Magia nietypowego sojuszu

polregion.pl 2 dni temu

Magia nierównego związku

Podczas majówki znalazłem się w hałaśliwym towarzystwie w przytulnej kawiarence na obrzeżach Poznania. Ludzie wokół byli serdeczni, ale prawie wszyscy — nieznajomi. Obok mnie siedział mężczyzna, który wyraźnie przekroczył pięćdziesiątkę, i młoda dziewczyna, może dwudziestoośmioletnia. Tadeusz i Kinga. Śmiali się najgłośniej, ich energia udzielała się wszystkim, choć oboje pili tylko sok. Kinga nazywała go „tatusiem”, i mimowolnie się rozczuliłem: jaka wzruszająca bliskość między ojcem a córką. Nagle zaczęli zbierać się do domu. Kinga, uśmiechając się, wyjaśniła: „Czeka na nas nasz maluch, bez nas nie zaśnie”. Zaskoczyło mnie to.

Gdy wyszli, cicho zapytałem gospodarza wieczoru: „Jaki jeszcze maluch? O czym mówili?”. Ten uniósł zaskoczone brwi: „Ich syn. Przecież to mąż i żona”. Zmieszałem się: „Dlaczego więc nazywa go tatusiem?”. Gospodarz roześmiał się: „To taki ich żart. Kiedyś, dawno temu, na samym początku ich związku, weszli do sklepu, a ekspedientka powiedziała Tadeuszowi: ‘Jaką pan ma śliczną córeczkę!’. Od tamtej pory Kinga tak go nazywa”.

Później poznałem ich historię i poruszyła mnie do głębi. Tadeusz to utalentowany rzeźbiarz, ale jego życie dalekie było od bajki. Dwa nieudane małżeństwa, lata utopione w alkoholu, niekończące się imprezy. Jego starsza córka, już dorosła, prawie o nim zapomniała. Gdy miał czterdzieści siedem lat, spojrzał na swoje życie i zobaczył tylko pustkę. Tworzył, ale jego prace nie znajdowały odzewu, zamówień było niewiele. Wtedy w jego życiu pojawiła się Kinga. Spotkali się przypadkiem — nad Wartą, gdzie często siedział, szkicując. Ona była ledwo po dwudziestce, promieniała młodością i energią. Dlaczego ta pełna życia dziewczyna zwróciła uwagę na zmęczonego życiem rzeźbiarza o smutnych oczach? To zagadka.

Ale miłość Kingi stała się dla Tadeusza ratunkiem. Tchnęła w niego życie. Rzucił picie, jego dłonie odzyskały siłę, a prace — duszę. Rzeźby zaczęły się sprzedawać, miał wystawy w galeriach Poznania i Warszawy. Zajął się aranżacją wnętrz dla lokalnych restauracji, co przyniosło mu spore zarobki. Teraz mieszkają w przestronnym mieszkaniu w centrum miasta, podróżują po świecie, cieszą się życiem. Kinga jest żoną sukcesu, ale przecież tam, nad Wartą, widziała tylko nieogolonego mężczyznę ze zrujnowanymi marzeniami.

Z pewnością przyjaciółki i jej mama odradzały: „Oszalałaś? On jest prawie starcem!”. prawdopodobnie Kinga też miała wątpliwości, widząc wszystkie ryzyka. Ale zaryzykowała — i teraz jest szczęśliwa. Tadeusz zaś uważa ją za swoje cudo, anioła zesłanego z nieba, choć jest przekonany, iż nie zasłużył na taki dar. Ich syna uwielbia: bawi się z nim, spaceruje, opiekuje. Stał się idealnym ojcem, jakim nie potrafił być dla starszej córki. Swoją drogą, i z nią relacje się poprawiły. Kobieta, która dawno już machnęła na ojca ręką, nagle zobaczyła go nowego — pełnego energii, troskliwego, radosnego.

