Kwiaty dla Dziadka: Romantyczna Historia Pamięci i Miłości

newskey24.com 1 dzień temu

Kwiecień, 12. Dzień po dniu, a ja wciąż czuję się częścią tej ziemi, jakby nie było mnie tutaj po prostu przypadkiem. Na końcu naszej wąskiej uliczki, po prawej stronie, stoi mój mały, ale solidny dom. Ściany, które mój ojciec zbudował z grubych sosnowych bali, przybrały szary odcień z upływem lat, ale wciąż trzymają się mocno. Dach lekko opada na wschodniej stronie, ale nie przepuszcza kropli deszczu. Gank, niestety, pochylił się już tak, iż już dawno powinienem go naprawić choć ręce nigdy nie znajdują na to czasu.

Mijam osiemdziesiąt lat, a wciąż uprawiam ogród nie z potrzeby, a z przyzwyczajenia. Każdego ranka, zaraz po tym, jak pierwsze promienie muszkatują gałęzie jabłoni, wychodzę na podwórze, biorę motykę lub konewkę, zależnie od potrzeb, i podchodzę do grządek. Ziemniaki, cebula, marchew, ogórki wszystko rośnie w równych rzędach, tak jak kiedyś dbała o porządek moja żona, Helena. Mimo iż dostaję emeryturę w złotych i dzieci od czasu do czasu przesyłają przelewy, nie potrafię po prostu porzucić tej ziemi.

Wychowałem dzieci, przeżyłem dobre i ciężkie lata wszystko, co przychodzi człowiekowi. Teraz, w ciszy pustego podwórka, czasem łapię się na tym, iż ziemia wciąż czeka na mój codzienny rytuał wierna, niezmienna, ostatnia przyjaciółka.

Dzieci wyjechały dawno temu: syn mieszka w Łodzi, córka w Gdańsku. Rzadko dzwonią i odwiedzają mnie raz w roku. A Helena… Nie obudziła się pewnego poranka. Leżała z zamkniętymi oczami, jakby spała, tylko usta lekko przybladły. Nie zrozumiałem od razu, co się stało.

Mimo to wciąż grzebię w grządkach, jakby oczekiwał, iż Helena wyjdzie z domu i zawoła: Stary, chodź na obiad!. Czasem, kiedy wiatr porusza firankę w kuchni, sądzę, iż słyszę jej głos. Odwracam się pusto.

Nikt mnie nie woła, tylko wróble przyklekają się pod daszkiem, a nasza stara kotka, Mietka, mruczy przy stopach.

Obok, za płotem, mieszka młoda rodzina Paweł, jego żona Łucja i ich pięcioletnia córeczka Jagoda. Ich dom, również stary, pomalowany na jasny błękit, wygląda jak kawałek nieba wśród zieleni ogrodów. Paweł, wysoki, w okularach, ciągle coś naprawia najpierw płot, potem ławkę. Łucja, szczupła i szybka, krząta się przy maszynie do szycia lub rozwiesza pranie. Jagoda To po prostu dziecko, pełne energii i niespokojności.

Przeprowadzili się tutaj rok temu, kupili stary dom i od razu przystąpili do renowacji. Mówili, iż są zmęczeni hałasem miasta, smogiem i szalejącym tempem życia, i chcą być bliżej ludzi i natury.

Paweł pracuje z domu na odległość, jak on sam to określa. Siedzi przy komputerze, coś tam robi, dzwoni telefonem z poważnym tonem. Nie rozumiem, jak można pracować, nie wstając z krzesła, ale szanuję to przynajmniej ma pracę.

Łucja szyje na zamówienie. Co jakiś czas z ich podwórka dochodzi szmer maszyny do szycia, a potem na sznurkach pojawiają się sukienki, koszule, a choćby dziwne kostiumy pewnie na przedstawienia lub święta. Dlaczego na sznurkach? Najpewniej po to, by je wyprasować.

Jagoda biega po podwórzu, goni kurki, wyrywa kwiaty w przydomowym ogródku przy moim domu. Dziewczynka z piegami, z dwoma kucykami skierowanymi w różne strony. Raz śmieje się głośno, innym razem zamyka się w zadumie, patrząc na chrząszcza. Zawsze gdzieś wędruje.

Pewnego dnia zobaczyłem, jak wspina się pod płot i sięga po moje stokrotki.

Dziadziu, mogę zerwać twoje kwiatki? krzyknęła, widząc mnie.

