Letnie zasady: czyli o tym, jak babcia z dziadkiem próbowali wychować wnuki podczas wakacji na wsi, a wyszło im z tego rodzinne zawieszenie broni — z kompotem, mięsnymi kotletami, telefonami na stole i niełatwym kompromisem między „naszymi regułami” a wolnością młodego pokolenia

newsempire24.com 6 godzin temu

Letnie zasady

Kiedy podmiejska kolejka zatrzymała się przy małej stacyjce, pani Jadwiga Nowak stała już na samym brzegu peronu, trzymając mocno przy piersi płócienną torbę. W torbie turlały się jabłka, słoiczek dżemu wiśniowego i plastikowy pojemnik z pierogami. To wszystko było niby zbędne wnuki przyjeżdżały najedzone, prosto z miasta, z plecakami i siatkami, ale ręce i tak same rwały się, by coś przygotować.

Pociąg szarpnął, drzwi się otwarły i z wagonu wyskoczyła trójka: wysoki, wychudzony Dominik, jego młodsza siostra Jagna, i jeszcze jeden plecak, sprawiający wrażenie, jakby był osobnym pasażerem.

Babciu! to Jagna pierwsza ją wypatrzyła, pomachała tak energicznie, iż bransoletki zadźwięczały.

Jadwidze Nowak załaskotało ciepło gdzieś pod sercem. Ostrożnie postawiła torbę na ziemi, by niczego nie upuścić, i rozłożyła ramiona.

Oj, aleście… Chciała powiedzieć wyrośli, ale w porę się ugryzła w język. Sami dobrze wiedzieli.

Dominik podszedł wolniej; objął ją jedną ręką, drugą trzymając mocno plecak.

Cześć, babciu.

Był już prawie o głowę wyższy od niej. Na brodzie pojawiało się coś na kształt zarostu, chude nadgarstki wystawały spod T-shirtu, z kieszeni sterczały słuchawki. Jadwiga łapała się na tym, iż szuka w nim jeszcze tego chłopca, który kiedyś biegał po ich działce w kaloszach, ale wzrok napotykał coraz więcej szczegółów, których już nie rozumiała.

Dziadek czeka na dole powiedziała. Jedziemy, bo mi kotlety stygną.

Ja tylko cyknę zdjęcie Jagna już wyciągała telefon, pstryknęła peron, wagon, babcię. Na story.

Słowo story przemknęło jej koło ucha jak ptak. Pytała już zimą córki, co to znaczy, ale wyjaśnienie gdzieś uleciało. Najważniejsze, iż wnuczka się uśmiecha.

Zeszli betonowymi schodkami. Na dole czekał pan Zbigniew Nowak, przy wysłużonym Fiacie Pandzie. Wyszedł im naprzeciw, poklepał Dominika po plecach, objął Jagnę, skinął głową żonie. Był powściągliwy, ale Jadwiga wiedziała, iż cieszy się nie mniej niż ona.

To co, wakacje? rzucił.

No wakacje przeciągnął Dominik, wrzucając plecak do bagażnika.

W drodze do domu dzieci zamilkły. Za oknem przesuwały się pojedyncze domy, ogrody, gdzieś przemknęły kozy. Jagna pogrzebała w telefonie, Dominik się roześmiał, patrząc w ekran, a Jadwiga łapała się na tym, iż obserwuje ich dłonie palce nieustannie ślizgały się po czarnych prostokątach.

Nic to myślała. Byle u nas tak było po naszemu. A reszta niech już… jak teraz się przyjęło.

Dom pachniał smażonymi kotletami i koperkiem. Na werandzie stał stary drewniany stół okryty ceratą w cytryny. Na kuchence skwierczała patelnia, w piekarniku dochodziła drożdżówka z kapustą.

Wow, uczta! zajrzał Dominik do kuchni.

To nie uczta, to obiad odruchowo stwierdziła Jadwiga i zaraz złapała się na tym, iż znowu poprawia. No, wchodźcie, ręce myjcie. Woda w umywalce!

Jagna znowu wyciągnęła telefon. Jadwiga, szykując sałatkę, chleb i kotlety, kątem oka widziała, jak wnuczka fotografuje talerze, okno, oraz kotkę Muszkę, która czaiła się pod stołem.

