Marzenie na kołach: droga przez ból do wolności

polregion.pl 11 godzin temu

Marzenie na czterech kołach: droga przez ból i wolność

Małgorzata i Wojciech, mieszkający w małym miasteczku na obrzeżach Poznania, w końcu spełnili swoje wieloletnie marzenie. Latami oszczędzali, odmawiając sobie choćby najdrobniejszych przyjemności, sprzedawali warzywa z działki i podejmowali się dorywczych prac. Łączył ich jeden cel: kupić solidne auto i wyruszyć w podróż, o której marzyli od dnia ślubu.

I wreszcie się udało! W garażu obok wysłużonego Poloneza stanął lśniący czarny SUV. Wojciech, promieniejąc dumą, krążył wokół auta, delikatnie dotykając wypolerowanego karoserii, jakby bał się spłoszyć to cudo. Małgorzata siedziała na fotelu pasażera, z zamkniętymi oczami, wyobrażając sobie dalekie horyzonty, które tak bardzo chcieli razem zobaczyć.

Trasa była zaplanowana co do kilometra jeszcze lata temu. Wojciech obliczył spalanie, zaznaczył stacje benzynowe i pola namiotowe, rozpisując każdy dzień podróży z uwzględnieniem przerw na odpoczynek. Zajął się całą techniczną stroną: drogą, serwisem auta, wyborem trasy. Małgorzata przygotowała listę knajp i restauracji, w których mieli spróbować regionalnych przysmaków. Prześledziła każdą atrakcję po drodze: gdzie zrobić zdjęcie, co zwiedzić, które muzea odwiedzić. Ich przygotowania były perfekcyjne, jakby szykowali się do wyprawy życia.

O swoim marzeniu nie powiedzieli ani córce, ani zięciowi. To było ich osobiste, najgłębsze pragnienie, wspólna tajemnica. Po co wtajemniczać dzieci?

Lato dobiegało końca. Pozostało tylko dokończyć ostatnie sprawy na działce, i można było wyruszyć. Tego dnia zamykali sezon: odcięli wodę, schowali narzędzia, zapakowali słoiki z przetworami, jabłka i marchewkę do bagażnika starego Poloneza. Dwadzieścia kilometrów do miasta minęło jak sen. Wojciech nucił pod nosem ulubioną melodię, a Małgorzata, z uśmiechem na twarzy, patrzyła przez okno, wyczekując ich wielkiej przygody.

Nagle melodia urwała się. Wojciech kurczowo złapał kierownicę, jego twarz zbladła, a on gwałtownie wcisnął hamulec. Auto zarzuciło, pas bezpieczeństwa wgryzł się w pierś Małgorzaty. Wojciech osunął się bezwładnie na kierownicę. Zamarła, niezdolna do ruchu, a potem, z krzykiem, rzuciła się ku niemu. Nie oddychał. Jej palce drżały, serce waliło jak młot, a umysł odmawiał zrozumienia, co się stało.

Małgorzata zadzwoniła po pogotowie, chwyciła butelkę wody, zmoczyła chusteczkę, próbując ocucić męża. Ale on nie reagował. Lekarze, którzy przyjechali po kilku minutach, potwierdzili najgorsze: Wojciech nie żył. Gadali coś o sercu, ale słowa tonęły w pustce. Przyjechała policja, córka z zięciem. Zadawali pytania, składali kondolencje. Córka szlochała, a Małgorzata siedziała na fotelu pasażera, skamieniała, patrząc, jak zabierają ciało jej Wojtka.

Następne dni minęły jak we mgle. Małgorzata poruszała się mechanicznie: szła, gdzie ją poprowadzono, robiła, co kazano, przytakiwała, gdy było trzeba. Nie płakała – łzy zdawały się wyschnąć w środku. Jej dusza umarła razem z mężem, zostawiając tylko pustą skorupę zamkniętą w czterech ścianach mieszkania.

Tak minęło dziewięć dni, czterdzieści, trzy miesiące. Córka Kinga przychodziła, przynosiła zakupy, próbowała rozmawiać, ale Małgorzata milczała, oderwana od rzeczywistości jak duch.

Pewnego dnia Kinga niespodziewanie zapytała:

– Mamo, a czyje auto stoi w naszym garażu?

– Wojtek kup… – zaczęła Małgorzata, ale głos się załamał.

W tej chwili wspomnienia runęły lawiną: kupno auta, euforia Wojtka, jego głośny śmiech, ich plany. W gardle ścisnęło się, łzy zaczęły palić oczy. Rozpłakała się, po raz pierwszy od miesięcy, nie słysząc pytań córki: „Tata kupił? Kiedy? Dlaczego nie powiedzieliście? Za jakie pieniądze?” Pytania sypały się jedno za drugim, ale Małgorzata nie mogła odpowiedzieć – szlochała, uświadamiając sobie, iż nigdy już nie zobaczy jego uśmiechu, nie usłyszy głosu, nie poczuje ciepła jego dłoni.

Płakała cały dzień i prawie całą noc. Zasnęła nad ranem, a obudziwszy się, zrozumiała: trzeba żyć dalej. Bez niego. Będzie ciężko, prawie nie do zniesienia, ale trzeba.

Z nadejściem wiosny Małgorzata zaczęła się pakować na działkę. Może z przyzwyczajenia, a może po to, by zająć czymś ręce, by nie utonąć w pustce. W plecaku Wojtka – którego nie ruszała od tamtego dnia – znalazła znaną teczkę. Czarną, wyświechtaną, z ich marzeniem w środku.

Otworzyła. Serce zabiło gwałtownie, jakby chciało wyrwać się z piersi, a potem ściśnęło się w kłębek. „Jakie teraz marzenie? Nie ma marzenia!” – pomyślała z bólem, zatrzaskując teczkę. Chciała ją schować jak najdalej, ale wsunęła ją do torby.

Na działkę pojechała pociągiem. Zięć obiecywał ją wozić ich SUV-em, ale sprawy go pochłonęły, i Małgorzata nie miała pretensji. Rozumiała: młodzi mają swoje życie. A auto? Niech będzie ich. Ona już go nie potrzebowała.

Wieczorem, siedząc w ciszy domku, przypomniała sobie o teczce. Wyjęła ją, otworzyła – i natychmiast zamknęła. Bolało. Następnego dnia znów nie wytrzymała, zaczęła kartkować. Potem czytać. I tak każdego wieczoru. Odnajdywała notatki Wojtka, jego staranne zapiski o trasie, stacjach benzynowych, kempingach. Z każdym dniem ból stawał się cichszy, a w sercu zapalała się iskra. Wydawało się, iż on jest obok, iż znów razem planują podróż.

Pod koniec lata Małgorzata odżyła. Wiedziała, co zrobić. Wróciwszy do miasta, zapisała się na kurs jazdy – nie na zwykły, ale ekstremalny. Samotna podróż to poważna sprawa. Młody instruktor spoglądał na nią sceptycznie, ale ona, jak uparta uczennica, uczyła się, ściskając kierownicę, aż ręce drżały z wysiłku.

I dokonała tego! Prawo jazdy było już w**Odpowiedź:**

„Po przekroczeniu granicy Polski poczuła, jakby Wojtek siedział obok niej, a pierwsze promienie słońca oświetliły drogę, która teraz była już tylko jej.”

Idź do oryginalnego materiału