Mamo, znowu światło paliło się całą noc! krzyknął Krzysztof, wchodząc rozdrażniony do kuchni.
Ech, zasnęłam, synku Oglądałam serial i chyba się zdrzemnęłam uśmiechnęła się kobieta z zakłopotaniem.
W twoim wieku powinno się spać w nocy, a nie siedzieć przed telewizorem!
Matka tylko cicho się uśmiechnęła, nie odpowiadając. Ściskała szlafrok na piersi, by nie było widać, jak trzęsie się z zimna.
Krzysztof mieszkał w tym samym mieście, ale zaglądał rzadko. Tylko wtedy, gdy miał czas.
Przyniosłem ci owoce i te leki na ciśnienie powiedział szybko.
Dziękuję, synku. Niech cię Bóg błogosławi odpowiedziała łagodnie.
Chciała dotknąć jego twarzy, ale on się odsunął spieszył się.
Muszę lecieć, spotkanie w pracy. Zadzwonię kiedyś niedługo.
Dobrze, synu. Uważaj na siebie szepnęła.
Gdy drzwi się zamknęły, matka jeszcze długo patrzyła przez okno, śledząc, jak syn znika za rogiem ulicy. Położyła dłoń na sercu i cicho powiedziała:
Uważaj na siebie bo ja już nie na długo.
Następnego ranka listonosz włożył coś do starej skrzynki pocztowej.
Wanda powoli podeszła do bramy, wyjęła pożółkłą kopertę ze znajomym pismem.
Napisane było na niej:
Dla mojego syna Krzysztofa, gdy mnie już nie będzie.
Usiadła przy stole i zaczęła pisać, ręka lekko drżała:
Mój drogi,
jeśli czytasz te słowa to znaczy, iż nie zdążyłam powiedzieć ci wszystkiego, co czułam.
Pamiętaj: matki nie umierają. Tylko chowają się w sercach swoich dzieci, by im nie było tak boleśnie.
Odłożyła długopis, wzrok zatrzymał się na starej fotografii mały Krzysztof z rozbitymi kolanami.
Pamiętasz, synu, jak spadłeś z drzewa i mówiłeś, iż nigdy więcej nie będziesz na nie wchodził?
A ja nauczyłam cię wstawać.
Tak samo chcę, byś umiał podnosić się i teraz nie ciałem, ale duszą.
Cicho zapłakała, złożyła list i podpisała:
Położyć przy bramie w dniu, gdy odejdę.
Trzy tygodnie później zadzwonił telefon.
Panie Krzysztofie, to pielęgniarka z przychodni Pani mama odeszła dzisiejszej nocy.
Milczał. Tylko zamknął oczy.
Gdy wszedł do jej domu, pachniało tam lawendą i ciszą.
Na stole stała jej ulubiona filiżanka ze śladem szminki.
W skrzynce pocztowej koperta z jego imieniem.
Wewnątrz jej pismo:
Nie płacz, synku. Łzy nie wracają tego, co utracone.
W szafie zostawiłam twój niebieski sweter. Prałam go wiele razy pachnie dzieciństwem.
Krzysztof nie wytrzymał.
Każde słowo bolało jak wspomnienie, którego już nie naprawisz.
Nie obwiniaj się. Wiedziałam masz swoje życie.
Ale matki żyją choćby od okruchów uwagi swoich dzieci.
Dzwoniłeś rzadko, ale każdy telefon był dla mnie świętem.
Nie chcę, żebyś cierpiał. Chcę tylko, byś pamiętał:
zawsze byłam z ciebie dumna.
Na końcu było napisane:
Gdy będzie ci zimno połóż dłoń na sercu.
Poczujesz ciepło. To ja jeszcze biję w tobie.
Upadł na kolana, trzymając list przy piersi.
Mamo dlaczego nie przychodziłem częściej? wyszeptał.
Dom odpowiedział ciszą.
Zasnął po prostu na podłodze.
Gdy się obudził, promienie słońca wnikały przez stare firanki.
Wstał i zaczął dotykać rzeczy filiżanek, zdjęć, jej starego fotela.
Na lodówce znalazł kartkę:
Krzysztofie, zrobiłam gołąbki i schowałam do zamrażarki. Wiem, iż znów zapomniałeś zjeść.
Znowu zapłakał.
Mijały dni, ale spokój nie przychodził.
Chodził do pracy, żył, ale myślami zostawał tam w domu z żółtymi firankami.
Pewnego weekendu wrócił.
Otworzył okno i do pokoju wleciał śpiew ptaków.
Na podwórze wszedł listonosz:
Dzień dobry, panie Krzysztofie. Przyjmijcie moje kondolencje.
Dziękuję
Pani mama zostawiła jeszcze jeden list. Kazała wręczyć, gdy pan tu znów przyjdzie.
Wziął kopertę, rozwinął i przeczytał:
Synu,
jeśli wróciłeś, to znaczy, iż tęsknisz.
Zostawiłam ci ten dom nie jako spadek, ale jako żywą pamięć.
Postaw kwiaty na oknie. Zagotuj herbatę.
I nie zostawiaj światła tylko dla siebie zostaw je też dla mnie. Może zobaczę je stamtąd.
Uśmiechnął się przez łzy.
Mamo światło będzie paliło się co wieczór, obiecuję.
Wyszedł na podwórze, podniósł głowę do nieba.
Wydało mu się, iż na chmurach jej sylwetka w białym szlafroku w kwiaty.
Nauczyłaś mnie żyć, mamo Naucz teraz jak żyć bez ciebie.
Mijały lata.
Dom pozostawał ciepły, żywy.
Krzysztof często tu zaglądał podlewał kwiaty, naprawiał płot, stawiał czajnik jakby dla dwojga.
Pewnego dnia przywiózł tu swojego pięcioletniego syna.
Tu mieszkała twoja babcia powiedział.
A gdzie jest teraz, tato?
Tam, w górze. Ale nas słyszy.
Chłopiec spojrzał w niebo i pomachał ręką:
Babciu! Kocham cię!
Krzysztof uśmiechnął się przez łzy.
I wydało mu się, iż wiatr szepnął ciepłym głosem:
Ja też was kocham. Oboje.
Bo żadna mama nie znika naprawdę.
Żyje w tym, jak się śmiejesz, jak wstajesz, jak mówisz swoim dzieciom kocham cię.
Bo miłość matki to jedyny list, który zawsze dociera do adresata.