Przy stole nie trzymamy telefonów rzuciła niby od niechcenia, gdy wszyscy usiedli.

Dominik podniósł wzrok.

Ale co?

Po prostu wtrącił Zbigniew. Po obiedzie możesz ile chcesz.

Jagna zamarła na moment, po czym odłożyła telefon obok talerza ekranem do dołu.

Tylko chciałam zdjęcie…

Już cyknęłaś łagodnie powiedziała Jadwiga. Teraz jemy, potem będziesz… wrzucać.

Słowo wrzucać wybrzmiało niepewnie. Nie była pewna, jak się to dzisiaj nazywa, ale postanowiła zostać przy swoim.

Dominik, trochę z wahaniem, także położył telefon z brzegu stołu. Wyglądał, jakby kazano mu zdjąć kask astronauty.

U nas tłumaczyła, rozlewając kompot obowiązuje plan. Obiad o trzynastej, kolacja o dziewiętnastej. Rano wstajemy najdalej o dziewiątej. Potem hulaj dusza nad rzeką, w lesie, na rowerach.

Do dziewiątej… jęknął Dominik. A jeżeli ja film po nocach oglądam?

Nocą się śpi rzucił Zbigniew, nie podnosząc wzroku znad talerza.

Jadwiga poczuła, jak wisi między nimi cienka nitka napięcia. gwałtownie dodała:

Nie wojsko tu, oddech też musi być. Ale jak prześpisz cały poranek, to przegapisz najciekawsze. Las czeka, rzeka czeka, rowery w szopie!

Ja chcę nad rzekę rzuciła gwałtownie Jagna. I na rower. I sesję zdjęciową w sadzie!

Słowo sesja zdjęciowa już ją nie dziwiło.

No i super kiwnęła głową Jadwiga. Tylko najpierw pomóc trzeba. Ziemniaki trzeba odchwaścić, truskawki podlać. Nie przyjechaliście tu do hotelu.

Babciu, ale my przecież na wakacjach… zaczął Dominik, ale Zbigniew przerwał mu spojrzeniem.

Wakacje, ale nie sanatorium.

Dominik westchnął, ale nic nie powiedział. Jagna pod stołem musnęła jego but sportowy swoją stopą. Uśmiechnął się lekko.

Po obiedzie każde poszło do swojego pokoju rozpakować rzeczy. Jadwiga zajrzała do nich po pół godzinie. Jagna już rozłożyła T-shirty na oparciu krzesła, porozstawiała kosmetyki i ładowarki, na parapecie ustawiła perfumy. Dominik siedział na łóżku, opierając się o ścianę, ślizgał palcem po ekranie telefonu.

Pościel czysta, zmieniłam. Jakby coś nie pasowało, mówcie.

Spoko, babciu nie odrywając wzroku odpowiedział Dominik.

To spoko ukłuło ją lekko w serce. Skinęła tylko głową.

Wieczorem zrobimy grilla oznajmiła. A teraz odpoczniecie i zapraszam na ogród. Godzinka pracy nie zaszkodzi.

Jasne burknął Dominik.

Wyszła, cicho zamknęła drzwi. Z pokoju Jagny dobiegał śmiech. Rozmawiała z kimś na wideo. Jadwiga nagle poczuła się stara. Nie przez bolącą nogę, ale takie poczucie, iż życie dzieci płynie osobnym, niewidocznym nurtem, do którego nie może dosięgnąć.

Nic to pomyślała. Jakoś się dogadamy. Najważniejsze, żeby nie ciśnąć.

Wieczorem, gdy słońce opadało już poniżej dachu, cała trójka stała w ogrodzie. Ziemia była ciepła, pod nogami szurała sucha trawa. Zbigniew pokazywał, co jest chwastem, a co marchewką.

To wyrywaj, to zostaw tłumaczył Jagnie.

A jak pomylę? przykucnęła, skrzywiła się.

Nic się nie stanie wtrąciła Jadwiga. U nas nie PGR.

Dominik stał z boku, opierając się o motykę, zerkał na dom; w jego oknie migał niebieskawy blask zostawionego monitora.

Telefonu nie zgubisz? spytał Zbigniew.

Został w pokoju mruknął Dominik.

To wyznanie ucieszyło Jadwigę bardziej, niżby się spodziewała.

