Magia nierównego związku
Podczas majówki znalazłem się w hałaśliwym towarzystwie w przytulnej kawiarence na obrzeżach Krakowa. Ludzie wokół byli serdeczni, ale prawie wszyscy – obcy. Obok mnie siedział mężczyzna, który wyraźnie przekroczył pięćdziesiętkę, i młoda dziewczyna, może dwudziestoośmioletnia. Marek i Kinga. Śmiali się najgłośniej, ich energia udzielała się innym, choć oboje pili tylko sok. Kinga nazywała go „tatusiem”, i mimowolnie się wzruszyłem: jaka wzruszająca bliskość między ojcem a córką. Ale nagle zaczęli się zbierać do domu. Kinga, uśmiechając się, wyjaśniła: „Czeka na nas nasz maluszek, nie zaśnie bez nas”. Zaniemówiłem.
Gdy wyszli, cicho zapytałem gospodarza wieczoru: „Jaki jeszcze maluszek? O czym oni mówią?”. Ten podniósł zdziwione brwi: „Ich syn. To przecież mąż i żona”. Zbiło mnie to z tropu: „Dlaczego więc nazywa go tatusiem?”. Gospodarz roześmiał się: „To taki ich żart. Dawno temu, na samym początku ich związku, weszli do sklepu, a sprzedawczyni powiedziała Markowi: «Jaka pan ma śliczną córeczkę!» Od tamtej pory Kinga tak go nazywa”.
Później poznałem ich historię, która poruszyła mnie do głębi. Marek to utalentowany rzeźbiarz, ale jego życie dalekie było od bajki. Dwa nieudane małżeństwa, lata zatopione w alkoholu, niekończące się imprezy. Jego starsza córka, już dorosła, prawie o nim zapomniała. Gdy skończył czterdzieści siedem lat, spojrzał wstecz i ujrzał tylko pustkę. Tworzył, ale jego prace nie znajdowały uznania, zamówień było niewiele. I wtedy w jego życiu pojawiła się Kinga. Spotkali się przypadkiem – na bulwarze nad Wisłą, gdzie często szkicował. Miała zaledwie dwadzieścia kilka lat, promieniała młodzieńczą energią. Dlaczego ta pełna życia dziewczyna zwróciła uwagę na zmęczonego życiem rzeźbiarza z wyczerpanym spojrzeniem? To pozostawało zagadką.
Ale miłość Kingi stała się dla Marka ratunkiem. Tchnęła w niego życie. Rzucił picie, jego dłonie odzyskały siłę, a prace – duszę. Rzeźby zaczęto kupować, miał wystawy w galeriach Krakowa i Warszawy. Zajął się projektowaniem wnętrz dla lokalnych restauracji, co przyniosło mu niezły zarobek. Teraz mieszkają w przestronnym mieszkaniu w centrum miasta, podróżują po świecie, ciesząc się życiem. Kinga jest żoną spełnionego mężczyzny, ale przecież tam, na bulwarze, widziała tylko nieogolonego faceta ze złamanymi marzeniami.
Z pewnością przyjaciółki i jej mama ostrzegały: „Oszalałaś? Przecież to starzec!”. Z pewnością Kinga sama się wahała, zdając sobie sprawę z ryzyka. Ale zaryzykowała – i dziś jest szczęśliwa. Marek uważa ją za swoje cudowne dziecko, anioła zesłanego z nieba, choć jest pewien, iż nie zasłużył na taki dar. Ich syna uwielbia: bawi się z nim, spaceruje, opiekuje. Stał się idealnym ojcem, jakim nie potrafił być dla starszej córki. A co ciekawe, z nią też udało się naprawić relacje. Kobieta, która dawno odpuściła sobie ojca, nagle ujrzała go w nowym świetle – pełnego energii, troskliwego, zauroczonego życiem.
Nierówny związek może być niezwykle silny. Często mocniejszy niż wiele małżeństw w podobnym wieku. W końcu, jak mówią statystyki, co trzecie małżeństwo w Polsce się rozpada. A ja znam niejedną parę, w której mąż jest starszy od żony o dwadzieścia, a choćby trzydzieści lat. Ta różnica nie przeszkadza – wręcz przeciwnie, czyni ich miłość wyjątkową.
Nie mówię tu o transakcji „bogaty sponsor – młoda łowczyni pieniędzy”. Nie, mówię o prawdziwych związkach, gdzie podstawą jest miłość. Dojrzały mężczyzna to niezwykle wierny mąż. Przeżył już swoje burze, wybawiał się, wyładował, nabroił. Teraz potrzebuje domu, ciepła, rodziny. Wielu odkrywa wtedy kulinarne talenty. Znam pewną parę, w której mąż po pięćdziesiątce nie dopuszcza młodej żony do kuchni: „Idź na spacer albo poczytaj książkę! Jeszcze zdążysz stać przy garach!”. Kiedyś umiał tylko jajecznicę, ale po ślubie z dwudziestopięcioletnią dziewczyną stał się prawdziwym mistrzem kuchni.
Dla młodej żony starszy mężczyzna to nie tylko partner, ale i mentor, nauczyciel, człowiek z bagażem doświadczeń. Nie papla bezmyślnie jak rówieśnicy, ale opowiada historie, które uczą i inspirują. Zna życie, a to sprawia, iż miłość staje się głębsza i mocniejsza. A przede wszystkim – tacy mężczyźni bywają wspaniałymi ojcami. Pozwolę sobie na osobisty przykład: moją młodszą córkę poznałem, gdy miałem czterdzieści osiem lat. Wszyscy mówią, iż jestem świetnym tatą. I wiecie co? Naprawdę dojrzałem do ojcostwa. Lepszy późno niż wcale.
Każdego ranka biegam w parku nad Wisłą. Czuję się na trzydzieści lat, choć przekroczyłem pięćdziesiątkę. Życie jest dziś ciekawsze niż za młodu. W nas drzemie niezwykła energia, o której choćby nie wiemy. Ale często sami ją marnujemy. Pamiętam, jak Jacques’a Cousteau zapytano, dlaczego w swoim wieku wciąż jest tak pełen werwy i nurkuje na głębiny. Odpowiedział: „Dzieci. One przedłużają życie”. Dwóch synów urodził młodo, a dwóch młodszych – po siedemdziesiątce. I to nie przeszkodziło mu żyć pełnią życia.
Oczywiście, Cousteau to wyjątek. Ale mężczyzna z późnym dzieckiem płonie chęcią życia. Musi nauczyć malucha jeździć na rowerze, pomóc mu w lekcjach, zwiedzić z nim góry. Zaczyna dbać o siebie, rzuca złe nawyki, uprawia sport. Wygląda lepiej niż jego rówieśnicy, choć jest od nich starszy o dwadzieścia lat. Nudzą go spotkania z przyjaciółmi, gdzie rozmawia się tylko o piłce, samochodach i chorobach. Nie ma na to ochoty. Pragnie wracać do domu – do żony, do dziecka.
W pięćdziesiątce być „idealnym ojcem” – to najlepsze, co może spotkać mężczyznę. Cenniejsze niż etykietki „uwodziciel” czy „dusza towarzystwa”. Mężczyzna, który biega w parku i bawi się z dzieckiem, zamiast wylegiwać z piwem na kanapie, będzie żył długo i barwnie – do siedemdziesięciu pięciu i więcej. A jego młoda żona z czasem jakby „dogoni” go wiekiem,Ona patrzy na niego z czułością, wiedząc, iż choć są w różnym wieku, ich miłość ma siłę, która przetrwa wszystko.