Podróż do Pakistanu była m.in. nastawiona na spełnianie marzeń. Jednym z nich od lat było zobaczenie ośmiotysięczników. Najpierw udało nam się to na Fairy Meadows, skąd mogliśmy podziwiać Nangę Parbat. Ale podczas tej samej podróży mieliśmy okazję zobaczyć jeszcze kilka innych, najwyższych szczytów na świecie. A wśród nich… K2. Zapraszamy Was na wspólny trekking na punkt widokowych Machulo La położony na wysokości 5000 m n.p.m.!
Jak to się zaczęło?
Tak naprawdę plan zobaczenia K2 zaczął się klarować jeszcze w Polsce. Gdy Gosi z TukTuk Tours udało się nas namówić na wyjazd do Pakistanu, zastrzegliśmy tylko, iż zależy nam przede wszystkim na górach. Dlatego pierwszy tydzień spędziliśmy z grupą realizującą standardowy plan wycieczki, a drugi mieliśmy poświęcić na trekking w nieco wyższe rewiry Karakorum. Naszym celem miał zostać punkt widokowy Machulo La, do którego, według rekomendacji przewodnika, mieliśmy iść 3 dni i zejść w jeden. Dlaczego tak długo? Głównie przez wzgląd na aklimatyzację oraz inne czynniki, jakie mogłyby wyniknąć w trakcie, a na które średnio mielibyśmy wpływ.
Początki
Zanim wyruszyliśmy na trekking, musieliśmy się przemieścić ze Skardu do wioski Machlu, położonej ponad doliną Hushe, na wysokości 2500 m n.p.m. Z hotelu zostaliśmy odebrani przez Rustana – naszego przewodnika na kolejne dni, z którym ruszyliśmy w widokową trasę.
Ze Skardu do Khaplu
Skardu od Machlu dzieli dystans 125 km. Trasa jest bardzo malownicza, bo wiedzie wzdłuż dolin dwóch rzek – Indusu i Shyok. Wokół oczywiście wysokie góry oraz pojedyncze, niewielkie miejscowości. Pierwszy przystanek robimy przy miejscowości Kuro, by wyjrzeć na przerzucony nad wzburzoną tonią Indusu drewniany, wiszący most. Patrząc na tę konstrukcję ma się pewne wątpliwości, czy auta są w stanie tamtędy przejechać. Ale kiedy most przemierza… traktor, wtedy przestajemy je mieć.
Później jedziemy do Khaplu. To ostatnie, większe miasto na naszej trasie. Tam zaglądamy do zabytkowego, drewnianego meczetu. A raczej, podziwiamy go z zewnątrz, gdyż docieramy do niego w trakcie trwania modlitwy. Za to bez żadnych ograniczeń możemy zwiedzić Pałac Khaplu. Zbudowany został w I połowie XIX w., w miejscu, gdzie niegdyś istniały starszy fort. Na kompleks składa się m.in. czteropiętrowy pałac, w którym częściowo działa muzeum, a częściowo… hotel. Budynek został pięknie odrestaurowany i jak na pakistańskie standardy jest naprawdę zadbany.
Z Khaplu do Machlu
Po zwiedzaniu pałacu udaliśmy się na szybki lunch, po którym czekał nas przejazd do Machlu. Ta „niewielka” wioska liczy ok. 450 domów i jakieś 3000-3500 mieszkańców. Znajduje się na wysokości 2500 m n.p.m., powyżej doliny rzeki Hushe, oferując przepiękne widoki na poszarpaną grań Karakorum. To stąd pochodzi Rustan i to stąd następnego dnia rozpoczynaliśmy trekking. Z Khaplu mieliśmy tam już całkiem blisko, a dodatkowo ten odcinek trasy był naprawdę przepiękny. Przed wjazdem do Machlu zatrzymujemy się na chwilę, by spojrzeć na miejscowość z oddali. Tarasowo ułożone domy, a pomiędzy nimi bujna roślinność, głównie sady morelowe, robią całkiem intrygujące wrażenie. Ale była to tylko zapowiedź tego, co czekało na nas na miejscu.
