„Mama oddała nam jedyne mieszkanie, a żona zamieniła moje życie w piekło” — jak zobaczyłem jej prawdziwe oblicze po ślubie.
Nigdy nie byłem bogaty, nie nosiłem modnych marek ani nie jeździłem luksusowymi samochodami. Dorastałem w zwykłej robotniczej rodzinie w Radomiu. Tata zmarł, gdy byłem jeszcze nastolatkiem, a mama od tamtej pory ciągnęła nas oboje na swoich barkach. W dzień handlowała na targowisku, nocami sprzątała w pobliskim markecie. Wszystkie pieniądze szły na jedzenie, rachunki i, co najważniejsze, na moją edukację. Marzyła, bym miał inne życie. Lżejsze. Spokojne. Udane.
Na drugim roku studiów zakochałem się. Bez pamięci. Bez zastanowienia. Miała na imię Wioletta. Piękna, najpiękniejsza na całym wydziale. Wysoka, błyskotliwa, z taką pewnością siebie, iż chłopakom nogi się uginały. Zdobyła choćby tytuł „Miss Akademii” tego roku.
Nie spodziewałem się, iż kiedykolwiek spojrzy w moją stronę. Ale pewnego dnia, na egzaminie z ekonomii, usiadła obok. Czegoś nie wiedziała, poprosiła o podpowiedź. Pomogłem. Potem znowu. I jeszcze raz. Tak się zaczęło. Pomagałem jej z referatami, zaliczeniami, przygotowywałem ściągi. Aż pewnego dnia zaprosiła mnie do kina. Powiedziała, iż chce się odwdzięczyć. Nie wierzyłem własnemu szczęściu.
Rok później oświadczyłem się. Wioletta się zgodziła. Byłem pewien, iż to szczyt mojego szczęścia. Wydawało nam się, iż przed nami całe życie. Ale już wtedy pojawiły się pierwsze ostrzeżenia. Jej rodzice przyjęli mnie chłodno. Powiedzieli wprost, iż córka mogła znaleźć kogoś „zamożniejszego”. Milczałem. Przecież nie kochamy się dla pieniędzy, prawda?
Po ślubie nie mieliśmy własnego mieszkania. Wtedy mama, moja biedna mama, zaproponowała, byśmy wprowadzili się do lokalu, który niedawno odziedziczyła po kuzynce. Sama wróciła na wieś, do starego domu, w którym spędziła dzieciństwo. Powiedziała: „Mam już prawie sześćdziesiąt, tam będzie mi spokojniej. A wy tutaj zaczniecie swoje życie”.
Wioletta nie była zachwycona mieszkaniem, ale się zgodziła. Jej rodzice podarowali jej na ślub nowe auto. To był prezent tylko dla niej — i nie zapominała mi o tym przypominać. Gdy pewnego razu poprosiłem, by podwiozła mnie do mamy — zaledwie trzydzieści kilometrów — rzuciła zimno:
— Ja jestem twoją taksówką? Jak chcesz, jedź pociągiem. Nie pojadę do twojej dziury.
Od tej pory jeździłem sam. Raz w tygodniu, bez wyjątków. Przewoziłem jedzenie, leki, pomagałem w gospodarstwie. Mama nigdy nie prosiła. Ale wiedziałem, iż jej ciężko. Emerytury ledwo starczały.
Tymczasem Wioletta nie odmawiała sobie niczego. Zakupy — proszę bardzo. Imprezy z przyjaciółkami — zawsze. Ale gdy prosiłem, by pojechała ze mną do kuzyna albo na imieniny maminej przyjaciółki, zaczęła się histeria. jeżeli nalegałem — spałem na podłodze, na materacu. Bez słowa, bez wyjaśnień.
Zaczęła oskarżać mnie, iż „za dużo wydaję na matkę”.
— Ożeniłeś się ze mną, czy ze swoją mamcią? Przestań jej rzucać pieniędzmi! Jest stara, niech siedzi cicho! — wykrzyczała pewnego wieczora przy kolacji.
Patrzyłem na nią i nie poznawałem. Gdzie jest ta delikatna, radosna dziewczyna, z którą biegałem po kinach i piłem kawę między wykładami? Jej miejsce zajęła zimna, wyrachowana kobieta, dla której wszystko liczyło się tylko na korzyści i straty.
Gdy wytłumaczyłem, iż mama jest chora, iż potrzebuje leków, iż bez mojej pomocy sobie nie poradzi — Wioletta wstała i powiedziała:
— Albo wybierasz mnie, albo niech sama sobie radzi. Jak wyjdę, nie pożałuję.
Milczałem. Noc spędziłem bez snu. Rano zawiozłem mamie zakupy, usiadłem w parku pod jej domem i po raz pierwszy w życiu rozpłakałem się. Tego dnia podjąłem decyzję. Nie będę wybierał między żoną a matką. Bo jeżeli kobieta zmusza mężczyznę do takiego wyboru — już przegrała.
Sam wniosłem o rozwód. Bez awantur. Bez scen. Po prostu spakowałem rzeczy i wyszedłem. Do tego samego mieszkania, które mama oddała nam „na szczęście”. Wioletta została u swoich rodziców. Auto, przyjaciółki, kluby — wszystko przy niej.
A ja? Znowu mam mamę. Mam ciepło. Mam spokój. Niczego nie żałuję. Zbyt długo przymykałem oczy. Zbyt długo milczałem. Teraz — ani minuty więcej z kimś, dla kogo miłość do matki jest ciężarem.
Czasem trzeba coś stracić, by znaleźć to, co prawdziwe.