Nie będę oryginalna, jeżeli napiszę, iż na La Digue podobało mi się najbardziej. Po prostu nie da się nie ulec urokowi tej wyspy, która uchodzi za jedną z najczystszych i najmniej przekształconych przez człowieka w tym archipelagu. Jest też sporo mniejsza od Mahe oraz Praslin. Nie ma tu ruchu samochodowego, no z małymi wyjątkami, a główny środek transportu to rower oraz pojazdy elektryczne. Pięknych i do tego pustych plaż tu nie brakuje, znajduje się tu prawdziwa gwiazda światowego formatu, rajska plaża Anse Source d’Argent, będąca wizytówką całych Seszeli. Co robić na La Digue, gdzie spać i jeść, o tym przeczytacie w tym wpisie. jeżeli planujecie podróż na Seszele, koniecznie przeczytajcie mój mini-przewodnik po tych rajskich wyspach: Na La Digue dostaniemy się wyłącznie promem, lotniska tu nie ma. Z Praslin rejs trwa chwilkę, bo tylko 15 min., bilet zaś kosztuje 15 EUR. Można go zakupić online lub w okienku już na przystani. Rezerwację, zrobioną przez Internet należy w okienku wymenić na kartę pokładową. Promy kursują dość często z przystani. Bilet z Mahe kosztuje zaś 61 EUR, prom kursuje tylko jeden raz dziennie o 16:30. Można jednak skorzystać przeprawy z przesiadką. Wysiadając na La Digue z pewnością od razu zostaniemy zasypani ofertami wypożyczenia roweru, można skorzystać lub rozejrzeć się w miasteczku. Cena za dzień to 100 rupii, jeżeli zdecydujemy się od razu na kilka dni można się potargować. Noclegi na La Digue do najtańszych nie należą. Hotele oczywiście są, ale ceny wiadomo, kosmiczne. Alternatywą są guesthousy, zwane tutaj self-cateringiem. Są to często całe domki lub pokoje z dostępem do kuchni. Rezerwacji można dokonać bezpośrednio na stronie takiej kwaterki lub skorzystać z portalu Airbnb, co my właśnie robimy. Decydujemy się na coś, co nazywa się Casa Tina, jest to de facto pokój przy rodzinie z dostępem do kuchni i innych udogodnień w domu. Opinie bardzo pozytywne i jak się potem okazuje w pełni uzasadnione. Rezerwacja załatwiana jest przez córkę naszych gospodarzy, która w tej chwili mieszka w Niemczech. Cena za noc to 230 zł, którą udaje się nam jeszcze zbić pieniążkami z poleceń. Nasi gospodarze mieszkają niedaleko przystani, spokojnie można dotrzeć tam na piechotę. Niemniej mapka w telefonie płata nam psikusa i zaczynamy błądzić. Miejscowi bardzo chcą pomóc, jeden chłopak zgłasza się na przewodnika, jednak lądujemy u nie tej Tiny, co trzeba. Po małym zamieszaniu wreszcie docieramy na miejscu, gdzie zostajemy ciepło przywitani. Domek znajduje się na czymś w rodzaju malutkiego osiedla, gdzie mieszkają lokalesi. Uliczki obsadzone są palmami kokosowymi, jest zielono, na gankach przesiadują starsze osoby, które z zainteresowaniem przyglądają się obcym, z okien dobiega muzyka reggae. Do dyspozycji mamy mały pokój, wspólną kuchnię oraz łazienkę. Dom urządzony jest w stylu… hm, bardzo strojnym:) Dużo różnych bibelotów, gadżetów, ozdób, co w sumie stwarza bardzo przytulny klimat. Nasi gospodarze to oczywiści przemili ludzie, pracują na wyspie w usługach turystycznych, konkretnie w hotelach. Do pracy wychodzą wcześnie rano, tak iż widzimy się w zasadzie tylko wieczorami, no i może przelotem gdzieś po drodze na wyspie:) Zostajemy także zaproszeni na przyjęcie