Dwutygodniowy blackout…
W Machlu mieliśmy się zatrzymać w domu Rustana i jego rodziny. Tam poznajemy jednego z jego synów, czyli Aliego. On również jest przewodnikiem i akurat trafiliśmy na dzień, w którym zszedł z gór po długim trekkingu. To on zabiera nas na spacer po wiosce i opowiada o tym, jak się w niej żyje. Z każdym, kolejnym zdaniem jesteśmy w coraz większym szoku. Zaczynając od tego, iż w momencie, gdy przyjechaliśmy do Machlu, wioska była od dwóch tygodni pozbawiona prądu. Padające wcześniej ulewne deszcze zmyły dotychczasową infrastrukturę. Aczkolwiek nigdy nie była ona zbyt dobra, więc nikogo nie zdziwiło, iż nagle zniknęła z powierzchni ziemi. Machlu ma też inne problemy. A mianowicie, z dostępem do wody. Ta jest ściągana specjalnymi kanałami z gór. Niestety nie da się jej rozprowadzić równomiernie po całym Machlu. W efekcie w różnych godzinach, różne części wioski mają do niej dostęp. Żeby woda dotarła do domu, trzeba przekopać jeden z kanałów/przerzucić kamienie, a następnie pilnować, aby sąsiad nie zmienił przepływu w nieodpowiednim czasie. Przez to dochodzi do awantur. Zarówno Rustan, jak i Ali twierdzą, iż ten problemy dałoby się rozwiązać, inwestując w odpowiednią przepompownię. Niestety nie ma nią środków. Ale tu wracamy też do kwestii prądu, a raczej jego braku.
…i inne historie
Spacerując po Machlu i słuchając tych historii przyglądamy się też życiu mieszkańców. To, co rzuca się w oczy, to fakt, iż wioska jest pełna dzieci w każdym wieku. Jakiś czas temu przyjechała do nas organizacja non-profit, która chciała przekonać miejscowych do stosowania antykoncepcji oraz kontrolowania ilości urodzeń. Cóż, większość osób pokiwała głowami, stwierdziła, iż zgadzają się z tymi rekomendacjami, ale z nich nie skorzystają, bo są muzułmanami i muszą mieć dużo dzieci. – z lekką ironią w głosie streścił Ali. On akurat ma jak na razie tylko jednego syna. Za to Rustan, oprócz Alego ma jeszcze dwie córki i dwóch synów. Więc choć ich rodzina jest na swój sposób postępowa, bo Rustan szkolił się w Hiszpanii, to przez cały czas są przywiązani do pewnych tradycji. Na szczęście organizacjom non-profit udało się jednak wprowadzić tam pewne zmiany. Dzięki nim okazało się, iż warunki panujące w Machlu sprzyjają uprawie m.in. moreli, z których do tej pory bardziej słynęła Hunza. Dzięki temu wioska zyskała możliwość stworzenia tam nowych upraw. Te interesujące rozmowy doprowadziły nas na punkt widokowy ponad wioską. Chwila przerwy i wracamy do domu Rustana, gdzie pałaszujemy obiad i kończymy pakować dobytek na kolejne cztery dni.
Trekking na Machulo La
Oczywiście przed wyruszeniem na trekking Rustan streścił nam dokładny plan działania oraz to, co mniej więcej nas czeka. Dodatkowo dowiedzieliśmy się, iż oprócz niego będzie nam towarzyszyło trzech porterów i jeden kucharz. Taką radosną gromadką mieliśmy wyruszyć na podbój Karakorum.
Dzień 1: z Machlu do Obozu 1
Wstajemy skoro świt, jemy śniadanie i przygotowujemy torbę z rzeczami, którą mieli zabrać porterzy. Ci również uwijają się przy pakowaniu jedzenia, przyborów kuchennych, namiotów itd. Generalnie agencja trekkingowa Rustana zapewniała nam wszystko. Jedyne, z czego nie skorzystaliśmy, to śpiwory. Te zabraliśmy z Polski, dochodząc do wniosku, iż wolimy spać w naszych. Pozostawiamy jednak krzątających się porterów i wyruszamy z Rustanem na szlak. Mimo dość wczesnej pory jest już bardzo ciepło. Przechodzimy przez Machlu, gdzie niemal na każdym kroku wzbudzamy nie małą sensację. Cóż… nie jest to najbardziej turystyczne miejsce w Pakistanie.
