Maj jest jednym z piękniejszych miesięcy w roku. Jest pięknie i kolorowo, dni są cudownie długie, świeci słońce i jest ciepło. Zazwyczaj. Wiemy doskonale, iż bywają też te wyjątkowo zimne maje. Kiedy dalej jest dość kolorowo, dni są długie, ale spędzanie czasu w świeżym powietrzu wcale nie wzbudza szczególnego entuzjazmu. Moje maje, bez względu na to, co dzieje się za oknem, są niezmiennie okresem wzmożonej aktywności. Zawsze jestem zakopana w pracy, z terminami wiszącymi nad głową, z niedoczasem i zmęczeniem. Taka uroda mojej działalności. Jednocześnie maj jest miesiącem, z którego zwykle stosunkowo mało pamiętam, bo dni nie różnią się od siebie szczególnie, a czas mija jeszcze szybciej niż zazwyczaj. Trochę szkoda, ale wiadomo...
W tym roku, jako piękne majowe wspomnienie zostaną ze mną zdjęcia z trochę przymusowej, ewakuacyjnej wycieczki. Normalnie nie byłoby szans, żeby w tym czasie zrobić sobie taki dzień wolny, ale jak już pojawiła się możliwość, głupotą byłoby jej nie wykorzystać w stu procentach. Pomysłów na spędzenie wolnego dnia było kilka, ale wygrała wycieczka na drugą stronę zatoki. Teraz uwaga - wycieczka do miejsc, w których mimo tej niewielkiej odległości nie byłam nigdy, albo byłam, ale sto lat temu. Robocza nazwa wycieczki to pomosty powiatu puckiego.Pierwszym punktem były Mechelinki, czyli pierwsze z miejsc, do których wcześniej nie miałam okazji dotrzeć. Tam padło pierwsze duże wow, bo szalenie podobała mi się przystań rybacka usytuowana na molo. To było takie piękne i skandynawskie, iż nie mogłam nacieszyć oczu tym widokiem.
Kolejny przystanek i kolejne wielkie wow to Rewa, w której również byłam po raz pierwszy. Niczym prawdziwa turystka przemaszerowałam przez cały cypel, zrobiłam sto zdjęć i czułam się jak na wakacjach. Czasem choćby mnie dziwi, jak kilka mi potrzeba do szczęścia.
Najmniej spektakularne było molo w Osłoninie, ale tu może być kilka czynników - cała okolica była rozkopana, a jak wysiadaliśmy z samochodu, to zaczął padać deszcz. No i z Osłoninem mam jednak piękniejsze wspomnienia, bo kiedy byłam mała, przeżyłam tam wspaniałą przygodę. W piękny letni dzień popłynęliśmy łódką 'na drugą stronę', na miejscu było ognisko, kiełbaski, zabawy na plaży do nocy, spanie w namiotach i następnego dnia powrót łódką do domu. Jedno bardziej wakacyjnych wspomnień z dzieciństwa, które mam. Jedno z tych, które wyjątkowo lubię. choćby dziś wydaje mi się, iż nie tak łatwo to przeskoczyć.
Później było Rzucewo, w którym miałam okazję być kilka razy, ale to już było dość dawno temu i zawsze łączyło się tylko z jakimś jednym miejscem. Tym razem był spacer pełen ślicznych widoków, z malowniczymi plażyczkami, którego doskonałym finałem był zamek. Piękny. Szczerze, choćby nie jestem pewna czy kiedyś obeszłam go tak dokładnie! A to naprawdę piękne miejsce.
Finałem był najlepiej mi znany i zdecydowanie najcześciej odwiedzany, z wielu powodów i okazji, Puck. Z rozbudowywanym portem, z szybką wizytą na molo, na rynku i nad zatoką. Lubię Puck, są w nim miejsca, do których lubię wracać. Pewnie gdybym została w tamtejszym liceum do końca takich moich miejsc miałabym więcej i łączył by się z większą ilością wspomnień, ale wtedy nie byłoby Gliwic. Nigdy bym pewnie do nich nie trafiła, a przecież do Pucka i tak będę wracać już zawsze.
Tamten dzień utwierdził mnie w przekonaniu, iż wszędzie są piękne miejsca. Wszędzie warto się zatrzymać i wcale nie trzeba jechać daleko, żeby było fajnie. Pięknie może być w domu, w ogrodzie, za płotem, po drugiej stronie ulicy, w sąsiedniej miejscowości i godzinę drogi od miejsca zamieszkania. O wartości miejsca nie świadczą dzielące nas kilometry. Najważniejsze to mieć oczy szeroko otwarte i chcieć zobaczyć. Bez tego ani rusz.