Mamo, jeżeli będziesz przeszkadzać, odejdę na zawsze.

newskey24.com 1 tydzień temu

Pewnego dnia, wiele lat temu, w dniu swoich urodzin, Wanda wstała wczesnym rankiem. Pokroiła warzywa na sałatki, zamarynowała mięso, obrała ziemniaki i pośpieszyła do fryzjera. Gdy wróciła, od razu zabrała się do gotowania.

— Wszystkiego najlepszego, mamo! Jesteś piękna. W twoim dowodzie na pewno pomyłka w dacie urodzenia — wyglądasz o dziesięć lat młodziej — powiedział Marek, który dopiero co wstał i w samych slipach podszedł, by pocałować Wandę w policzek.

— Ubierz się i pomóż mi. Boję się, iż sama nie zdążę — odparła Wanda.

— Już idę! — zawrócił w stronę łazienki, po czym zatrzymał się. — Może zadzwonię po Anię? Ona to zrobi lepiej.

— Dobry pomysł. Niech przyjdzie i pomoże — zgodziła się Wanda.

Gdy Marek, już ubrany, ogolony i pachnący wodą kolońską, wszedł do kuchni, Ania kroiła warzywa, a jego matka polerowała kieliszki.

— Jak wam dobrze razem idzie — zauważył, sięgając po plasterek ogórka z deski.
Dziewczyna odwrócila się do niego, nadstawiając usta, ale on nie skorzystał z okazji, odsuwając się. Wanda to zauważyła. „Wstydzi się przy mnie” — pomyślała.

— Marek, rozstaw stół w salonie i nakryj obrusem. Jest na górnej półce w szafie — poprosiła, by rozładować nieco napięcie.

— Rozkaz! — wyprostował się jak struna, potrząsając mokrym kosmykiem włosów, który opadł mu na czoło.

— Dorosły człowiek, a zachowuje się jak dziecko — uśmiechnęła się Wanda.

— Mamo, ilu będzie gości? — zawołał Marek z pokoju.

— Razem z nami dziewięć — odparła po chwili namysłu.

Wychowała go sama, a mimo to wyrósł na przystojnego mężczyznę. Zawsze marzyła o dużej, zgodnej rodzinie. Ojciec zmarł wcześnie, a mąż odszedł trzy lata po narodzinach syna. Swojego szczęścia nie znalazła — ale może doczeka się wnuków? Marek miał już dwadzieścia sześć lat — najwyższy czas. A Ania była dobrą partią — skromna, z porządnej rodziny. Może się pobiorą, a wtedy… Wanda uśmiechnęła się do tych myśli.

Mięso w piekarniku było już prawie gotowe. Czas na ziemniaki.

— Aniu, nie zapomnij pokroić chleba… — przerwał jej dzwonek do drzwi.

Wanda rzuciła okiem na stół, spojrzała w lustro, poprawiła włosy, zdjęła fartuch i otworzyła.

Goście zjawiali się powoli. Na stoliku pod oknem piętrły się już bukiety róż, roznosząc słodki aromat. Obok stały kolorowe pudełka z prezentami, przewiązane wstążkami.

Marek znał wszystkich: przyjaciółka matki z dzieciństwa z mężem, księgowa z pracy Wandy (sama, bo męża nie miała) oraz kolejna koleżanka z biura, już w parze. Grupka przemieszczała się wokół stołu, wymieniając uprzejmości i rzucając łakome spojrzenia na zastawę.

Lecz Wanda zwlekała. Marek zrozumiał — czeka na kogoś jeszcze. Ale na kogo?

— Tak mi się jeść chce, iż ślina cieknie — poskarżyła się Ania.

— Poczekaj, mama kogoś wygląda — odparł, ściskając jej dłoń.

Wreszcie rozległ się dzwonek, a Wanda z ulgą pobiegła otworzyć. niedługo weszła do pokoju, obejmując wpół piękną młodą kobietę.

— Poznajcie Olę, moją dawną sąsiadkę. Gdy ja byłam w liceum, ona dopiero zaczynała szkołę. Mama prosiła, żebym na nią uważała. A teraz taka z niej uroda, iż ledwo poznałam!

— Ja cię od razu poznałam, prawie się nie zmieniłaś — odpowiedziała Ola, a dźwięk jej głosu był tak czysty, iż Marek pomyślał, iż pewnie pięknie śpiewa.

Prosta, szara sukienka podkreślała jej smukłą sylwetkę. Jasne, falowane włosy opadały na ramiona. Uśmiechała się często i szczerze.

— No to, kochani, przy stole! — zawołała Wanda.

Goście ochoczo zajęli miejsca, zastanawiając się, od czego zacząć. Marek usiadł naprzeciw koleżanek matki, między Anią a Olą. Od tej drugiej unosił się zapach drogich perfum. Mężczyźni spoglądali na nią z zainteresowaniem, kobiety — z nieufnością.

Marek sięgnął po butelkę wina i uniósł brwi w stronę Oli, pytając, czy nalać. Ich twarze zbliżyły się tak bardzo, iż dostrzegł złote iskierki w jej tęczówkach. Skinęła głową z uśmiechem.

„Ile ona ma lat? Wygląda na kilka starszą ode mnie, ale mama mówiła…” Próbował obliczyć, ale Ania oderwała go od myśli. Jeden z gości wzniósł toast. Marek choćby nie słuchał — cały był pochłonięty Olą. Jej zapach, bliskość działały na niego jak narkotyk. Nim toast dobiegł końca, stuknął się z nią kieliszkiem.

— A ze mną? — obraziła się Ania.
Niechętnie odwrócił się w jej stronę. Dziewczyna próbowała zawiesić wzrok na jego oczach, ale on spojrzał w bok. — Co ci podać? Sałatkę jarzynową czy może tę drugą? Mamo mówiła, iż wyborna.

— Nie ważne — mruknął, wychylając duszkiem wino.

— Nie spodziewałam się, iż syn Wandy jest już taki dorosły. Studiujesz czy pracujesz? — spytała cicho Ola, pochylając się ku niemu.

— Skończyłem studia trzy lata temu, teraz pracuję.

— O, nie dziwię się, z taką matką.

Rozmawiali, niemal dotykając się głowami. Za każdym razem, gdy ich ramiona się stykały, Marek czuł gorącą falę, która rozlewała się po jego ciele. Celowo nastawiał łokieć, by znów poczuć ten dreszcz. ale ku jego rozczarowaniu Ola nieco się odsunęła.

Gdy Ania znów się odezwała, odwrócił się z irytacją. Po kilku toastach i kolejnych kieliszkach w głowie zrobiło mu się przyjemnie lekko.

— Marek, włącz muzykę, potańczymy — poprosiła Wanda.

Wcześniej ustalili playlistę. Gdy rytmiczne dźwięki lat 90. rozbrzmiały w pokoju, kobiety przesiadły się na kanapę, a mężczyźni wyszli na papierosa. Wanda zaczęła zbierać talerze, by „odświeżyć” stół. Ania ofiarowała się pomóc — zachowywała się prawie jak gospodyni, co niesamowicie draOla uśmiechnęła się do niego, a w tym uśmiechu Marek dostrzegł całą przyszłość, której już nie mógł się wyrzec.

Idź do oryginalnego materiału