Po jakiś 15-20 min opuszczamy Machlu i wzdłuż rzeki zaczynamy powolną wspinaczkę. Rustan narzuca tempo, pilnując (głównie mnie), żebyśmy nie szli za gwałtownie i cały czas pracowali nad aklimatyzacją. Robimy też sporo przystanków, bo w pewnym momencie okazuje się, iż porterzy „zaginęli w akcji”. Pakowanie zajęło im zdecydowanie za dużo czasu i Rustan zarządził, iż musimy na nich poczekać, bo chce ich mieć na oku. Na szczęście po 20 min ekipa się pojawia, a my możemy kontynuować wędrówkę. Choć nie na długo, bo po godzinie zatrzymujemy się na lunch. Kucharz sprawnie przygotowuje posiłek, a ja popełniam faux pas, bo postanawiam po sobie pozmywać. Pakistańska ekipa patrzy się na mnie, jak na ufoludka, albo, jakbym nagle postanowiła im odebrać pracę. A ja po prostu chciałam im życie ułatwić. Nie wyszło.
Po lunchu czekało nas już tylko podejście do Obozu 1 (3500 m n.p.m.). Strome i dość mocno nasłonecznione, na szczęście niezbyt wymagające. Obóz zostaje rozstawiony na zadrzewionym tarasie, ponad miejscem wykorzystywanym przez pasterzy. Nieopodal płynie potok, jest też sporo cienia. Gdy porterzy i kucharz walczą z obiadem, my mamy czas dla siebie. Ja czytam książkę, a Marek idzie spać.
Podczas obiadokolacji Rustan stwierdza, iż niestety prognozowane jest załamanie pogody. To ma nadejść za 2 dni, czyli w momencie, w którym mieliśmy wchodzić na Machulo La. Rustan wychodzi jednak z propozycją: Jeśli chcecie zobaczyć K2, to musimy dwa dni trekkingu zrobić w ciągu jednego dnia. Według mnie jesteście na siłach, by tego dokonać, ale decyzja należy do was. Zasadniczo nie zastanawialiśmy się zbyt długo. Jasne, rozsądek podpowiadał, iż wejście z 3500 na 5000 m n.p.m. na raz może być głupim pomysłem. Z drugiej strony, przyjechaliśmy tu zobaczyć K2. A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, iż mamy na to jedną, jedyną szansę.
Dzień 2: Obóz 1 – Machulo La – Obóz 2
Wstajemy ok. 4.30. Pół godziny później jemy śniadanie i po 5 wyruszamy na szlak. W Obozie 1 zostawiamy resztę ekipy, która ma na spokojnie zwinąć namioty i przenieść się na wysokość 4500 m n.p.m. i tam rozstawić Obóz 2. Poranek jest piękny, choć widać, iż powoli nad górami zbierają się chmury. Najnowsze prognozy wskazują, iż do godziny 12 powinniśmy się cieszyć najlepszą pogodą. Początkowo trasa przyjemnie trawersuje. Ale kiedy zaczynamy wspinać się wzdłuż potoku, teren staje się stromy. Na szczęście z każdym krokiem możemy podziwiać coraz bardziej rozległe widoki.
Pierwszy postój robimy obok pasterskich szałasów. Wokół kręci się masa zwierzaków, głównie krów i owiec. Po wypiciu herbaty, ruszamy dalej. Cały czas jest bardzo stromo, ale dzięki temu stosunkowo sprawnie pokonujemy kolejne metry przewyższenia. Po dotarciu do pierwszej grani możemy po raz pierwszy zobaczyć sylwetkę K2, chowającą się jednak za chmurami. Nieco lepiej widać znajdujący się obok niego Broad Peak.
Stamtąd, trawersując ukwiecone zbocze, docieramy do kolejnej grani. Tam robimy przerwę na lunch, po której Rustan i Marek zapadają w krótką drzemkę, a ja, rozpierana przez energię, krążę po okolicy robiąc zdjęcia i zachwycając się tutejszymi krajobrazami.
Po chwili ruszamy dalej. Nie idziemy jednak granią, tylko trawersujemy ciut poniżej niej, by po chwili dotrzeć na Machulo La. Na wysokości 5000 m n.p.m. spędzamy jakąś godzinę, czekając, aby K2 łaskawie nieco bardziej się odsłonił. Niestety cały czas odrobinę chował się za chmurami. Na szczęście były jednak momenty, w trakcie których widać go było ciut lepiej.