urodzinowe naszej pani gospodyni, dzięki czemu mamy okazję zobaczyć, jak takie uroczystości się tu celebruje. Impreza odbywa się w ogrodzie w pięknie przystrojonej altance z muzyką oraz pysznym jedzeniem. Na początku atmosfera jest dość sztywna, podobno wśród gości jest szefostwo, ale później robi się luźniej i całkiem wesoło. Wyspa jest naprawdę mała, liczy sobie ok. 10 km2, jednak nie na tyle, by wszędzie gwałtownie dojść na piechotę. Rower naprawdę się przydaje. W okolicach przystani mieści się większość sklepów spożywczych (ale to nie jedyne) oraz sklepów z pamiątkami. W drodze na Anse Source d’Argent znajduje się ogromny supermarket. Sklepy przeważnie czynne są do 20:00. jeżeli jednak przegapicie godzinę zamknięcia, warto podpytać o mniejszy sklepik, których jest kilka i gdzie zaopatrują się miejscowi po godzinach. W sklepach spożywczych często można kupić także pamiątki lub artykuły, które na pamiątki się nadają. W drodze z przystani na Anse Source d’Argent po lewej stronie znajdziecie market, w którym rano zawsze są świeże pyszne ciasta, bardzo polecam. jeżeli chodzi o jedzenie, restauracje oczywiście są, ale są także dobrze już nam znane take awaye, wybór jest większy i jest taniej. Zwykle jedno danie kosztuje 50 rupii, czyli jakieś 12 zł. Curry z ośmiornicy ciut więcej, bo 60-65 rupii. Najczęściej jadamy w tzw. Chińczyku, to nie chińska budka, to lokalny take away o nazwie Tarosa, znajdujący się w głównej części wyspy przy przystani, naprzeciwko sklepu spożywczego, serwujący lokalne jedzenie. Wygląda na to, iż ów przybytek należy do tutejszej restauracji. Jedzenie jest smaczne i świeże, menu zmienia się, co innego serwują na lunch, co innego na kolację, a wybór jest spory. Do tego zimne piwko ze sklepu i na tyłach restauracji można zasiąść przy specjalnych ala stolikach, przypominających ladę w sklepie, z widokiem na ocean. Inną fajną opcją jest take away Gala, usytuowany w innej części wyspy, w zasadzie w drodze na Anse Source d’Argent. Jest to mały budynek, z widniejącą na nim nazwą, a w środku wręcz mroźno, klimatyzacja działa jak należy. Na zewnątrz stoi kilka stolików. Cena za jedno danie to także 50 rupii, choć bywają i droższe. Można tutaj zamówić także świeżo wyciskane soki. Gala ma bardzo dobre opinie, choć akurat to, co tam zamawiam szczególnie nie rzuca mnie na kolana. Kolejny take away, w którym się stołujemy, a w zasadzie zaglądamy tam tylko raz, znajduje się także w centrum kilka kroków od Chińczyka przy skręcie w uliczkę. Trafiamy tam dlatego, iż jako jedyny jest otwarty w porze tzw. sjesty. Między godziną 15 a 17 większość przybytków jedzeniowych jest zamknięta. Jedzenie średnie, ale jak człowiek głodny, to i tak wszystko zje. Oprócz tych trzech, na wyspie znajduje się jeszcze jedna jadłodajnia tego typu, idąc w stronę Anse Severe po prawej stronie dostrzeżemy mały drogowskaz take away, prowadzący do wielkiego budynku, który jest przeważnie zamknięty. Czy knajpka działa, czy nie, nie wiemy… ostatecznie tam nie zaglądamy. Co robić na La Digue? Wiadomo, plażować, plażować, plażować! I to na jednej z najpiękniejszych plaż świata. Mowa oczywiście o Anse Source d’Argent. Tak, to ona jest dla mnie numer jeden. Mimo, iż jest jedyną płatną plażą na wyspie, cieszy