„Mama musi odpocząć” – te słowa powtarzał każdego dnia po narodzinach syna… i aż do samego końca.
Każdego wieczoru, wracając z pracy do domu, najpierw mył ręce i od razu szedł do naszego dziecka. Ani zapach obiadu, ani ulubiona gazeta nie mogły go odciągnąć. Pochylał się nad kołyską, delikatnie brał małego na ręce – i wtedy znów się w nim zakochiwałam. W mężczyźnie, który nie bał się być ojcem. W mężu, który pamiętał o mnie.
„Mama musi odpocząć” – mówił z uśmiechem, kołysząc śpiącego Wojtka i cicho nucąc kołysankę, aż chłopiec zasypiał.
„Mama musi odpocząć” – szepnął pewnej nocy, wstając pierwszy, by zmienić pieluchę, a potem cicho podając mi synka, czekał, aż go nakarmię, i znienu układał go w łóżeczku.
„Mama musi odpocząć” – powtarzał każdego wieczoru, wiążąc fartuch i karmiąc naszego upartego malucha łyżeczką, zamieniając każdą zupkę w przygodę.
„Mama musi odpocząć” – mówił, ubierając rocznego Wojtusia na spacer, abym mogła w spokoju wziąć prysznic i choć przez pół godziny pobyć sama.
„Mama musi odpocząć” – szeptał, sadzając na kolanach podrośniętego już syna, i zaczynał opowiadać mu wymyślone na poczekaniu bajki, tylko po to, by dać mi chwilę ciszy.
„Mama musi odpocząć” – powtarzał, sprawdzając lekcje i cierpliwie tłumacząc Wojtkowi matematykę, której chłopiec nie mógł zrozumieć.
„Mama musi odpocząć” – cicho rzekł, gdy Wojtek, już dorosły, wrócił późno z balu maturalnego i w milczeniu przeszedł do kuchni.
Za każdym razem, gdy słyszałam te słowa, ogarniała mnie fala czułości. Serce ściskało się, a oczy napełniały łzami – nie z bólu, nie, ale ze szczęścia. Chciałam zatrzymać czas i pozostać w tej miłości na zawsze.
A potem nadszedł trzeci etap miłości. Wtedy, gdy słowo „mama” w jego ustach zamieniło się w „babcia”.
„Babcia musi odpocząć!” – uśmiechał się do naszego wnuka, gdy ten, zostawiony u nas na weekend, zaczął marudzić i wołać rodziców. I wtedy znów nucił tę samą kołysankę – tylko dla innego malucha.
„Babcia musi odpocząć” – mrugnął okiem, pakując wędki i zabierając wnuka wraz z naszym synem nad staw.
„Babcia musi odpocząć” – powiedział łagodnie, podając słuchawki wnukowi, by ściszył dźwięk w tablecie.
Nie zdążył poznać wnuczki. Odszedł za wcześnie, zbyt cicho. Dzieci zabrały mnie do siebie – nie chciały, bym została sama w naszym pustym domu.
I oto, gdy pierwszy raz wzięłam na ręce maleńką Zosię, nie wytrzymałam – rozpłakałam się. Niemal słyszałam jego głos, jakby stał za mną i mówił:
„Babcia musi odpocząć…”
Nawet się odwróciłam. Głupia nadzieja… A nuż?
Później, gdy wieczór już spłynął na dom i prawie zasypiałam, z salonu dobiegł szept. Głos mojego dorosłego syna, Wojtka:
„Śpij, córeczko, śpij. Mama musi odpocząć…”
Wstałam, uchyliłam drzwi i zobaczyłam, jak kołysze córeczkę, nucąc tę samą kołysankę. Tę, którą kiedyś śpiewał mu jego ojciec.
Jego już nie ma. Ale słowa „mama musi odpocząć” wciąż żyją. Są w nas. W naszym synu. W jego dzieciach. I w pamięci, której nie zabierze choćby czas.