Pierwsze dni przeszły w równowadze. Rano budziła ich pukaniem do drzwi, jęczeli, przekręcali się, ale do dziewiątej trzydzieści i tak schodzili do kuchni. Jedli śniadanie, troszkę pomagali w domu, potem rozchodzili się: Jagna urządzała sesje foto z Muszką i truskawkami, wrzucała coś do telefonu, Dominik raz czytał, raz słuchał muzyki, raz znikał na rowerze.

Zasady trzymały się drobiazgów. Przy stole nikt nie wyciągał telefonu. Nocą w domu była cisza. Tylko raz, koło trzeciej nocy, Jadwiga obudziła się, słysząc cichy śmiech zza ściany. Spojrzała na budzik pół do pierwszej.

Czekać czy iść? myślała, leżąc w ciemności.

Śmiech powtórzył się, potem znajomy dźwięk wiadomości głosowej. Westchnęła, narzuciła szlafrok i zapukała.

Dominik, nie śpisz?

Natychmiast cisza.

Już odpowiedział szeptem.

Otworzył drzwi, mrużąc oczy od światła na korytarzu. Oczy przekrwione, włosy rozczochrane, w ręce telefon.

Czemu nie śpisz? spytała spokojnie.

Film oglądam.

O pierwszej w nocy?

Umówiliśmy się z ekipą, iż wspólnie oglądamy i komentujemy…

Wyobraziła sobie, jak gdzieś w blokach podobni chłopcy siedzą w ciemnych pokojach i oglądają na raz.

Wiesz co? zaczęła. Nie żałuję ci filmu, ale jak nie śpisz w nocy, rano nie żyjesz. Nie wyciągnę cię do ogrodu. Dogadajmy się do północy możesz. Po północy spać.

Wykrzywił się.

Ale reszta…

Oni są w mieście, a ty tu. Mamy własne porządki. Nie każe ci chodzić spać o dziewiątej.

Podrapał się w głowę, zamyślił.

Dobra, do północy.

I zamykaj drzwi, światło razi. I ścisz dźwięk.

Wracając do łóżka, Jadwiga myślała, iż pewnie zbyt miękko postępuje. Może powinna ostrzej, jak kiedyś z córką. Ale coś w niej się sprzeciwiało. Te czasy są inne.

Konflikty zaczęły się od drobiazgów. Któregoś ranka poprosiła Dominika, by pomógł Zbigniewowi przenieść deski do szopy.

Zaraz pójdę choćby nie odrywał się od ekranu.

Dziesięć minut później ciągle siedział na werandzie, deski leżały nieruszone.

Dominik, dziadek już sam nosi powiedziała, a głos jej stwardniał.

Skończę i pójdę zirytował się.

Co tam masz tak ważnego? nie wytrzymała. Gdybyś przestał, świat by się nie skończył.

Podniósł głowę.

To ważne. Gramy drużynowy turniej!

Jaki turniej?

W grze. jeżeli teraz wyjdę, przegramy.

Już chciała wykładać mu ważniejsze sprawy, ale zobaczyła jego napięte ramiona i zaciśnięte usta.

Ile to potrwa?

Dwadzieścia minut.

W porządku. Za dwadzieścia minut idziesz. Umowa?

Skinął głową, wrócił do telefonu. Po czasie wyszedł już w butach.

Idę, idę rzucił, zanim jeszcze coś powiedziała.

Takie drobne umowy dawały Jadwidze złudzenie sprawczości. Ale pewnego dnia wszystko poszło nie tak.

Było to w połowie lipca. Od rana mieli jechać na targ po sadzonki i zakupy. Zbigniew mówił, iż potrzebuje pomocy siatki ciężkie, auto lepiej nie zostawiać na długo.

Dominik, jutro pojedziesz na targ z dziadkiem rzuciła przy kolacji. Ja z Jagną zostanę, będziemy smażyć konfiturę.

Nie mogę od razu odpowiedział.

Dlaczego?

Jesteśmy z ekipą umówieni do miasta. Festiwal, muzyka, food trucki… spojrzał na Jagnę, ale ta wzruszyła ramionami. Przecież wspominałem.

Nie pamiętała, by mówił. Może wspominał, tyle tego ostatnio…

Do którego miasta? zmarszczył brwi Zbigniew.

