją mamę, Jadwigę Stanisławównę. Zamknęłam się w łazience i szeptem wyjaśniłam sytuację. Po pół godziny zadzwonił dzwonek. Teściowa, jak gdyby nigdy nic, otworzyła: „Ojej, Jadwigo Stanisławo, z torbami? Jaka niespodzianka!”. Mama, nie tracąc czasu, odparła: „Sama mi nudno, postanowiłam u dzieci pobyć ze dwa tygodnie. Też przecież dałam na mieszkanie, mam prawo. A pani co tu robi?”. Teściowa zmieszała się: „Ja… tylko wpadłam, zobaczyć”. – „Co zobaczyć? – nie odpuszczała mama. – Tą kabinę, którą pani chce usunąć? Mnie się podoba. A pani wanna pewnie jeszcze z PRL-u. Podzielmy się: pani – stara wanna, ja – kabina z radio!”

Mama nie dawała teściowej dojść do słowa, aż ta zrozumiała, iż ma do czynienia z równą przeciwniczką. Zaczęła się wycofywać: „No, swachno, po co się kłócić? Chodźmy lepiej do kawiarni na rogu, napijemy się kawy, pogadamy spokojnie”. Wyszły, a my z Bartoszem, przeżegnawszy się, w końcu mogliśmy zacząć dzień. Nie wiem, o czym mama rozmawiała z teściową, ale od tamtej pory Halina Kazimierzówna przestała nas nachodzić. Nie przychodzi bez zapowiedzi, nie wtrąca się z „radami” i traktuje mnie z szacunkiem, rozumiejąc, iż moja mama nie da mnie skrzywdzić.

Moje serce cieszy się z tej małej wygranej, ale niepokój nie mija. Teściowa chowa urazę i czuję, iż czeka na moment, by przypomnieć o swoim „dobrodziejstwie”. Ale teraz już wiem: moja mama to moja twierdza. Jedną rozmową postawiła Halinę Kazimierzównie do pionu, broniąc naszego domu i prawa do życia po swojemu. Jestem jej za to wdzięczna, ale w głębi duszy boję się, iż teściowa jeszcze spróbuje odzyskać władzę. Ale jestem gotowa – z mamą za plecami nie poddam się łatwo.

Idź do oryginalnego materiału