Kiedy nad naszymi głowami zbiera się coraz więcej szarych chmur, zaczyna grzmieć i pierwsze krople deszczu do nas docierają, opuszczamy Machulo La i rozpoczynamy wędrówkę do Obozu 2. Rozstawione przez porterów namioty możemy dostrzec sporo poniżej nas. Na szczęście deszcz się nie rozkręca. Natomiast niebo dość mocno zasnuwa się szarymi chmurami. Do obozu schodzimy po 12 godzinach marszu, zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. Głównie dlatego, iż choroba wysokościowa nas nie dopadła i mimo sporego przewyższenia, spokojnie daliśmy radę. Wieczór spędzamy na odpoczynku i pałaszowaniu pyszności przygotowanych przez kucharza.
Dzień 3 – powrót do Machlu
Kiedy wstajemy koło 6 aura na zewnątrz jest naprawdę przyjemna. Owszem, chmury dalej krążą, ale nieco bardziej na wschód widać choćby przebijające się promienie słońca. Po śniadaniu jednak sytuacja dość mocno się zmienia. Zaczyna się regularna ulewa, widoczność spada, co tylko motywuje nas wszystkich do jak najszybszego zebrania się na dół. Razem z Rustanem ruszamy jako pierwsi. W lejących się strugach deszczu usiłujemy sprawnie i gwałtownie pokonywać strome, usiane śliskimi kamieniami zbocze. W pewnym momencie Rustan jednak zarządza, iż musimy poczekać na porterów, którzy zniknęli nam z pola widzenia. Chowamy się z małej pieczarze i wypatrujemy reszty ekipy. Po 30 min w końcu się pojawiają i już wszyscy razem idziemy dalej. Na szczęście po chwili przestaje padać i jedynie towarzyszą nam nisko zawieszone chmury. Po godzinie robimy przerwę na lunch, w tym samym miejscu, w którym jedliśmy dwa dni wcześniej. Po posiłku schodzimy bezpośrednio do Machlu, gdzie spędzamy resztę popołudnia. O dziwo – rozpogadza się.
Pierwsze wrażenia
Generalnie cała wycieczka była naprawdę zacna i w sumie spokojnie do zrobienia w 3 a nie 4 dni. Gdybyśmy ją robili w wariancie czterodniowym, to drugiego dnia doszlibyśmy z Obozu 1 do Obozu 2, a następnie trzeciego dnia z Obozu 2 na Mchulo La i z powrotem. ostatniego dnia zeszlibyśmy po prostu do Machlu. Ponieważ jednak kondycja i zdrowie nam dopisywały, a zmiany pogodowe motywowały, to udało nam się wycieczkę skrócić. Zobaczyliśmy też K2. Warto jednak mieć na względzie, iż z tej okolicy widać też inne ośmiotysięczniki, takie jak Broad Peak oraz G1 i G2. Z racji dzielącej od nich odległości oraz przesłaniających je grani, podziwiać można jedynie ich wierzchołki. Nie zmienia to faktu, iż było warto zrealizować ten trekking i doświadczyć też obozowego życia prawie, jak na „poważnej” wyprawie w Himalaje.
Dolina Hushe
Ponieważ niejako dostaliśmy jeden dzień w gratisie, razem z Rustanem ustaliliśmy, iż wybierzemy się na wycieczkę do doliny Hushe i znajdującej się na jej końcu miejscowości o tej samej nazwie. Stanowi ona bazę wypadową lub bazę powrotową dla wypraw idących pod K2, Broad Peak czy Maszerbrum lub realizujących trasę przez przełęcz Gondogoro. My nie mieliśmy tak ambitnych planów, ale chcieliśmy po prostu pokręcić się po tej okolicy. Bowiem słyszeliśmy, iż jest bardzo malownicza.
Z Machlu do Hushe
Po śniadaniu wskakujemy do jeepa i ruszamy w podróż wzdłuż Doliny Hushe. To piękna, ale wymagająca trasa, do pokonania jedynie autem z napędem na cztery koła. W szczególności, iż po silnych opadach część drogi zostało podmyte i trzeba było poruszać się tzw. wariantem zimowym, który momentami wymagał pokonania stromych podjazdów i zjazdów. Były też wiszące mostki, urocze miejscowości i niesamowity widok na górujący nad okolicą Maszerbrum. Po prawie 2 godzinach dotarliśmy do celu, a mianowicie do wsi Hushe i działającego tam pensjonatu Little Karim. To właśnie on jest bazą dla wypraw, o czym gwałtownie się przekonujemy. Na parkingu przed budynkiem stoi kilkanaście jeepów należących do różnych agencji trekkingowych. Możemy przyglądać się, jak z gór schodzą porterzy oraz zagraniczni turyści, którzy w tym miejscu kończą swoją wędrówkę. Po zameldowaniu w pensjonacie postanawiamy wyruszyć na trekking w głąb doliny.