Do naszego. Kolejką, stamtąd blisko do rynku.

Blisko ewidentnie mu nie pasowało.

Znasz trasę? upewnił się.

Wszyscy idą. Mam szesnaście lat!

Szesnaście brzmiało jak argument nie do podważenia.

Z ojcem ustaliliśmy, iż sam nigdzie nie łazisz rzeczowo Zbigniew.

Nie sam, z ekipą!

Tym bardziej.

Pospieszenie rosło, powietrze stawało gęste. Jagna zjadła ostatni kęs makaronu, bez słowa odsunęła talerz.

Może… zaczęła Jadwiga pojadą dzisiaj wieczorem, a jutro on pojedzie z kolegami?

Targ tylko jutro uciął Zbigniew. Sam nie dam rady.

Ja mogę niespodziewanie Jagna.

Zostaniesz z Jadwigą machinalnie Zbigniew.

Dam sobie radę sama, konfitura poczeka Jadwiga. Jagna pojedzie.

Zbigniew patrzył na nią z mieszanką zdziwienia i wdzięczności.

A ten co, bez taryf? wskazał na Dominika.

Ale ja…

Masz świadomość, iż to nie miasto? głos Zbigniewa stwardniał. Tutaj nie jest lekko. I odpowiadamy za ciebie.

Zawsze ktoś za mnie odpowiada Dominik wybuchł. Czy mogę chociaż raz sam?

Nastała cisza. Jadwidze serce się ścisnęło. Chciała powiedzieć, iż rozumie, bo sama kiedyś chciała być samodzielna, ale odezwała się, słysząc własny, suchy głos:

Póki mieszkasz tutaj, żyjesz pod naszym dachem.

Nagłym ruchem odsunął krzesło.

Dobrze, nigdzie nie pójdę warknął.

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Po chwili z góry doszedł głuchy odgłos czyżby rzucił plecak?

Wieczór upłynął w napięciu. Jagna próbowała żartować, ale śmiech był wymuszony. Zbigniew milczał, Jadwiga myła naczynia, myśliąc o tym, co powiedziała. Słowa o naszych zasadach dźwięczały jej w głowie.

Noc była dziwnie pusta. zwykle dom szumiał: trzeszczały deski, gdzieś szeleściła mysz, przejeżdżał samochód. Tym razem jakby wstrzymał oddech. Zajrzała pod drzwi Dominika żadnego światła.

Może się wyśpi przynajmniej.

Rano, zegar wskazywał za piętnaście dziewiąta. Jagna siedziała przy stole, ziewała. Zbigniew pił herbatę i przeglądał gazetę.

Dominik? spytała Jadwiga.

Pewnie śpi powiedziała Jagna.

Weszła na górę, zapukała.

Dominik, pobudka.

Cisza. Otworzyła drzwi. Pościel zarzucona byle jak. Ale syna nie było. Na krześle bluza, na stole ładowarka. Brak telefonu.

Coś w niej opadło.

Nie ma go zawołała schodząc.

Jak to nie ma? Zbigniew przygasł.

Łóżko puste. Wziął telefon.

Może wyszedł na dwór mruknęła Jagna.

Obeszli obejście. Nie było go nigdzie. Rower stał w szopie.

Kolejka o 8:40 powiedział cicho Zbigniew.

Jadwiga poczuła zimno w rękach.

Może do kolegów…

Jakich? Nikogo tu nie zna.

Jagna wyciągnęła swój telefon.

Napiszę do niego.

Palce biegały po ekranie. Po minucie spojrzała na babcię.

Nie czyta. Jedna ptaszka.

Słowa jedna ptaszka nic Jadwidze nie mówiły, ale po minie wnuczki czuła, iż to nie dobrze.

Co robimy? spytała Zbigniewa.

Milczał.

Jadę na stację powiedział w końcu. Sprawdzę, może ktoś widział.

Może nie trzeba? nieśmiało Jadwiga. Może…

Wyszedł bez słowa przerwał. To nie żarty.

Ubierał się szybko, sięgnął po klucze.

Zostań, może wróci. Jagna, jak napisze albo zadzwoni, od razu mów.

