„Mama oddała nam jedyne mieszkanie, a żona zamieniła moje życie w piekło” — jak zobaczyłem jej prawdziwą twarz po ślubie
Nigdy nie byłem bogaty, nie nosiłem markowych ubrań ani nie jeździłem wspaniałym autem. Dorastałem w zwykłej robotniczej rodzinie w Radomiu. Tata zmarł, gdy byłem jeszcze nastolatkiem, a mama od tamtej pory ciągnęła nas oboje na swoich barkach. W dzień sprzedawała na targu, w nocy dorabiała jako sprzątaczka w pobliskim markecie. Wszystkie pieniądze szły na jedzenie, rachunki i — co najważniejsze — na moją edukację. Marzyła, abym miał inne życie. Lżejsze. Spokojne. Pełne sukcesów.
Na drugim roku studiów zakochałem się. Bez pamięci. Bez zastanowienia. Nazywała się Kinga. Piękność, pierwsza piękność całego wydziału. Wysoka, olśniewająca, z pewnością siebie w głosie, od której chłopakom miękały nogi. Wygrała choćby tytuł „Miss uczelni” tamtego roku.
Nie spodziewałem się, iż kiedykolwiek rzuci na mnie okiem. Ale pewnego dnia, na egzaminie z finansów, usiadła obok. Czegoś nie wiedziała, poprosiła o podpowiedź. Pomogłem. Potem — jeszcze raz. Potem — znowu. I tak się zaczęło. Pomagałem jej z referatami, pracami, pisałem ściągi. A potem zaprosiła mnie do kina. Powiedziała, iż chce się odwdzięczyć. Nie wierzyłem własnemu szczęściu.
Po roku oświadczyłem się. Kinga zgodziła się. Byłem przekonany, iż to szczyt mojego szczęścia. Wydawało nam się, iż wszystko jest przed nami. Ale już wtedy pojawiły się pierwsze ostrzeżenia. Jej rodzice odnieśli się do mnie chłodno. Powiedzieli wprost, iż córka mogła znaleźć kogoś „zamożniejszego”. Milczałem. Przecież nie kochamy się dla pieniędzy, prawda?
Po ślubie nie mieliśmy własnego mieszkania. Wtedy mama, moja biedna mama, zaproponowała, żebyśmy wprowadzili się do lokalu, który odziedziczyła po kuzynce. Sama przeprowadziła się z powrotem na wieś, do starego domu, w którym spędziła dzieciństwo. Powiedziała: „Ja już prawie sześćdziesiątka, będę tam spokojniejsza. A wy zaczniecie tu swoje życie”.
Kinga nie była zachwycona mieszkaniem, ale się zgodziła. Jej rodzice podarowali jej na ślub nowe auto. To był prezent tylko dla niej — nigdy nie zapominała o tym przypominać. Kiedy pewnego razu poprosiłem, żeby podwiozła mnie do mamy — tylko trzydzieści kilometrów — rzuciła zimno:
— Ja jestem twoją taksówką? Jak chcesz, jedź pociągiem. Do twojej dziury nie pojadę.
Od tamtej pory jeździłem sam. Raz w tygodniu, bez wyjątków. Przywoziłem jedzenie, lekarstwa, pomagałem w domu. Mama nigdy nie prosiła. Ale wiedziałem, iż jest jej ciężko. Emerytury ledwo starcza.
Tymczasem Kinga nie odmawiała sobie niczego. Zakupy — proszę bardzo. Imprezy u koleżanek — zawsze. Ale kiedy prosiłem, żeby pojechała ze mną do kuzyna lub na urodziny przyjaciółki mamy, zaczynała histerię. jeżeli nalegałem, spałem na podłodze, na materacu. Bez słów, bez wyjaśnień.
Zaczęła oskarżować mnie, iż „za dużo wydaję na matkę”.
— Ożeniłeś się ze mną, czy ze swoją mamą? Przestań jej ciągle dawać pieniądze! Ona jest stara, niech siedzi cicho! — wybuchnęła pewnego wieczoru przy kolacji.
Patrzyłem na nią i nie poznawałem. Gdzie jest ta delikatna, radosna dziewczyna, z którą biegałem do kin i piłem kawę między wykładami? Jej miejsce zajęła zimna, wyrachowana kobieta, dla której wszystko liczyło się na korzyści i straty.
Kiedy wytłumaczyłem, iż mama jest chora, iż potrzebuje leków, iż bez mojej pomocy sobie nie poradzi — Kinga wstała i powiedziała:
— Albo wybierzesz mnie, albo niech radzi sobie sama. Wyjdę — nie pożałujesz.
Milczałem. W nocy nie spałem. Rano zawiozłem mamie zakupy, usiadłem w parku pod blokiem i po raz pierwszy w życiu rozpłakałem się. Tego dnia podjąłem decyzję. Nie będę wybierał między żoną a matką. Bo jeżeli kobieta zmusza mężczyznę do takiego wyboru — już przegrała.
Sam wniosłem o rozwód. Bez awantur. Bez scen. Po prostu spakowałem rzeczy i wyszedłem. Do tego samego mieszkania, które mama oddała nam „na szczęście”. Kinga wróciła do rodziców. Samochód, koleżanki, kluby — wszystko przy niej.
A ja? Ja znów mam mamę. Mam ciepło. Mam spokój. Nic mi nie żal. Zbyt długo przymykałem oczy. Zbyt długo milczałem. Teraz — ani minuty więcej z człowiekiem, dla którego miłość do matki jest ciężarem.
Czasem trzeba stracić, by znaleźć to, co prawdziwe.