Mamo, co robisz?

newsempire24.com 1 dzień temu

Mamo, co pani robi?

Poranek zaczął się od tego, iż powoli zsunęła się ze mnie kołdra. Jeszcze choćby nie otworzyłam oczu, ale już wiedziałam, iż zostałam całkiem bez przykrycia. Przeszedł mnie dreszcz, a wtedy rozległ się znajomy chichot. Przymrużyłam oko i zobaczyłam, jak moja teściowa, Bożena Nowak, z błyskiem w oku wymyka się z naszej sypialni. „Mamo, co pani robi?!” — krzyknęłam, ale już zniknęła za drzwiami, zostawiając tylko echo śmiechu. Mój mąż, Krzysztof, mruknął coś przez sen i przyciągnął kołdrę, choćby nie zdając sobie sprawy, co się stało. A ja leżałam, wpatrując się w sufit, i zastanawiałam się, jak zareagować na kolejny „żart” teściowej.

Z Krzysztofem jesteśmy małżeństwem zaledwie od roku i wciąż mieszkamy w domu jego rodziców. To tymczasowe, dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie, ale szczerze mówiąc, zaczynam wątpić, czy wytrzymam tę bliskość. Bożena to kobieta serdeczna, pełna energii i, jak sama mówi, „z poczuciem humoru”. Tylko iż jej humor często stawia mnie w niezręcznej sytuacji. Dzisiejsze zdjęcie kołdry to tylko jeden z wielu epizodów, po których czuję się skrępowana i nie na miejscu.

Wszystko zaczęło się jeszcze przed ślubem. Kiedy Krzysztof przedstawił mnie rodzicom, Bożena od razu przytuliła mnie, nazwała „córeczką” i oznajmiła, iż teraz jestem częścią ich rodziny. Byłam wzruszona, ale gwałtownie zauważyłam, iż nie ma za grosz poszanowania dla prywatności. Potrafiła wejść bez pukania do naszego pokoju, żeby „tylko pogadać”, albo przekładać moje rzeczy, bo „tak lepiej wygląda”. Pewnego razu zastałam ją przy mojej szafie, gdy komentowała, które sukienki mi pasują, a które nie. Starałam się to znosić — w końcu starsza, ma swoje przyzwyczajenia, a do tego to jej dom. Ale ta historia z kołdrą była już kropką nad „i”.

Wstałam z łóżka, narzuciłam szlafrok i poszłam do kuchni, gdzie Bożena już krzątała się przy śniadaniu. Nuciła pod nosem i wyglądała na wyjątkowo zadowoloną z siebie. „Dzień dobry, Kinga! — zawołała. — No wreszcie! Myślałam, iż będziesz spała do południa!” Znów się zaśmiała, a ja zrozumiałam, iż nawiązuje do swojego porannego „figla”. Wymusiłam uśmiech i odparłam: „Dzień dobry, Bożeno. Tylko proszę, następnym razem obudźcie mnie normalnie.” Machnęła ręką: „Oj, daj spokój, przecież to tylko żart! Trzeba was, młodych, trochę rozruszać!”

Usiadłam przy stole, próbując się uspokoić. Głęboko w duszy wiedziałam, iż teściowa nie chciała mnie urazić. Dla niej takie wybryki to sposób na okazanie bliskości. Ale mnie to gryzło. Wychowałam się w domu, gdzie ceniło się prywatność. Moja mama, Wanda, zawsze pukała, zanim weszła do mojego pokoju, i uczyła mnie szacunku do granic innych. A tutaj czułam się, jakbym mieszkała w przejściu. Najgorsze, iż Krzysztof zdawał się tego w ogóle nie widzieć. Gdy opowiedziałam mu o porannym incydencie, tylko się roześmiał: „Mama się nudzi, nie przejmuj się.” Ale mnie wcale nie było do śmiechu. Chciałam, żeby nasz dom — choćby tymczasowy — był miejscem, gdzie czuję się bezpiecznie.

Postanowiłam porozmawiać z Bożeną szczerze. Po śniadaniu, gdy Krzysztof wyszedł do pracy, zaproponowałam jej kawę. Chętnie przystała i usiadłyśmy w salonie. Zaczęłam ostrożnie, dziękując za gościnę. Potem, zebrawszy odwagę, powiedziałam: „Bożeno, bardzo cenię, iż tak serdecznie przyjęłaś mnie do rodziny. Ale czasem jest mi nieswojo, gdy wchodzisz do naszej sypialni bez pukania albo robisz coś takiego jak dziś z kołdrą. Dla mnie to trochę za dużo.” Starałam się mówić łagodnie, choć trzęsłam się w środku.

Ku mojemu zaskoczeniu, teściowa się nie obraziła. Spojrzała na mnie zdziwiona, po czym westchnęła: „Kinga, nie myślałam, iż to cię rusza. U nas zawsze było tak — wszyscy blisko, bez ceregieli. Ale jeżeli to dla ciebie ważne, postaram się uważać.” Uśmiechnęła się, a ja odetchnęłam z ulgą. Może naprawdę nie miała złych intencji? Pogadałyśmy jeszcze chwilę, a ja opowiedziałam jej trochę o swojej rodzinie, żeby zrozumiała, dlaczego to dla mnie takie istotne.

Teraz liczę, iż takie sytuacje będą rzadsze. Wiem, iż Bożena nie zmieni się z dnia na dzień — przywykła do swojego stylu bycia. Ale wierzę, iż znajdziemy wspólny język. Postanowiłam też porozmawiać z Krzysztofem, żeby wspierał mnie w takich chwilach. W końcu jesteśmy rodziną i powinniśmy czuć się swobodnie. Może kiedyś wyprowadzimy się do swojego, i te „poranne psoty” odejdą w niepamięć. Na razie uczę się cierpliwości i próbuję znaleźć w tym wszystkim humor. Choć przyznaję — śmiać się ze zdjętej kołdry wciąż mi trudno.

Idź do oryginalnego materiału