Gdy auto wyjechało, Jadwiga pozostała na werandzie, ściskając ściereczkę. W głowie wir obrazów. Dominik na przystanku, w kolejce, ktoś go popycha, gubi telefon… Otrząsnęła się.

Spokój. Przecież nie jest malutki. Nie jest głupi.

Minęła godzina. Kolejna. Jagna co chwilę sprawdzała telefon, kręciła głową.

Nic powtarzała. Nie pojawia się online.

Przed jedenastą wrócił Zbigniew. Twarz miał zmęczoną.

Nikt go nie widział powiedział. Pojechałem choćby bliżej rynku… Tam…

Nie dokończył. Jadwiga zrozumiała, iż bez rezultatu.

Może dotarł do miasta szepnęła. Na ten festiwal.

Bez gotówki? zmarszczył brwi Zbigniew.

Ma kartę wtrąciła Jagna. W telefonie.

Dla nich pieniądze to portfel, dla wnuków jakaś chmura w internecie.

Może dzwonić do jego ojca? zapytała ostrożnie.

Dzwoń kiwnął Zbigniew. I tak się dowie.

Rozmowa była przykra. Słyszała rozgoryczenie syna, potem wymówkę, iż nie pilnowali. Po odłożeniu telefonu usiadła na taborecie, schowała twarz w rękach.

Babciu szepnęła Jagna on nie zaginął. Odszedł, bo się obraził.

Obraził i odszedł powiedziała cicho. Jakbyśmy byli mu obcy.

Dzień dłużył się w nieskończoność. Próbowali coś robić, Jagna kręciła konfiturę, Zbigniew grzebał w szopie. Ale wszystko szło z musu. Telefon Jagny milczał.

Pod wieczór, kiedy słońce dotykało już czubków jabłoni, na werandzie zaszeleściło. Jadwiga, trzymając kubek herbaty, wzdrygnęła się. Skrzypnęła furtka. W wejściu pojawił się Dominik.

W tej samej koszulce, dżinsy zakurzone, na plecach plecak. Twarz zmęczona, lekko spalona.

Cześć rzucił cicho.

Jadwiga wstała. Instynkt podpowiadał, żeby rzucić się na szyję, ale coś ją powstrzymało. Zamiast tego spytała:

Gdzie byłeś?

W mieście spuścił wzrok. Na festiwalu.

Sam?

Z chłopakami. Znali trasę. Skontaktowałem się z nimi.

Zbigniew wyszedł, wycierał ręce o ścierkę.

Wiesz w ogóle, co tu… zaczął, ale głos mu zadrżał.

Pisałem rzucił gwałtownie Dominik. Gubił się zasięg. Potem padł mi telefon, bo ładowarki nie miałem.

Jagna już stała obok, ściskała telefon.

Pisałam ci powiedziała ciągle byłaś offline.

Nie chciałem specjalnie spojrzał kolejno na nich. Po prostu pomyślałem, iż nie puszczacie, a już się umówiłem. I…

Zaciął się.

I wolałeś nie pytać dokończył Zbigniew.

Cisza. Tym razem nie tylko zniecierpliwiona, ale i zmęczona.

Idź, zjedz coś powiedziała Jadwiga.

Usiadł pokornie za stołem. Postawiła mu talerz z zupą, chleb, nalała kompotu. Jadł łapczywie, jakby nic od rana nie jadł.

Drogo tam, te wasze food trucki mruknął.

To wasze zabrzmiało dziwnie, ale nie komentowała.

Po jedzeniu przenieśli się na werandę. Słońce zapadało, powietrze chłodniało.

Ustalmy jedno powiedział Zbigniew, siadając na ławce. Chcesz wolności, rozumiemy. Ale to my za ciebie odpowiadamy. Póki tu mieszkasz, nie możemy udawać, iż nie obchodzi nas, gdzie jesteś.

Dominik milczał.

jeżeli chcesz wyjść, wyjechać mówisz wcześniej. Przynajmniej dzień wcześniej. Siadamy, omawiamy trasę, powrót, kto cię odbierze. Może się zgadzamy jedziesz, nie zgadzamy nie jedziesz. Ale znikanie odpada.

A jeżeli się nie zgodzicie?

Wtedy złościsz się, ale zostajesz wtrąciła Jadwiga. A my się złoszcząc, bierzemy cię na targ.

