Mała śmierć, czyli orgastyczny erzac raju utraconego

ifrancja.fr 1 dzień temu

Paryski nie-co-dziennik

Pomysł napisania tego tekstu to wakacyjny owoc flirtu z Małą śmiercią, wierszem Krzysztofa Karaska; od jego fragmentu więc zacznę:
Właściwie powinno się mówić nie/chodźmy się kochać ale/chodźmy się umierać/miłość to mała śmierć/wpleceni w jej koło/kręcimy się wokół (…)/kula Słońca uderza nas w twarz/kula Słońca czy kula Ziemi?/kula blasku czy kula ciemności (…)/bierzesz ją w siebie jak żołnierz w natarciu/i podajesz dalej (…)/tę miłość, tę śmierć…

Małą śmiercią (la petite mort) nazywają Francuzi orgazm, tę grę o rozkosz, a wakacje to niezły poligon dla flirtu, seksu, zdrady, zwłaszcza gdy dodamy do tego anonimowość, choćby tej paryskiej ulicy Paradis (raju) zagubionej między Hôtel Amour (miłości) a pasażem Désir (pożądania). Tę ulicę (i jej prostytutki) Éric-Emmanuel Schmitt umieścił w swym opowiadaniu Pan Ibrahim i kwiaty Koranu. Rue de Paradis była kiedyś przedłużeniem rue d’Enfer (piekła), którą z czasem zmieniono na rue Bleue, błękitną – jak niebo?

Raj, eden, niebo… To nie tylko miejsce, to również, a może przede wszystkim – stan. Rozkoszy? „Ogród rozkoszy”. Podobno według papieża Grzegorza VII rozkoszy orgastycznej, niekończącego się stanu ekstazy prowadzącego do unii z Bogiem. Jego dalekim echem mają być doczesne orgazmy, te „małe śmierci”, te ślady raju utraconego. I w islamie raj (ogród Dżannah) jest miejscem nie tylko rozkoszy duchowej, ale i cielesnej, gdzie na mężczyzn czekają czarnookie hurysy, wiecznie młode i piękne, dziewictwo swe stale odnawiające (a na kobiety czekają idealni mężowie). Także inne wierzenia niebo rozkoszy obiecują, np. u Azteków to Tamoanchan, rajska kraina bogini przyjemności.

Grzegorz VII jest świętym Kościoła katolickiego, którego Francja jest najstarszą córą, a Paryż miastem o największej ilości ulic noszących imiona świętych – 225; do tego dwie ulice Boga i jedna Szatana. Na ulicy Raju uwiodła mnie okładka francuskiego magazynu Les Inrockuptibles z napisem SEKS 2025 i zapowiedzią, iż to najgorętszy numer lata. Więc – kupiłem. Bo i cały ten seks to dziwna rzecz, poniżej pasa, poniżej instynktów, a nieba dotyka; taki odzyskiwany przedsmak utraconego raju. Dziwna metafizyka cielesnej namiętności, gdzie rozum miotany jej falami tka w koincydencji przyjemności ze śmiercią nasze relacje ze światem, gdzie „agonia i rozkosz łączą się w jedno”. Ten wulkan dymi i może wybuchnąć w każdym z nas, bo każdy ma ciało, w którym jak ciemna energia drzemie niepojęta natura życia, czasem konwulsyjnie piękna, czasem okrutna, ale świadomie czy nie – pożądana.

Seks to jedno z najpopularniejszych dziś słów, którego uczymy się jak języków: jedni są urodzonymi poliglotami, inni jąkają się przez całe życie. ale czy na pewno wiemy, kim jesteśmy w swej seksualności? Czy to tylko lepiej lub gorzej ukierunkowany instynkt napędzany biochemicznym paliwem? Wyrafinowane kampanie reklamowe prześcigają się w strategiach miłości seksualnej, bez tabu, granic, zahamowań. Wszędzie zagląda ta erotyczna machina: w media, hotele, sklepy, restauracje, łóżka. Powiew seksualnej wolności, praktykowany przez wszystkie środowiska i pokolenia, staje się ucieczką od monotonii, przemijania, nudy, aktywnością banalną, zabawową, higieniczną. Seks z jego orgazmem jest obowiązkowy jak francuska szkoła, poprawia krążenie, kondycję, łagodzi nerwy, opóźnia starzenie. To wyznacznik powodzenia, rytuał, bez którego życie jest szare i puste; a pary coraz częściej dobierają się za pośrednictwem internetu na podstawie dobrze wypełnionego formularza. Mnożą się sex-blogi i erotyczne sity.

No, a miłość? Gdzie się podziała tajemnica unosząca się nad ciałami kochanków? Socjolożka Eva Illouz stawia tezę, iż miłość nie jest już ideałem, ale problemem. Kiedyś była substytutem wiary niemal religijnej, w której obiekt uwielbienia obdarzaliśmy uczuciem wręcz sakralnym. Ten model się wyeksploatował – twierdzi. Uwierzyliśmy w wolną miłość, która zrobiła z nas więźniów seksualnej wolności, zakochanych koczowników, tułaczy poszukujących ciągle nowych ekscytacji miłosnych.

Miłość – problemem. Tu genialnym prekursorem okazał się inny poeta, Cyprian Norwid, który ponad 30 lat spędził w Paryżu – z 61 przeżytych. Miłość według niego to najgorsza głupota, co niszczy życie bardziej niż syfilis, alkohol i suchoty. To utrata osobowości i umiejętności samodzielnego myślenia i działania, najgorsza choroba, na jaką może zapaść człowiek. Norwid, nieomal mistycznie związany z katolicyzmem, doszedł do tego, eksperymentując, ponosząc przy tym porażki, ale jako jeden z nielicznych w swej romantycznej epoce wyszedł z tej choroby, demaskując jej źródła i objawy.

Miłość – terra incognita. Nie znamy jej źródeł i pewnie nie poznamy, tak jak nie posiądziemy swej istoty. Brniemy wciąż tą samą drogą, łudząc się, iż jest niepowtarzalna, a idziemy śladami innych kochanków. W łóżku zawsze jest nas gromadka, z tymi wszystkimi „ex” po obu stronach. choćby jak już mają status umarłych, to nie do końca zostali pochowani – zawsze trochę ich zostało w naszych umysłach, ciałach i łóżkach.

Ale raj to nie tylko stan, to także miejsce. Według Biblii miał być ogrodem, który Bóg wydzielił na ziemi ze względu na jego wspaniałe, wyjątkowe warunki; istniał więc w rzeczywistym świecie, na ziemi, z której nas wypędzono. I zasadził Bóg ogród w Edenie na wschodzie (Rdz 2,8). Czy dlaczego na wschodzie, iż tam wstaje słońce, co życie daje? A życie, ono polega na ruchu, więc… w drogę, w głąb i na zewnątrz siebie, zwłaszcza iż jest lato i są wakacje. Może być i ten wschodni kierunek. To… tam; t a m idę, lecę, płynę. Teraz! Bo tylko t e r a z jest wieczne – „C’est le MAINTENANT qui est ETERNEL” – jak czytam na paryskim murze. Kto wie, może jakieś rajskie miejsce TAM odkryję.

Leszek Turkiewicz

Idź do oryginalnego materiału