„Child’s Play”, czyli w Polsce znana jako „Laleczka Chucky” to film raczej B-klasowy, z niekoniecznie wysokim budżetem, ale dający dziwną satysfakcję z oglądania. Nie jest to oczywiście perełka, chociaż oglądając tego slashera z 1988 roku miałam banana na twarzy.
Andy Barclay (Alex Vincent) chce drogą zabawkę. Mamusia mu ją załatwia poprzez zakup u jakiegoś totalnego randoma. Wydaje się więc, iż wszystko zmierza ku euforii młodego. Otóż nie – kiedy matka siedzi w pracy, ciotka się opiekuje Andym i wtedy dzieje się Chucky. Problem w tym, iż Andy’emu nikt nie wierzy. No bo na zdrowy rozum: kto miałby uwierzyć, iż laleczka zabija?
Ze spojlerami w tym przypadku jest dziwnie, bo z jednej strony nie chcę; a z drugiej… no kto by się spodziewał po slasherze, iż niektóre osoby to mięso armatnie, a zabija coś. I o ile „Laleczka Chucky” wybitnym filmem nie jest, a ekranowe postacie są tylko z lekka nakreślone, to jednak do niektórych z nich czujemy sympatię.
Jest tu trochę śmiesznotek. Jedną z nich mamy na zakończenie (choć w teorii powinno straszyć), a inną… cóż, czas trochę dziwacznie się porusza, ale może to wina tłumaczenia? Zresztą, bez znaczenia, iż z dwóch nocy zrobiła się jedna; pościg trwa, a czy tym razem zwycięży dobro? Oto jest pytanie!
I o ile w samym filmie muzyka jakoś nie grała za specjalnych skrzypiec, tak przy napisach końcowych utwór zwrócił moją uwagę. Zresztą – było w nich zaznaczone, jakich piosenek film użył. W grafikach oczywiście podane tytuły prosto z napisów (które to okazują się być najlepszym źródłem informacji xD, no kto by pomyślał ).
Budżet produkcji wynosił 9 milionów, a ostateczne wpływy z kin to 44 milionów. Stąd też nie dziwne, iż dostaliśmy potem kontynuacje, których… nie chce mi się oglądać .
Czy polecam? Yyy – trudno powiedzieć, bo to film z kategorii „słabe, ale fajne”. Chyba najlepiej by było, gdybyście sami sprawdzili i jest ku temu przynajmniej jeden powód: film zajmie Wam najwyżej 1 h 25 minut, więc kilka stracicie ze swego życia. Miłej zabawy!