Miałem wściekłość w sercu te stokrotki zasadniczo podnosiła Helena ale patrząc w jej rozświetlone oczy, pokazałem rękę:

Zrywaj, zrywaj, tylko korzenia nie wyrywaj.

Jagoda skinęła radośnie i zaczęła delikatnie zrywać kwiaty, starając się nie pomarszczyć płatków. Patrząc na nią, pomyślałem, iż Helena kiedyś była podobna żywa, niespokojna, z piegami na nosie

Dziewczynka pochyliła się, a jeden z kucyków zsunął się na bok. Zwinęła się zręcznie i przywróciła go na miejsce, po czym kontynuowała zrywanie kwiatów, mrucząc pod nosem:

Dla mamy Dla taty A dla siebie

Uśmiechnąłem się nieświadomie.

A dla mnie? zapytałem, nie spodziewając się takiego żartu.

Jagoda spojrzała na mnie dużymi, okrągłymi oczami, potem roześmiała się:

Wszystkie kwiaty dla ciebie! Przecież je wyhodowałeś! A dla mamy i taty jeszcze zerwę.

I podała mi całe wiązanie.

Wziąłem stokrotki, czując ich delikatny zapach. Helena zawsze stawiała je w bukiecie z wodą na stole przy oknie.

Dziękuję, mruknąłem.

Dziadziu, po co masz tak wiele kwiatów? nie przestawała Jagoda. U nas w ogródku tylko trawa i dwa krzewiki

Bo żona lubiła, odpowiedziałem krótko.

Gdzie jest twoja żona? dopytała.

Zamarłem. Jak wyjaśnić pięcioletniemu dziecku, co znaczy umarła? Jagoda jednak już wydawała się rozumieć. Zamilkła, potem delikatnie pogłaskała mnie po ręce:

Czy ona jest teraz w niebie?

Tak wyszeptałem.

U mnie babcia też jest tam. Mama mówi, iż stała się gwiazdką.

Skinąłem głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jagoda odwróciła się nagle:

O, patrz, motyl!

I pobiegła przez podwórze, zapominając o stokrotkach i smutnych myślach.

Ja stałem z kwiatami w dłoniach, potem powoli podszedłem do domu. Na półce znalazłem zakurzony wazon, przetarłem go, nalałem wody i postawiłem stokrotki na stole, tak jak kiedyś robiła Helena.

Wieczorem usłyszałem stukanie w drzwi. Na progu stała Łucja z tacą w rękach.

Grzegorzu, witaj! Upiekliśmy ciasto. Chcieliśmy się podzielić przerwała, dostrzegając na stole stokrotki.

Dziękuję, odparłem. Proszę, wejdźcie.

Łucja ostrożnie weszła, położyła tacę na stole.

Czy Jagoda dzisiaj zerwała kwiaty?

Tak. Dobra dziewczynka.

Łobuz, uśmiechnęła się Łucja, ale w jej oczach było ciepło. Czy ona cię już męczy?

Nie, odpowiedziałem szczerze. Czasem jest mi samotno.

Łucja nagle usiadła na krześle, jakby nogi odmówiły jej stać.

My też na początku obawialiśmy się, iż będzie tu zbyt cicho. W mieście przynajmniej słychać sąsiadów za ścianą A tu tylko szum drzew.

Przyzwyczaisz się, powiedziałem.

Zamilkliśmy. Potem Łucja zaproponowała:

Może jutro przyjdziesz na kolację? Paweł planuje zrobić kiełbasę z grilla.

Chciałem odmówić przywykłem do swojej samotności, do tej ciszy. Ale przypomniałem sobie, jak Jagoda krzyknęła: Wszystkie kwiaty dla ciebie!.

Przyjdę, rzekłem, zaskakując samego siebie.

Łucja uśmiechnęła się i wstała:

Do jutra.

Gdy odszedła, podszedłem do okna. W podwórzu sąsiadów płonęło światło, a przez firankę widziałem Jagodę podskakującą po pokoju, machającą rękoma, a Paweł coś jej mówił, śmiejąc się.

Westchnąłem i spojrzałem na stokrotki w wazonie.

Nadzieja, wyszeptałem. Chyba nie jestem już zupełnie sam.

A cisza w domu nie wydawała się już tak przytłaczająca.

Ranek rozpoczął się głośnym stuknięciem w drzwi. Właśnie po ukończeniu porannej herbaty, zmrużyłem oczy i pomyślałem:

Kto o świcie ma wytrzymać tak wczesną wizytę?