Nierówny związek może być zaskakująco trwały. Często mocniejszy niż wiele par w tym samym wieku. W końcu, według statystyk, co trzecie małżeństwo w Polsce kończy się rozwodem. A znam wiele par, w których mąż jest starszy od żony o dwadzieścia, a choćby trzydzieści lat. Ta różnica nie przeszkadza — wręcz przeciwnie, czyni ich związek wyjątkowym.

Nie mówię tu o układzie „bogaty sponsor — młoda łowczyni pieniędzy”. Nie, chodzi o prawdziwe rodziny, gdzie podstawą jest miłość. Dojrzali mężczyźni to niezwykle stabilni partnerzy. Mają już za sobą burze życia, wybryki, błędy. Teraz potrzebują domu, ciepła, rodziny. Wielu odkrywa w sobie kulinarne talenty. Znam parę, w której mąż po pięćdziesiątce nie pozwala młodej żonie zbliżać się do kuchni: „Idź do spa albo poczytaj książkę! Jeszcze zdążysz stać przy garach!”. Wcześniej umiał tylko jajecznicę, ale po ślubie z dwudziestopięciolatką stał się mistrzem kuchni.

Dla młodej żony starszy mężczyzna to nie tylko partner, ale też mentor, nauczyciel, człowiek z bagażem doświadczeń. Nie gada bez końca o banałach, jak rówieśnicy, ale dzieli się historiami, które uczą i inspirują. Zna życie, a to sprawia, iż miłość jest głębsza i silniejsza. A co najważniejsze — tacy mężczyźni stają się wspaniałymi ojcami. Pozwolę sobie na osobisty przykład: moją młodszą córkę poznałem, gdy miałem czterdzieści osiem lat. Wszyscy mówią, iż jestem świetnym tatą. I wiecie co? Naprawdę dojrzałem do ojcostwa. Lepiej późno niż wcale.

Każdego ranka biegam w parku nad rzeką. Czuję się na trzydzieści, choć przekroczyłem pięćdziesiątkę. Życie jest teraz ciekawsze niż w młodości. Mamy w sobie niewiarygodną energię, o której choćby nie wiemy. Ale często sami siebie niszczymy. Pamiętam, jak Jacques’a Cousteau zapytano, dlaczego w swoim wieku jest tak pełen życia i nurkuje na głębiny. Odpowiedział: „Dzieci. One przedłużają życie”. Dwóch synów urodził jako młodzieniec, a dwóch młodszych — w wieku siedemdziesięciu lat. I to nie przeszkodziło mu żyć pełnią życia.

Oczywiście, Cousteau to wyjątek. Ale mężczyzna z późnym dzieckiem płonie chęcią życia. Musi nauczyć malucha jeździć na rowerze, pomóc w lekcjach, wybrać się w góry. Zaczyna dbać o siebie, rzuca złe nawyki, uprawia sport. Wygląda lepiej niż jego rówieśnicy, którzy są o dwadzieścia lat młodsi. Nudzą go spotkania z kumplami, gdzie tematy to tylko piłka, samochody i zdrowotne dolegliwości. To go nie interesuje. Śpieszy do domu — do żony i dziecka.

W pięćdziesiątce być „idealnym ojcem” — to najlepsze, co może przytrafić się mężczyźnie. To cenniejsze niż etykietki „lwi serca” czy „dusza towarzystwa”. Mężczyzna, który biega po parku i bawi się z dzieckiem, zamiast wylegiwać z piwem na kanapie, będzie żył długo i pięknie — do siedemdziesięciu pięciu i więcej. A jego młoda żona z czasem jakby „dogoni” go wiekiem, różnica się zatrze. Zostanie tylko miłość.

Nierówny związekIch młodszy syn, Wojtuś, właśnie zaczął chodzić i teraz całe ich mieszkanie wypełnia śmiech oraz energia, która sprawia, iż Tadeusz każdego dnia budzi się z przekonaniem, iż jego życie dopiero się zaczęło.

Idź do oryginalnego materiału