się bardzo dużą popularnością. Spędzamy na niej całe dwa dni, a niedosyt pozostaje. Wstęp kosztuje 100 rupii (30 zł) za dzień z możliwością wielokrotnego wejścia. Czwarte wejście jest darmowe. Opłata obowiązuje tak naprawdę za wstęp na teren Parku Union Estate, który jest czymś więcej niż tylko plażą. To miejsce dawnej plantacji orzecha kokosowego oraz wanilii, co przypomina o kolonialnej historii tej wyspy. Tak naprawdę, wanilię, palmy kokosowe, cynamon oraz banany uprawia się tu cały czas, choć już nie na tak masową skalę. Idąc na słynną plażę po drodze z pewnością miniecie krzaczki wanilii, rozpięte na specjalnych drutach. Do lat 80-tych XX wieku uprawiano tu masowo kokosy oraz wytwarzano koprę, wysuszony miąższ orzechów palmy kokosowej. Zanim olej palmowy podbił rynek światowy, był on przez wieki naturalnym produktem szeroko stosowanym w kuchni, bardzo wartościowym. Nic dziwnego, iż w tej chwili przeżywa swego rodzaju “comeback”, jeżeli chodzi o gotowanie. Po drodze na Anse Source d’Argent możemy także zobaczyć, w jaki sposób suszy się ów miąższ oraz wydobywa z nich olej, który wraz z produktami z wanilii, można tu zakupić. Warto zajrzeć także na stary cmentarz, pamiętający czasy kolonialne. To tutaj zostali pochowani pierwsi osadnicy z La Digue. Warto również zobaczyć Plantation House, który jest jednym z najstarszych przykładów francuskiej kolonialnej architektury na wyspie. Kiedyś był domem rodziny Mauritów, która uchodziła za bardzo zamożną. Budynek został wykonany przy użyciu szlachetnego drewna i pokryty liśćmi palmowymi (National Plantation House National Monument, czynny codziennie: 7.00 – 17.00). To jednak nie wszystko. Zajrzeć możemy do ogromnej zagrody żółwi seszelskich, które zdają sobie nic nie robić z obecności ludzi, zaspokajając wszystkie swoje potrzeby, dosłownie wszystkie;) Żółwie możemy karmić, specjalnie przygotowanymi do tego celu roślinkami. Ale uwaga na place! Mogą ucierpieć. A plaża? Plaża, jej położenie oraz otoczka zwala z nóg, podobnie jak i kolor wody. Rowerami dojedziemy do restauracji, znajdującej się tuż przy wejściu. Tutaj zostawiamy rowery i uroczą ścieżką udajemy się w wprost do raju. Cały czas towarzyszą nam wielkie granitowe skały, które to są nieodłącznym elementem seszelskiego krajobrazu. Taka skała tworzy również coś w rodzaju bramy na plażę. Ludzi jest sporo, jak na seszelskie warunki, jednak polskie morze to nie jest. Rozkładamy się już na początku i tutaj urządzamy sobie bazę. Woda czyściutka i co interesujące mnóstwo rybek tuż przy samym brzegu… szczególnie jedne są niezwykle towarzyskie, gdy zobaczą kolorowy kostium kąpielowy od razu przystępują do oblężenia:) Poziom wody nieznacznie się zmienia, niemniej nie na tyle, by nie dało się pływać. Być może w innych miesiącach jest inaczej, natomiast w maju nie ma tu problemu z płycizną. Plaży strzegą małe psy, które tworzą swoisty psi słoneczny patrol. Naprawdę można odnieść wrażenie, iż pilnują porządku. To, co zobaczycie zaraz po przekroczeniu bramy to nie wszystko, plaża, która na pierwszy rzut oka może wydawać się malutka wcale taka nie jest. Koniecznie trzeba się przespacerować ścieżką wzdłuż brzegu, prowadzącą ponownie przez skały, by dotrzeć do kolejnych plaż, ukrytych za