Z Hushe do Dumsum
Generalnie z Hushe wychodzi wiele tras trekkingowych. Większość jednak wymaga tego, żeby zacząć wędrówkę skoro świt lub po prostu dysponować kilkoma dniami. Dlatego Rustan proponuje lekką wycieczkę do przysiółka Dumsum (3334 m n.p.m.), położonego jakieś 7 km (w jedną stronę) od pensjonatu Little Karim. Dzięki temu czeka nas przyjemna, niezbyt wymagająca wędrówka wzdłuż doliny. A ta w sierpniu jest niesamowicie malownicza. Sporą jej część porastają łany zbóż, których żółto-zielony odcień kontrastuje z szarością skał i majaczących na horyzoncie lodowców. Przysiółek Dumsum to tak naprawdę osada pasterska, w której pasterze i zwierzaki przebywają późniejszą jesienią, gdy wyżej pojawia się śniegu. Na dachach kamiennych budyneczków wznoszą się stożki usypane z… krowich odchodów. Wysuszone na słońcu pełnią później funkcję energetycznego opału. Po krótkim odpoczynku wracamy tą samą drogą do pensjonatu. Tam mamy czas na relaks, wspólny obiad i podziwianie widoków.
Droga powrotna do Skardu
Po śniadaniu ruszamy w drogę powrotną. Musimy z Hushe przedostać się do Skardu, skąd następnego dnia czeka nas lot do Islamabadu. Znów jest dość pochmurno, co chwilę siąpi niewielki deszcz. Mimo to droga wzdłuż doliny Hushe wciąż robi tak samo duże wrażenie. Nie tylko dlatego, iż przejazd tamtędy jest emocjonujący. Widoki, mimo gorszej aury pogodowej, są przez cały czas tak samo spektakularne. Przez Machlu jedynie przejeżdżamy, by następnie ruszyć znaną nam trasą wzdłuż dwóch rzek. Po jakiś 4 godzinach jesteśmy znów w Skardu.
Machulo La i okolica – podsumowanie
Pobyt w tej części Pakistanu obfitował w moc wrażeń i nowych doświadczeń. Jak możemy podsumować sam trekking na Machulo La oraz wizytę w dolinie Hushe?
- Trasa do punktu widokowego Machulo La jest interesująca i na pewno może stanowić dobry test własnej kondycji. W szczególności pod kątem ewentualnej choroby wysokościowej.
- Idąc na Machulo La mieliśmy już niezłą aklimatyzację, bo od tygodnia ciągle przebywaliśmy na wysokościach od 2500 do 4600 m n.p.m.
- Ja (ruda) nie miałam żadnych objawów choroby wysokościowej, Marka trochę pobolewała głowa. Prawda jest jednak taka, iż przez niemal cały pobyt w Pakistanie zażywaliśmy niewielkie, zalecone przez lekarza dawki diurasemidu, który wspomaga organizm podczas pobytu w górach wysokich. Dzięki temu przez większość czasu czuliśmy się dobrze.
- Ciekawym doświadczeniem była wędrówka z porterami i kucharzem. Do tej pory wszystko zawsze nosiliśmy sobie sami, my byliśmy odpowiedzialni za posiłki, przerwy, zadbanie o nocleg. Tu byliśmy z tych obowiązków zwolnieni i mogliśmy się skupić na samej wędrówce.
- Widok z Machulo La jest piękny. Ale czy najbardziej spektakularny w Pakistanie? Nie. Natomiast tu istotną rolę grała cała przygoda, jaką niewątpliwie był ten trekking. No i udało się K2 zobaczyć. Mimo, iż usilnie starał się przed nami schować.
- Na pewno godnym polecenia miejscem do realizowania trekkingów jest Hushe. Z samej wioski można zorganizować zarówno krótkie (jednodniowe) wycieczki, jak i długie (wielodniowe), wymagające wyprawy.
- Dolina Hushe rzeczywiście jest przepiękna, dlatego warto ją wpleść w plan pakistańskiej wycieczki.
- Za trekking odpowiedzialna była agencja trekkingowa Visit in Pakistan.
Cały pobyt w Pkistanie zrealizowaliśmy w ramach współpracy z TukTuk Tours.
Post Machulo La – trekking z widokiem na K2! + dolina Hushe pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.