– Marysiu, szybko! Właśnie widziałem twoją synową w sklepie!

newsempire24.com 1 tydzień temu

Marysiu, pilnie! Właśnie byłem w sklepie i widziałem twoją synową. Kupowała trutkę na szczury. Dwie paczki! Mówi, iż ma myszy. Ale przecież wiem u ciebie żadnych myszy nie ma!

Marysia poczuła, jak nogi się pod nią uginają. Więc o to chodzi! Tak więc postanowiła przejąć dom.

Baronku, mój przyjacielu westchnęła kobieta, wychodząc na podwórze z miską kaszy. Zostałyśmy z tobą sami na tym szerokim świecie.

Pies uniósł łeb, wdzięcznie polizał rękę gospodyni i zabrał się do jedzenia. Marii Bolesławównie skończyło się sześćdziesiąt pięć lat, ale wyglądała młodziej krzepka, postawna, z równo ułożonymi srebrnymi włosami.

Tylko oczy zdradzały przeżyte cierpienie tkwił w nich taki smutek, iż aż trudno było na nie patrzeć.

Pół roku temu Jacek rozbił się na motorze. Kupił sobie żelaznego konia na czterdzieste urodziny, mówił odwieczne marzenie. Maria odradzała, ale czy można odmówić synowi? A miesiąc później telefon ze szpitala. Nie poradził sobie na zakręcie.

Po pogrzebie Natalia zabrała Krzysia i wyjechała do swoich rodziców do miasta. Na początku dzwoniła, pozwalała rozmawiać z wnukiem, potem odpowiadała coraz rzadziej.

Maria próbowała nalegać na spotkania zgodnie z prawem miała prawo widywać się z wnukiem. Ale Natalia to zasłaniała się chorobą dziecka, to obowiązkami.

A w końcu w ogóle zmieniła numer telefonu. Maria pojechała pod dawny adres sąsiedzi powiedzieli, iż Natalia z rodzicami sprzedali mieszkanie i wyjechali do innego miasta. Dokąd nikt nie wiedział.

Hej, Marysiu! rozległ się głos przez płot. Żyjesz jeszcze?

To był sąsiad Piotr Władysławowicz, żwawy siedemdziesięcioletni wdowiec. Przyjaźnili się z nieżyjącym już mężem, a gdy go zabrakło, Piotr wziął sąsiadkę pod opiekę.

Żyję, Piotrze, gdzież mi się podziać uśmiechnęła się Maria. Wpadnij, herbaty się napijemy.

Kiedy ja mam czas na herbatę machnął ręką sąsiad. Wybieram się do miasta, do apteki i po zakupy. Coś ci przywieźć?

Dzięki, mam wszystko.

No to uważaj. Znam cię siedzisz tu jak sowa, nigdzie nie wychodzisz. To nie w porządku, Maryś. Trzeba żyć.

Piotr odjechał, a Maria wróciła do domu. W przedpokoju na ścianie wisiały fotografie całe jej życie jak na dłoni.

Oto młodzi z mężem na weselu, oto Jackuś stawiający pierwsze kroki, oto już dorosły syn z żoną i małym Krzysiem. Wszyscy się uśmiechają, szczęśliwi.

Kobieta ciężko westchnęła i poszła do kuchni. Dzień ciągnął się w nieskończoność. Włączyła telewizor, ale nie mogła patrzeć wszystko wydawało się obce i niepotrzebne.

Wzięła się za szydełkowanie, ale ręce nie słuchały. W końcu położyła się spać wcześniej, mając nadzieję, iż we śnie znajdzie zapomnienie.

Mamo, mamo!

Maria rozwarła oczy. Przed nią stał Jacek młody, uśmiechnięty, w tej kraciastej koszuli, którą dostała mu na urodziny.

Jacku! zaszlochała kobieta. Synku mój!

Nie płacz, mamo. Przyszedłem cię ostrzec. Bądź ostrożna. Zło jest blisko, bardzo blisko. Chroń się.

Co mówisz? Jakie zło? Jacku!

Ale syn już rozpływał się w porannym świetle. Maria obudziła się ze łzami. Za oknem świtało, koguty piały na różne głosy. Sen był tak wyraźny, jakby Jacek naprawdę przyszedł.

Kobieta wstała, obmyła się zimną wodą i wyszła na podwórze. Poranne powietrze było świeże i przejrzyste. W oddali, za rzeką, unosiła się mgła. Taka uroda, iż aż serce ściskało.

Babciu Marysiu! Babciu Marysiu!

Do furtki biegła dziewczynka lat dziewięciu Weronika, wnuczka nieżyjącej przyjaciółki Marii. Rodzice dziewczynki zginęli w wypadku drogowym dwa lata temu, i mieszkała w lokalnym domu dziecka.

Maria często ją odwiedzała, przynosiła smakołyki, pomagała w lekcjach.

Weroniko, słoneczko! Co tak wcześnie?

Wywożą nas na zbiór ziemniaków na pole. Wpadłam się pożegnać. Wrócę dopiero za tydzień.

Zaczekaj Maria gwałtownie weszła do domu i wróciła z paczuszką. Masz, weź. Są tu pierożki z kapustą, jabłka z sadu i cukierki. Podziel się z dziećmi.

Dziękuję! Dziewczynka mocno przytuliła kobietę. Bardzo cię kocham!

Ja też cię kocham, dziecinko. Uważaj na siebie.

Weronika odeszła, a Maria długo patrzyła za nią. Ile razy myślała, żeby zabrać dziewczynkę do siebie! Ale samotnej starszej kobiecie nie dają prawa do opieki.

Potrzebna pełna rodzina, mówią w opiece, stały dochód, zaświadczenia lekarskie. A jaka ona ma rodzinę?

Dzień minął w zwykłych obowiązkach. Maria pielęgnowała grządki, karmiła kury, gotowała obiad. Pod wieczór była zupełnie zmęczona i wcześnie położyła się spać. I znów przyszedł sen.

Tym razem Jacek stał przy furtce i machał ręką, jakby próbował kogoś zatrzymać.

Nie wpuszczaj! krzyczał. Mamo, nie wpuszczaj do domu! Niebezpieczeństwo!

Maria obudziła się od stukania w drzwi. Na zegarze była wpół do jedenastej w nocy. Kto mógł przyjść o takiej porze?

Kto tam? zapytała, nie otwierając.

Mario Bolesławno, to ja, Natalia. Otwórz, proszę!

Była synowa? Maria zdziwiona otworzyła drzwi. Na progu stała Natalia rozczochrana, z dużą torbą w rękach, w pomiętym ubraniu.

Przepraszam, iż tak późno. Mam kłopoty dom spłonął. Całkiem. Ledwie uciekłam.

Boże! A Krzyś? Gdzie Krzyś?

U moich rodziców. Pojechali nad morze odpocząć, zabrali go ze sobą. Mario Bolesławno, czy mogę u was zamieszkać? Tylko na krótko, dopóki czegoś nie znajdę.

Maria przyjrzała się jej uważnie. Natalia nigdy nie okazywała ciepła wobec teściowej, a gdy Jacka zabrakło

Idź do oryginalnego materiału