Spojrzał na nią. W spojrzeniu była i duma, i bunt, i zwątpienie.

Nie chciałem, żebyście się martwili wyszeptał. Chciałem tylko decydować.

Decydować dobrze powiedziała Jadwiga. Ale za decyzje odpowiada się też wobec tych, którzy się martwią.

Sama się zdziwiła wybrzmieniem tych słów.

Westchnął.

Ok. Rozumiem.

I jeszcze dodał Zbigniew jak ci telefon pada, szukasz gniazdka w kawiarni, na dworcu, gdziekolwiek. Najpierw dzwonisz lub piszesz. choćby jakbyśmy mieli się złościć.

Dobrze Dominik skinął głową.

Posiedzieli jeszcze chwilkę. Gdzieś za płotem zaszczekał pies. W ogrodzie miauknęła Muszka.

I jak festiwal? zagadnęła niespodziewanie Jagna.

Spoko. Muzyka tak sobie, za to frytki pyszne.

Pokażesz zdjęcia?

Telefon padł.

No super rozłożyła ręce. Zero dowodów, zero treści.

Uśmiechnął się blado, ale szczerze.

Od tego dnia życie w domu lekko się przesunęło. Zasady nie zniknęły, ale nabrały elastyczności. Jadwiga z Zbigniewem wieczorem usiedli, spisali najważniejsze punkty: wstawanie nie później niż o dziesiątej, dwie godziny pomocy dziennie, informowanie o każdym wyjściu i wyjeździe, telefony zostają podczas posiłków na boku. Kartkę powiesili na lodówce.

Jak regulamin w ośrodku zakpił Dominik.

Tylko iż rodzinny odpowiedziała Jadwiga.

Jagna zażądała własnych zasad.

Wy do mnie nie dzwonicie co pięć minut, gdy pójdę nad rzekę. I nie wchodzicie do pokoju bez pukania!

Przecież nie wchodzimy… Jadwiga.

Spiszcie to dodał Dominik. Żeby było sprawiedliwie.

Dopisali dwie linijki i podpisali się. Zbigniew ponarzekał, ale dopisał swoje.

Stopniowo pojawiły się wspólne zajęcia, które nie były obowiązkiem. Któregoś dnia Jagna wyciągnęła z werandy planszówkę, którą kiedyś dostali od rodziców.

Gramy wieczorem? zaproponowała.

W to grałem jako dzieciak Dominik się rozchmurzył.

Zbigniew narzekał, iż ma robotę w garażu, ale przysiadł się w końcu. Okazało się, iż zna zasady najlepiej. Śmiali się, przekomarzali, podrzucali sobie figle. Telefony leżały obok, niepotrzebne.

Innym wspólnym zajęciem było gotowanie. Jadwiga, zmęczona pytaniem co na kolację?, rzuciła:

W sobotę gotujecie wy. Ja tylko mówię, gdzie co jest.

My? Dominik i Jagna równocześnie.

Wy. Wszystko jedno. Byle można zjeść.

Wzięli się do tego z zapałem. Jagna znalazła przepis na modne placki, Dominik siekał warzywa, kłócąc się o proporcje. W kuchni pachniało smażoną cebulką i przyprawami, a na stole rosła sterta brudnych naczyń, w powietrzu coś odświętnego.

Tylko nie miejcie żalu, jak będzie kolejka do łazienki burknął Zbigniew, ale zjadł wszystko.

W ogrodzie znaleziono kompromis. Zamiast codziennych prac, Jadwiga oznaczyła im własne poletka.

Ten pasek twój pokazała Jagnie grządki z truskawkami. Ten Dominika z marchewką. Chcecie podlewacie i dbacie, nie chcecie nie rośnie.

Ekspedyment skwitował Dominik.

Grupa kontrolna i eksperymentalna dorzuciła Jagna.

W rezultacie Jagna codziennie leciała zobaczyć, jak rosną owoce, robiła zdjęcia, wrzucała mój ogród. Dominik kilka razy podlał marchew, potem zapomniał. Pod koniec sezonu, gdy wykopywali plon, Jagna miała pełen kosz, Dominik parę mizernych korzonków.

No i co, lekcja? spytała Jadwiga.

Jasne poważnie Dominik. Uprawianie marchewki to nie dla mnie.

