Marzenia o falach mórz…

twojacena.pl 4 dni temu

Marzyła o morzu…

Kasia co miesiąc odkładała z pensji pieniądze na wakacje. Przez ostatni rok śniła tylko o szumie fal i gorącym piasku. Dawno temu, gdy miała zaledwie trzy lata, rodzice zabrali ją nad Bałtyk, ale prawie nic z tego nie pamiętała. Potem lato spędzała u babci i dziadka na wsi, gdzie zamiast morza była płytka rzeczka, ale można się było kąpać do woli, aż usta sine drżały z zimna.

W czwartej klasie pojechała na kolonie. Strasznie jej się nie podobało – rygor, brak swobody. Kąpali się tylko raz. Na wsi było lepiej – rodzice przywozili słodycze, a ona biegała z innymi dziećmi po polach. Po tym doświadczeniu nigdy więcej nie chciała jechać do podobnego miejsca.

W jej wspomnieniach dzieciństwo to upalne słońce, krzyki dzieci w rzece, zapach mułu i suchej trawy nad brzegiem. Pamiętała też miękkie, ciepłe błoto na wiejskiej drodze, w którym grzęzły jej bose stopy. Często śniło jej się, iż biegnie tą drogą, a na spotkanie idą mama i tata… Budziła się wtedy z mocno bijącym sercem.

Gdy była w ósmej klasie, ojciec zmarł na zawał. Matka nie mogła się z tym pogodzić, z dnia na dzień gasła. Często jeździła na cmentarz, wracała cicha i smutna. Potem zachorowała. Ledwo chodziła po domu, garbiła się, jakby nagle straciła wszystkie siły. Przestała się malować i układać włosy. Kasia często wracała ze szkoły i zastawała ją w łóżku.

— Mamo, wstałaś w ogóle? Jadłaś coś? — pytała z niepokojem.

— Nie chce mi się. Nie mam siły — odpowiadała matka wyschniętymi ustami.

Kasia sama gotowała, chodziła na zakupy, sprzątała. Potem matka przestała wstawać choćby do toalety. Żadne prośby ani łzy nie pomagały. Sąsiadka przychodziła pilnować jej, gdy Kasia była w szkole. To ona zadzwoniła, gdy matka umarła.

Kasia nie pamiętała, czy zdawała maturę. Mama odeszła tuż przed zakończeniem roku, patrząc na zdjęcie ojca na ścianie. Sąsiadka pomogła z pogrzebem.

Kasia poszła na zaoczne studia i znalazła pracę na uczelni. Miała okrągłą twarz, była pulchna i uważała się za nieładną. Próbowała różnych diet, ale po dwóch dniach rzucała się na jedzenie. W końcu pogodziła się z tym, iż nigdy nie będzie wyglądać jak modelki z kolorowych magazynów.

Prawdopodobnie dlatego chłopaków nie interesowała. „Jak pojadę nad morze, będę jadła tylko owoce i wreszcie schudnę” — marzyła.

Szef w pracy nie dał jej urlopu latem.

— Kasiu, sama pomyśl — jesteś sama, nie masz dzieci. Kogo mam wpuścić na wakacje w lipcu — ciebie czy np. panią Natalię, która ma dwójkę? No właśnie. Weź urlop we wrześniu. Będzie jeszcze ciepło.

Kasia się zgodziła. Wybrała hotel, kupiła stroje kąpielowe i lekką sukienkę. Zamierzała polecieć samolotem, by oszczędzić czas. Tylko pogoda musiała dopisać. Śniło jej się, iż biegnie brzegiem morza, zamiast po wiejskiej drodze.

Pewnego dnia wracała autobusem do domu i liczyła, ile tygodni zostało do wyjazdu. Obok niej usiadł mężczyzna.

— Przepraszam, daleko jeszcze do centrum?

Kasia spojrzała na niego — był przystojny i sympatyczny.

— Niedługo. Powiem, kiedy wysiadać.

— Dziękuję. Jadę do przyjaciela — powiedział, uważnie na nią patrząc.

— Na jakiej ulicy?

— Zaraz sprawdzę. — Wyciągnął zmiętą kartkę. — Zielona 42.

— Ja mieszkam pod 38 — odparła, czując dziwną radość.

Wysiedli razem, a ona wskazała mu drogę.

— Może zostawisz numer telefonu? Tylko na wszelki wypadek — uśmiechnął się lekko zakłopotany.

Poddała numer, choć była pewna, iż nie zadzwoni. Mama zawsze mówiła, iż trzeba szukać kogoś „na swoją miarę”. On był dla niej za ładny.

Wieczorem zadzwonił.

— To ja, z autobusu. Przyjaciel wyjechał na działkę. Nie wiem, co teraz robić… — brzmiał zawstydzony.

Kasia się zawahała. Może to podstęp? Ale może po prostu ją polubił?

— Niech pan weźmie taksówkę i pojedzie do hotelu.

— Dobrze… — odparł cicho.

Po chwili zadzwoniła z powrotem.

— Proszę przyjść.

Przyszedł po kilku minutach. Przedstawił się jako Marek. Opowiadał o służbie wojskowej, o przyjacielu. Kasia śmiała się z jego dowcipów, a potem opowiedziała o swoim osieroceniu. Marek wysłuchał ze współczuciem — jego ojciec też nie żył.

Położyli się spać po północy. On na kanapie, ona w swoim pokoju. Nie mogła zasnąć, nasłuchując odgłosów z salonu.

Rano obudził ją budzik. Wstała, umyła się, nastawiła czajnik i obudziła Marka. Na śniadaniu byli już jak dobrzy znajomi.

— Gdzie teraz pan jedzie? — spytała, gdy wychodzili.

— Na dworzec. Do przyjaciela.

— Ten autobus właśnie odjeżdża!

Marek pobiegł. W drzwiach odwrócił się i krzyknął: „Dzięki!”.

Kasia patrzyła za oddalającym się autobusem. Miała wrażenie, iż uciekł. Na co liczyła? Nie wiedziała. Było jej smutno.

Wieczorem miała nadzieję, iż czeka pod blokiem. Nikogo nie było. Zasnęła na kanapie, na której spał Marek, i śniło jej się, iż biegnie brzegiem morza, wołając mamę…

Obudził ją niepokój. Serce waliło jak dzwon. W ciemności migotał telewizor.

Sprawdzała swój schowek — pięć tysięcy złotych na wakacje zniknęło.

Ogarnęła ją panika. Nie będzie morza. Żal było każdego grosza. I po co go wpuściła? Pewnie od początku planował kradzież.

Płakała całą noc. Rano poszła na policję.

— Taka sym-karta to ślepy zaułek. Pieniądze przepadły — powiedział młody policjant, patrząc na nią z życzliwością.

— Głupia byłam — szlochała.

— Jeszcze pani wszystko będzie. I morze, i miłość — powiedział nagle, rumieniąc się po uszy.

Nie był przystojny, raczej zwyczajny. Ale teraz Kasia wiedziała, iż od przystojniaków same kłopoty.

Zaprosił ją do kina. Poszła.

Trzy miesiące później wzięli ślubPo kilku latach, gdy ich synek Antoś biegał już po plaży, a Kasia patrzyła, jak Dima buduje z nim zamek z piasku, uśmiechnęła się i pomyślała, iż czasem życie daje nam to, czego naprawdę potrzebujemy, choćby jeżeli boli po drodze.

Idź do oryginalnego materiału