Latem może padać śnieg, powszechne przekonania głoszą, iż jedną zbliżaczy stroik czosnku może zatrzymać globalną pandemię, a w modzie znów zalśnią dżinsy z szerokimi nogawkami. Jednak żadna zatroskana mama nigdy nie przestanie się martwić o swoje dziecko – choćby jeżeli ten ma już dwadzieścia parę lat i własne potomstwo.
Jak to się zaczęło
Kilka dni temu zadzwoniłam do syna, Romka, który ma siedemnaście lat i uczy się w trzeciej klasie liceum w Krakowie. Wczesnym południem mówił mi, iż za pół godziny będzie w domu, gdyż centrum handlowe, gdzie pracuje w weekendy jako sezonowy magazynier, jest „dziś puste”. Zamiast spodziewanych czterdziestu minut, po upływie godziny wpisałam numer ponownie: usłyszałam jedynie gwar i śmiechy, potem zdawkowe: „Mamo, luzik, zaraz będę!”
Minęło kolejne półtorej godziny. Było już niemal osiem wieczorem, gdy uznałam, iż pora zadziałać. Zaczęłam przeszukiwać telefonicznie numery znajomych jego ojca, potem zakładu pracy dziewczyny Romka, aż w końcu stukały mi w głowie tylko słowa: „Co, jeżeli trafiło się coś złego? Gdzie mam zadzwonić: na policję, do pogotowia?” Serce waliło mi jak młot, a ręce zaczęły się trząść, więc złapałam się za stolik i usiadłam, żeby się choć na chwilę uspokoić.
Pisk hamulców i nerwowa ulga
Nagle usłyszałam głośne pukanie. „To musi być on!” – pomyślałam z ulgą, choć w mojej głowie wciąż kłębiły się najgorsze scenariusze. Drzwi się uchyliły, a w progu stanął… Romek, z podniesioną przez siebie czapką, uśmiechnięty i zupełnie nie przejęty. Zaglądnęłam mu w oczy, a on spuścił wzrok, jakby domyślając się moich myśli.
– Gdzie byłeś? – wyrwałam z siebie, nie zważając na to, iż może być w jednym tramwaju obok dwójki sąsiadów.
– Spokojnie, mamo – odparł, jakby składając zamówienie w kawiarni. – Zatrzymałem się z kumplami pod stadionem, potem byliśmy na kebaba. Telefon mi się rozładował. Ty zrób sobie herbatę, odpocznij.
Zobaczyłam, iż w kieszeni schował coś jeszcze – zapachniało miętowymi cukierkami. W jednej chwili ożyły mi miłe wspomnienia: sam kiedyś podsuwał mi jakiś drobiazg, szepcząc do ucha: „Dla mamy, żeby miała słodki dzień”. Jednak to już było w czasach, gdy jeszcze dzieciak nosił w kieszeni czekoladkę zamiast zapomnianej czapki.
Rzeczywistość kontra wyobrażenia
Nad ranem wciąż miałam odruchy paniki: czy na pewno nic się nie stało? Czy widziałam dobrze, iż miał lekkie otarcie na kurtce i ślady błota na bucikach? A ten jego nieregularny oddech… Przecież może ktoś go napadł, a on się wstydzi mówić prawdę. I jeszcze ta dziewczyna – czy nie nakręcili mu starego, zgniecionego telefonu, przez co się zawstydził?
Zrozumiałam, iż zawsze byłam przy nim czujna: gdy był mały, nerwowo witałam każdą jego chorobę i organizowałam wizyty u lekarzy. Kiedyś pamiętam, iż w przedszkolu moje koleżanki patrzyły na mnie z politowaniem, bo córka dotarła do domu z odciśniętym od niani kapturkiem. „Co z ciebie za mama?”, pytali. A ja tylko powtarzałam sobie w myślach: „Niedługo będzie dwadzieścia lat, a ja wciąż nie przestałam się bać”.
Córka a syn – różnice w rodzicielstwie
Córka, Ania, dziś ma dwadzieścia sześć lat, zamężna za mąż od pół roku i sama spodziewa się własnego dziecka. Po jej ekscesie w pierwszym roku studiów, gdy wróciła do domu „pod wpływem” i śladem butów pobrudziła całą podłogę, położyłam jej jedynie kilka ciepłych słów, a ona przeprosiła, obiecała poprawę i… gruntownie przeorganizowała swój tryb życia. Przez tydzień nie obeszła się bez journalingu i nagrywania vlogów, w których opowiadała, co „przynosi jej życie i lekcje błędów”. Dzięki temu już w drugim semestrze studiów miała same piątki, a teraz czeka na dziecko.
Romek jest inny: z jednej strony pracowity – w dzień wypełniał obowiązki w centrum sportowym – ale w weekendy ledwo spał po kilka godzin, a w nocy wchodził na fora z kolegami, żeby wymieniać się memami i testować zasięg 5G w centrum miasta. Kiedy pomyślałam sobie: „Może chociaż zadzwoni wcześniej i nie dam się tak wystraszyć?”, od razu w głowie słyszałam jego głos: „Mamo, nie dramatuj. Telefon może się rozładować. Każdemu się zdarza.”
Aroma gitary i obietnica spokoju
Kiedy wreszcie uspokoiłam drżące kolana i spojrzałam na pozostałości herbaty na blacie, zauważyłam, iż Romek zostawił przy drzwiach gitarę elektryczną – prezent od całej rodziny z okazji zakończenia podstawówki. Nigdy nie ukrywał, iż gra w rockowej kapeli amatorów, a połowa kieszonkowych znika w naprawy i struny. W tamtej chwili uświadomiłam sobie, iż odetchnęłam z ulgą, bo nie ma ważniejszej rzeczy niż świadomość, iż dzieciak jest „cały i zdrowy”, choćby pogodzony z bałaganem czy komarem w kurtce.
Co dalej?
Teraz zadzwonię do studia tatuażu, by przypomnieć mu, iż ma umówioną wizytę na jutro – wstawił sobie pseudotatuaż z falsettenem na ramię. Potem spojrzę przez okno: czy nie ma tam jeszcze zaparkowanego auta mojej siostry z Łodzi? A jutro zadzwonię do Anki, mojej córki, którą czeka USG za dwa tygodnie – wszak życie toczy się dalej i trzeba się martwić nie tylko o dzieci, ale też o wnuki.
Wszystko dobrze, nie ma co dramatyzować. I choć nerwy mam kruchsze niż kiedyś, to wiem, iż gdyby rzeczywiście zaszło jakieś nieszczęście, potrafiłabym odnaleźć każdą karetę pogotowia, każdy telefon do komendy. Ale łzy, drżenie rąk i przyspieszone tętno – to wszystko tylko znak, że… jestem mamą i nigdy się tego nie wstydzę.