Marzyłem, by pewnego dnia przyjść i wyznać miłość…

twojacena.pl 2 godzin temu

*Dzisiaj pisałem w pamiętniku…*

Marzyłem, iż kiedyś przyjdę do ciebie i powiem, iż cię kocham…

Kinga Dąbrowska odłożyła ostatnią sprawdzoną kartkówkę na wierzch stosu leżącego na krawędzi biurka. Teraz musiała tylko wpisać oceny do dziennika. Za oknami pokoju nauczycielskiego dawno zapadł zmrok, a w świetle latarni powoli opadały płatki śniegu.

Usłyszała, jak za drzwiami zadudniło metalowe wiadro, a na podłogę plasknęła mokra szmata. To woźna, Barbara Nowak, którą choćby nauczyciele nazywali „panią Basią”, weszła na drugie piętro, by umyć korytarz. Zobaczywszy smugę światła spod drzwi pokoju nauczycielskiego, pani Basia burknęła dość głośno:

— A to nocne marki! Depczą podłogi, zamiast iść do domu…

Szczotka niezadowolona zaszurała po linoleum, jakby jej potakiwała.

„Mnie nikt nie czeka. Będziesz musiała, pani Barbaro, jeszcze pół godziny mnie znosić” — westchnęła w duchu Kinga i otworzyła dziennik.

Czterdzieści minut później zmęczona zamknęła go z trzaskiem, odstawiła na półkę do innych i nadsłuchiwała. choćby nie zauważyła, kiedy za drzwiami zrobiło się cicho. Włożyła płaszcz przed lustrem, wzięła torebkę, rzuciła okiem na pokój nauczycielski i zgasiła światło. Podłoga wciąż była mokra i lśniła wilgotno w przygaszonym świetle nocnej lampki na końcu korytarza.

Zeszła na parter. Za biurkiem strażnika też nikogo nie było. Weszła do jego pomieszczenia, powiesiła klucz w szafce z szybką.

— Wychodzę, pokój nauczycielski zamknięty, klucz w szafce! — krzyknęła, rozpraszając ciszę uśpionej szkoły.

Nikt nie odpowiedział, nikt nie wyszedł. Ale wiedziałа, iż szkoła nigdy nie jest pusta. Na noc zawsze zostaje ktoś — woźny albo ochroniarz.

— Do widzenia! — pożegnała się głośno i wyszła na ulicę.

Gdy odeszła kilka kroków, odwróciła się i zobaczyła starszego strażnika, który zamykał drzwi od środka.

Ślizgawy lód na szkolnym podwórku, wydeptany przez setki uczniów, już przykryła cienka warstwa śniegu. Kinga ostrożnie przeszła szkolną posesję i wyszła za bramę żelaznego ogrodzenia.

Ulica dawno opustoszała, choćby samochody przejeżdżały rzadko. Kinga przyspieszyła kroku.

Od dziecka bawiła się w szkołę — z lalkami, z koleżankami. Marzyła, by zostać nauczycielką. Jakżeby inaczej, skoro mama też uczyła polskiego i literatury? Po liceum łatwo dostała się do pedagogicznego.

Chłopaków na ich kierunku było mało. A i ci zwracali uwagę tylko na najładniejsze dziewczyny, do których Kinga się nie zaliczała. Dlatego do końca studiów nie miała ani męża, ani choćby chłopaka.

Nie przejmowała się tym — jeszcze zdąży. Wyglądała młodziej niż w rzeczywistości, często brano ją za licealistkę. Ale jej mama martwiła się. Uważała, iż zawód nauczyciela odciska piętno na charakterze i im dalej, tym trudniej córce znaleźć godnego partnera. Rodzice kupili Kingi mieszkanie, dali jej wolność.

Ale co z tą wolnością, skoro grono pedagogiczne też było żeńskie? Oprócz wuefisty — który kochał wszystkie kobiety, instruktora przysposobienia obronnego — emerytowanego wojskowego z trzema wnukami, i dwóch starszych strażników.

— Tylko nie życz sobie mojego losu: późnego zamążpójścia i jednego dziecka po czterdziestce — mówiła mama.

Ale czy zmartwienia i rozmowy na ten temat pomogą znaleźć męża?

W wielu oknach migotały świąteczne lampki. Kinga nie zamierzała stawiać choinki. Po co? I tak świętować będzie u rodziców, jak zawsze. Skręciła w cichą uliczkę i nagle usłyszała za sobą kroki. Zrobiło jej się nieswojo, odwróciła się.

Kilka metrów za nią szedł młody mężczyzna. Twarzy nie było widać — kaptur rzucał cień. Kinga mocniej ścisnęła torebkę i przyśpieszyła.

Gdy doszła do najbliższego bloku, skręciła za róg i przylgnęła plecami do ściany, wstrzymując oddech. Minęło kilka sekund, a mężczyzna nie przechodził. W końcu Kinga nie wytrzymała, wychyliła głowę i natychmiast zderzyła się z nim.

— Czego pan chce?! Dlaczego pan mnie śledzi? Zawołam policję! — powiedziała drżącym głosem. — Pomocy! — pisnęła dla większego efektu.

Mężczyzna odsunął kaptur.

— Kingo Dąbrowska, to ja, Krzysztof Wiśniewski — uśmiechnął się.

— Krzysztof? — Kinga naprawdę nie poznała w tym wysokim, barczystym mężczyźnie swojego byłego ucznia z pierwszego rocznika. — Chcesz mnie okraść? — spytała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

— Ależ skąd. Od kilku dni odprowadzam panią wieczorami do domu. Wcześnie się ściemnia, w bramach brak latarni, czasy niespokojne. Dziś pani wyjątkowo długo została w szkole.

— Często mnie odprowadzasz? — Kinga zmarszczyła brwi. — Nie zauważyłam. Dziś faktycznie późno — dodała zamyślona. — Zeszły mi oceny wpisywać.

— A choinka w szkole już była? — spytał, ciągle się uśmiechając, Krzysztof.

— Była, wczoraj. — W końcu i Kinga się uśmiechnęła.

— Uwielbiałem, jak na korytarzu stała żywa choinka — pachnąca świętami i prezentami. I jak ciężko było się uczyć w ostatnie dni przed Sylwestrem — mówił z nostalgią. — Chodźmy, odprowadzę panią.

— Nie trzeba, Krzysztofie — sprzeciwiła się Kinga, już uspokojona. — Niedaleko mieszkam.

— Niech się pani nie boi. Dawno pani nie widziałem. Tak blisko — dodał poważnie.

Szli pustą ulicą. Kinga wypytywała byłego ucznia o jego życie, pracę. Krzysztof opowiadał, iż zajmuje się różnymi rzeczami — od naprawy komputerów po ich sprzedaż. Planuje z kolegą otworzyć sklep.

— Znają go państwo. To Jarek Kowalski. Więc jak coś z komputerem, służę pomocą.

Zatrzymali się przed blokiem Kingi.

— Odprowadzając panią, nigdy nie widziałem światła w oknach. Więc nikt pani nie czeka. — Krzysztof spojrzał na okna.

— Powinieneś zostać detektywem — odparła Kinga, podKinga otworzyła drzwi swojego mieszkania, a gdy usłyszała, jak Krzysztof cicho mówi „do jutra”, zrozumiała, iż to nie koniec, ale dopiero początek czegoś wyjątkowego.

Idź do oryginalnego materiału