Późnym jesiennym wieczorem droga była prawie pusta. Słońce już schowało się za horyzont, a nieliczne samochody pędziły szybko, każdy w swoją stronę. W aucie Katarzyny Kowalskiej panowała cisza, aż nagle rozległ się z tyłu rozpaczliwy krzyk synki, pięcioletniej Zosi.
„Mamo, zatrzymaj się!” zawołała dziewczynka, a jej błyszcząca sukienka księżnicza migotała w świetle reflektorów. „Tam leży człowiek, tam jest!”
Na początku Katarzyna pomyślała, iż dziecko tylko coś sobie wymyśliło. Na pobrzeżu nie było widać dymu ani świateł. Ale Zosia, trąc noskiem, powtarzała uparcie: „Upadł. Potrzebuje pomocy. Proszę, mamo, zatrzymaj się.”
Ulegając niepokojącemu przeczuciu, Katarzyna zwykleja i zjechała na pobocze. Już po kilku sekundach, gdy zeszli z nasypu, zobaczyli mężczyznę leżacego obok przewróconego motocykla. Był nieprzytomny, oddychał płytko i nagle.
„Boże…” szepnęła Katarzyna, wybierając numer na pogotrze.
Tymczasem Zosia podbiegła bliżej. Zdejmęła cienki swetrzyk i przycisnęła go do rany, starając się zatamować krew. Jej malutkie dłonie drżały, ale nie ze strachu była zaskakująco opanowana.
„Proszę się, trzymać, panie…” szeptała. „Dorośli już jadą, oni pomogą.”
Karetka przyjechała szybciej, niż się spodziewali. Jeden z ratowników delikatnie dotknął ramienia dziewczynki:
„Kochanie, teraz my się nim zajmiemy, dobrze?”
Zosia skinęła głową, ale przez kilka sekund nie wypuszczała dłoni mężczyzny, jakby bała się, iż bez niej znowu straci przytomność.
Poszkodowanego przewieziono do szpitala. Później lekarze przyznali, iż pierwsze minuty po wypadku, gdy dzielna dziewczynka była przy nim, odegrały kluczową rolę w urgenowaniu jego życia.
Kilka dni później mężczyzna odzyskał świadomość, a pierwszą rzeczą, o którą poprosił, było spotkanie z małą wybawcę. Gdy Zosia z mamą weszła do sali, z trudem się podniósł i cicho powiedział:
„Dziękuję. Dałaś mi drugą szansę.”
Od tego dnia życie Kowlaskich się zmieniło. Przyjaciele mężczyzny zaczęli odwiedzać Zosię, przynosili jej zabawki i książki, przychodzili na szkolne przedstawienia, a raz choćby zorganizowali dla niej małą paradę na placu. Dziewczynka euforia witała gości i zawsze częstowała ich lemoniadą, którą robiła z mamą.
Zosia gwałtownie się zaprzyjaźniła z człowiekiem, którego uratowała. Często przychodził do nich, żeby po prostu porozmawiać, a czasem jeździł z nią na rowerze po cichej ulicy niedalnieo ich domu.
Historia rozeszła się po okolicy. Ludzie rozmawiali o niej niektórzy twierdzili, iż to przypadek, inni chwalili niesamowity instynkt dziecka. Ale ciężcy, którzy widzieli wszystko na własne oczy, wiedzieli jedno: tej nocy dziewczynka wykazała się prawdziwą odwagą i przyczyniła się do ocalenia życia.
Mijały miesiące. Mężczyzna w pełni wyzdrowiał i pewnego dnia zaprosił rodzinę Zosi do siebie. W ogrodzie pili herbatę i rozmawiali o tym, jak przypadkowe zatrzymanie na pustej drodze zmieniło życie wielu ludzi.
Dziś, wspominając tamten wieczór, uśmiecha się i mówi cicho:
„Czasem pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanego miejsca.”
Zosia, która jest już trochę starsza, odpowiada:
„Trzeba po prostu wierzyć, iż dobre uczynki się liczą, choćby jeżeli jest się jeszcze bardzo małym.”
Czasem anioły nie mają skrzydeł tylko błyszczące sukienki i szczere chęci, żeby pomóc.