nimi. Tutaj spokojnie można się zaszyć gdzieś pod skałką i w ciszy oddać się błogiemu relaksowi. Po drodze można także zaserwować sobie bombę witaminową w postaci koktajlu owocowego lub wody kokosowej, które serwują tzw. bary owocowe. Miejsce jest magiczne, rajskie i zdecydowanie warte zobaczenia. To nasza druga ulubiona miejscówka na La Digue. Północna Anse Severe to świetne miejsce do snurkowania, najlepsze, jeżeli chodzi o plaże na tej wyspie. Szczególnie jej początek, gdzie dno jest piaszczyste, a rafa zaczyna się troszkę dalej. Jest to jedyne takie piaszczyste miejsce, w większości koral zaczyna się dużo wcześniej, więc buty do wody są bardzo wskazane. Anse Severe leży naprzeciwko Praslin, drugiej co do wielkości wyspy Seszeli, jest więc przez nią osłonięta przed wysokimi falami. Woda jest tutaj przyjemna, płytka i spokojna przez większość czasu. Płytka to znaczy do kolan, w najgorszym razie do szyi (oczywiście zależy od wzrostu;)). Spory kawałek plaży może zniknąć w czasie przypływu, niemniej w większości jest ona na tyle szeroka i długa, iż piasku do wylegiwania się nie zabraknie. Przy plaży znajdują dwa bary owocowe, przy których kręci się samotny żółwi gigant, czyhający na smaczne kąski. Bywa dokarmiany, więc do ludzi bardzo lgnie. Ta urokliwa malutka plaża znajduje się zaraz za Anse Severe na samym północnym skrawku wyspy przy hotelu Patatran Village. Jako iż wszystkie plaże na Seszelach są publiczne, mogą tutaj plażować nie tylko goście z hotelu. “Plaża Ziemniaczana”, jak mówi jej nazwa, zachwyca już z drogi. Dla mnie minusem są silne fale oraz prądy, które utrudniają swobodną kąpiel. Mimo to znajdują się i tacy, którzy z tego miejsca wyruszają na snurkowanie. To również bardzo słynna plaża na La Digue i nic dziwnego. Jak sama nazwa wskazuje jest duża, piaszczysta i bardzo malownicza. Leży w północno-zachodniej części wyspy, można do niej dojechać rowerem. Droga jest bardzo przyjemna, niezwykle urokliwa, prowadzi przez mniej uczęszczaną część wyspy. Po drodze mijamy oczywiście palmy kokosowe oraz inne drzewa owocowe, których owoce wręcz spadają nam pod koła. Słodkie domki Seszelczyków dopełniają całości tego pięknego obrazka. Ale uwaga! Ukształtowanie terenu pod koniec się zmienia i trzeba zmierzyć się z porządnymi górkami;) Na plaży znajdują się bar, toalety oraz kilka parawanów w formie mini szałasów. Widoki cudne, tylko te fale! Tutaj są naprawdę duże i silne, mało kto decyduje się na kąpiel. Plaża leży od strony otwartego oceanu, nie jest osłonięta przez żadną pobliską wysepkę. Zaraz za Grand Anse znajduje się Petite Anse, na którą prowadzi ścieżka za plażą, drogowskaz widoczny. Z Petite Anse dojdziemy do Anse Cocos, niemniej szlak jest podobno słabo oznakowany i łatwo się zgubić. Można skorzystać z pomocy lokalnego przewodnika. Historii o zabłądzeniu czytałam kilka i nie wszystkie do końca były wesołe. Plaż na La Digue jest o wiele więcej, nie będę jednak opisywać ich wszystkich. Zostawiam je dla Was do odkrycia. Wskazówka… wybierzcie się koniecznie na wycieczkę wzdłuż zachodniego wybrzeża. Tam można się zaszyć na zupełnie pustych plażach, do których ścieżki już prawie zarosły:) Jak wyglądają inne wyspy i co na nich można zrobić, dowiecie się z kolejnych wpisów.