Roześmiali się. Tym razem bez żadnej urazy.

Pod koniec lata dom żył swoim, ustawionym rytmem. Rano razem śniadali, potem każdy szedł w swoje, wieczorem spotykali się znów przy stole. Dominik czasem jeszcze siedział wieczorem ze słuchawkami, ale o północy sam gasił światło. Jadwiga, przechodząc, słyszała tylko cichy oddech. Jagna mogła wyjść z koleżanką znad sąsiedniego domu nad rzekę, ale zawsze odpisywała, gdzie i na ile ją nie będzie.

Zdarzały się spory: o muzykę, o sól w zupie, o mycie naczyń. Ale to były już zwyczajne domowe różnice. Bardziej przypominały dogadywanie się niż wojnę pokoleń.

Ostatniego wieczoru przed wyjazdem Jadwiga upiekła szarlotkę. Dom pachniał jabłkami, przez werandę wlatywał lekki wiatr. Na stole leżały spakowane plecaki.

Zróbmy selfie rzuciła Jagna, gdy podzielili ciasto.

Znowu do waszych… zaczął Zbigniew, ale urwał.

Po prostu na pamiątkę dodała Jagna. Nie musimy wrzucać.

Wyszli do sadu. Słońce zachodziło za domami, złociło jabłonie. Jagna ustawiła telefon na odwróconym wiaderku, uruchomiła samowyzwalacz i podbiegła.

Babcia na środku, dziadek z prawej, Dominik z lewej!

Ustawili się trochę sztywno, ramionami do siebie. Jadwiga poczuła drobny dotyk Dominika przy łokciu. Zbigniew przysunął się bliżej. Jagna objęła ich w pasie.

Uśmiech! komenderowała.

Klik. Potem jeszcze raz.

Gotowe! Jagna rzuciła okiem na ekran. Super.

Pokaż poprosiła Jadwiga.

Na ekranie byli trochę śmieszni: ona w fartuchu, Zbigniew w starej koszuli, Dominik z rozczochranymi włosami, Jagna w żywej bluzce. Ale w tej zbiorowej postawie było coś ciepłego, wspólnego.

Mogę to sobie wydrukować? spytała Jadwiga.

Jasne! Jagna. Wyślę ci.

Ale jak wydrukuję, jak to w telefonie? zgubiła się babcia.

Ja pomogę wtrącił Dominik. Przyjedziecie do nas, zrobimy razem. Albo przywiozę jesienią.

Skinęła głową. Poczuła wewnętrzny spokój. Nie dlatego, iż odtąd będą rozumieć się bez słów. Pewnie jeszcze niejedno pokłócą się o zasady. Ale gdzieś, między zasadami a wolnością, pojawiła się ścieżka, którą wszyscy mogą chodzić.

Późnym wieczorem, gdy dzieci spały, wyszła na werandę. Niebo usiane było gwiazdami, w domu cicho. Usiadła na stopniu, objęła kolana.

Zbigniew przysiadł się.

Jutro wyjadą powiedział.

Wyjadą przytaknęła.

Pomilczeli.

Wiesz co, wszystko się ułożyło stwierdził.

I choćby czegoś się nauczyliśmy dodała Jadwiga.

interesujące kto od kogo więcej uśmiechnął się.

Uśmiechnęła się lekko. W oknie Dominika ciemność. W oknie Jagny też. Gdzieś przy jego łóżku leżał telefon podłączony do ładowarki, wracający do sił przed kolejnym dniem.

Jadwiga zamknęła drzwi na zasuwkę i, mijając kuchnię, zerknęła na kartkę zasad. Brzegi już odstawały, obok leżał długopis. Przesunęła palcem po podpisach i pomyślała, iż za rok pewnie znów trzeba będzie przepisać reguły. Coś dodać, coś ująć. Ale sedno zostanie.

Zgasiła światło, poszła spać. Czuła, jak dom oddycha spokojem, zbierając w sobie wszystkie letnie chwile i robiąc miejsce na to, co jeszcze przyjdzie.

Bo rodzina, tak jak dom, żyje zasadami, ale sercem wypełnia się wyrozumiałością i troską, dzięki którym zawsze można znaleźć wspólny język.

Idź do oryginalnego materiału