Na progu stała Jagoda w wielkich gumowych kaloszach, które wyglądały, jakby należały do jej taty, i z błyskiem w oczach.

Dziadziu, mama mówi, iż dziś przyjdziesz na kiełbasę! Już nosimy drewno! Chodź!

Zaskoczony, przypomniałem sobie wczorajsze zaproszenie.

Czy nie miałem przyjść na kolację?

A tata już marynuje mięso! przerywała dziewczynka, chwytając mnie za rękę. A mama robi inny placek! Obiecałeś!

Sprawdziłem swój podniszczony kamizel i poobijane kapcie.

Poczekaj, wnuczku, daj mi przynajmniej się przebrać

Nie trzeba! Jagoda już ciągnęła mnie za rękę. Już i tak wyglądasz wspaniale!

Po dziesięciu minutach siedziałem na ławce przy sąsiadów, a Paweł podgrzewał węgiel w domowej grilli z starej beczki. Poranne słońce już prażyło, ale pod rozłożystą jabłonią było przyjemnie chłodno.

Grzegorzu, czy myślisz, iż węgiel jest już gotowy? zapytał sąsiad, ocierając pot z czoła.

Z trudem wstałem, zerkając w ruszt, i z aprobatą przytaknąłem:

Jeszcze pięć minut, i będzie idealnie. Biały dym się już wznosi.

Łucja wyjęła z domu tacę z marynowanym mięsem, unosił się aromat czosnku i świeżych ziół.

Grzegorzu, jesteś dziś naszym głównym doradcą w kwestii grillowania. Mój mąż nie radzi sobie z tym zbyt dobrze.

Paweł chciał się sprzeciwić, ale po chwili skinął głową, przyjmując los.

Tak rozpoczął się najbardziej niezwykły dzień od pięciu lat. Pokazywałem Pawłowi, jak doprawić kiełbasę, a Jagoda kręciła się wokół, starając się pomagać (i nieustannie przeszkadzając). Łucja rozstawiała talerze, kroiła sałatkę z warzyw.

Gdy usiedliśmy przy stole pod cieniem jabłoni, nagle uświadomiłem sobie, iż śmieję się z żartu Pawła trochę wulgarnego, nie za bardzo wymyślnego, ale w tej towarzyskiej atmosferze po prostu rozbrajającego. Jagoda, cała pokryta keczupem, z ważnym wyrazem twarzy dolała wszystkim kompot z wazonu, przelewając go część w nieodpowiednie szklanki.

Dziadziu, naprawdę byłeś kiedyś żołnierzem? zapytała nagle, patrząc szeroko otwartymi oczami.

Stół zamilkł. Paweł i Łucja wymienili spojrzenia.

Jasiu! zawołała matka.

Nie, odparłem, a potem uśmiechnąłem się niespodziewanie. Byłem małym chłopcem w czasie wojny, tak jak ty. Tylko głodny.

Opowiedziałem im, jak po wojnie zbierałem kłosy na polu kołchozowym, jak kiedyś znalazłem zamrożoną bulwę ziemniaka i jak to był najlepszy dzień w moim życiu. Jagoda słuchała z otwartą buzią, a kiedy skończyłem, podskoczyła i przytuliła mnie mocno:

Dam ci całą swoją ziemniaczkę! Wszystko!

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ja poczułem, jak coś ciepłego rozlewa się we mnie.

Późnym wieczorem, gdy pierwsze gwiazdy zaczęły migotać, wracałem do domu. Paweł odprowadził mnie aż do bramy.

Dziękujemy, Grzegorzu. Nie wyobrażacie sobie, jak to było ważne dla Jagody i dla nas.

Machnąłem ręką:

Nie ma sprawy

Naprawdę. Przeprowadziliśmy się tutaj, aby być bliżej ludzi. A tak się stało, iż to my potrzebujemy was.

Nagle przerwałem go:

Jutro przyjdź do mnie. Pokażę, jak prawidłowo przysypywać ziemię przy ziemniakach. Masz już trawę po kolano na grządkach.

Paweł szeroko się uśmiechnął:

Przyjdę. Na pewno.

W domu stałem długo przed zdjęciem Heleny.

Widzisz, szepnąłem, a ty bałaś się, iż bez ciebie zniknę

Z otwartego okna dochodził szum świerszczy i śmiech Jagody z sąsiedniego domu chyba nie była jeszcze zmęczona po całym dniu. Zgasiłem światło i położyłem się spać.

Po raz pierwszy od dawna nie bałem się nocy.

Idź do oryginalnego materiału