W niedzielny poranek proponuję wyprawę na kresy, na ziemiańskie śniadanie, przywołane na kartach książki Macieja Siembiedy o zagadkowym tytule „444”. Książkę czyta się bosko; dzieje nieznanego obrazu Jana Matejki „Chrzest Warneńczyka” fascynują do ostatnich stron książki, a opis kresowego śniadania to naprawdę inspiracja, zwłaszcza w nakryciu stołu.
W obecnych zabieganych czasach zwykle nikt nie ma czasu i głowy na takie fanaberie, ale w weekend? Albo na emeryturze?
Miśnieńską porcelanę oglądamy zwykle tylko w muzeum; mam jednak wyszperane dwie przedwojenne miśnieńskie filiżanki: w sam raz na espresso lungo😊
To co? Parzymy kawę i miłej lektury!
Aromat świeżo mielonej kawy płynął z kuchni wołyńskiego dworu Janostwa Głębockich jak sonata, komponując się w symfonię euforii ze słońcem poranka, śpiewem ptaków i wyjątkowo dobrymi wiadomościami, jakie przynosiło wtorkowe wydanie „Gazety Lwowskiej”. Na stole w jadalni niecierpliwiły się już pszenne bułki, o świcie wyjęte z pieca i poukładane na paterze w towarzystwie pajd drożdżowca z rodzynkami. Obok w specjalnych naczyniach stały konfitury i miód z pasieki pod Starokonstantynowem. W maselniczce odpoczywała osełka, a w misce czekał puszysty twaróg konkurujący bielą ze śmietanką w dzbanku, zebraną raptem przed kwadransem i uważaną przez pana Jana za nieodzowną ingrediencję śniadaniowej kawy.
Dziedzic Łaszek, ubrany w granatową bonżurkę i bordowy krawat, jak co dzień obrzucił stół wzrokiem admirała lustrującego szyk floty i jak co dzień z uznaniem skinął głową. Zastawa z miśnieńskiej porcelany, przedstawiająca sceny pasterskie, przygotowana została bez zarzutu. Od wazy ze słodką zupą z kaszy jaglanej i mleka po solniczkę wszystkie naczynia idealnie pełniły swoją służbę, a nakrycia dla dorosłych i dzieci nie ustępowały porządkowi wytwornej wiedeńskiej restauracji, pyszniąc się w otoczeniu lśniących sztućców i wykrochmalonych serwet.
Jan Głębocki uważał, iż wygląd stołu wzmaga apetyt.
Czekając na pozostałych domowników i wnuki wyłapywane przez nianię w rytualnej przedśniadaniowej gonitwie wokół salonu, dziedzic Łaszek przeglądał depesze prasowe. Z przyjemnością odnotowywał wzrost cen płodów rolnych w Galicji oraz doniesienia z południa Afryki, gdzie Burowie znów dali łupnia brytyjskim pyszałkom. Dzieci ciągle były górą w pościgu, co pan Jan skwitował pobłażliwie kręcąc głową i przenosząc wzrok na szpalty wieści kulturalnych.
Maciej Siembieda, 444, Warszawa 2017, s. 361-362