**Dziennik Antoniego**
Leżałem na łóżku, przysłuchując się, jak Kinga czyta na głos podręcznik. Nagle telefon Weroniki zadzwonił głośną melodią. Kinga zamknęła książkę i spojrzała na przyjaciółkę z wyrzutem.
Weronika niechętnie odebrała. Po chwili już siedziała na łóżku, potem porzuciła telefon, zerwała się i zaczęła pakować rzeczy do torby sportowej.
— Gdzie się wybierasz? Co się stało? — zaniepokoiła się Kinga.
— Sąsiadka zatelefonowała. Mamę zabrali do szpitala, zawał — rzuciła Weronka, zapinając kurtkę przy drzwiach, gdzie wisiały płaszcze i stały buty.
— Jutro egzamin! W szpitalu się nią zajmą. Zdaj i pojedziesz — powiedziała Kinga, patrząc, jak Weronika wciąga zimowe buty.
— Słuchaj, wytłumacz w dziekanacie. Wrócę i wszystko ogarnę. Zdaję w sesji poprawkowej. Muszę lecieć, autobus za czterdzieści minut.
— Zadzwoń, jak tylko się dowiesz co z mamą! — zawołała Kinga, ale Weronika już wybiegła. Za drzwiami słychać było tylko tupot obcasów.
Kinga wzruszyła ramionami i wróciła do pokoju. Nagle zobaczyła ładowarkę Weroniki. Chwyciła ją i boso wybiegła za przyjaciółką.
— Weronika! Stój! — krzyczała, zbiegając po schodach.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się. Kinga przeskoczyła trzy stopnie, wypadła na zewnątrz, gdzie mróz ściskał bosą skórę.
— Weronika!
Dziewczyna odwróciła się, zobaczyła ładowarkę i wróciła po nią.
— Dzięki! — I już biegła dalej.
— Kowalska, co tu za cyrk? Jedna drzwi wyważa, druga boso na mróz! Naćpane jesteście? — warknęła portierka, pani Halina.
— Przepraszam, pani Halino! Mama Weroniki w szpitalu, muszę wracać! — Kinga, nie czekając na odpowiedź, pobiegła na górę.
— Matko Boska! — westchnęła portierka i przeżegnała się.
Kinga wróciła do pokoju, otarła zmarznięte stopy, posprzątała rozrzucone rzeczy, wciągnęła kapcie i poszła zagotować wodę na herbatę. Jutro egzamin — musiała się skupić.
Gdy zapadł zmrok, do drzwi zapukał ktoś delikatnie.
— Kto tam? — spytała Kinga.
Nikt nie odpowiedział. Otworzyła — w progu stał Antek z małym bukietem.
— Wejdź — powiedziała, a gdy wszedł, dodała: — Weroniki nie ma, pojechała do mamy.
— Przecież jutro egzamin.
— Pójdę do dziekanatu, wyjaśnię. Zdawać będzie później. — Kinga nie spuszczała wzroku z kwiatów.
— To dla ciebie — Antek podał jej bukiet.
— Dzięki. Herbaty chcesz? — Wzięła słoik z parapetu.
— Przyniosę wodę, rozgość się — uśmiechnęła się i wyszła.
Antek zdjął buty, usiadł na łóżku Weroniki i pogładził koc, jakby głaskał dziewczynę.
Gdy wróciła, postawiła kwiaty na stole, odsunęła się i zachwyciła.
— Piękne. Co to?
— Groszek pachnący — odparł Antek. — Muszę iść.
— Miało być coś z Weroniką? — spytała gwałtownie Kinga. Nie chciała, by odchodził.
— Tak. Dostałem bilety na koncert.
— Naprawdę? Weź mnie zamiast niej. Szkoda marnować bilety.
Antek zawahał się.
— Przecież masz jutro egzamin.
— Cały dzień się uczyłam, zasłużyłam na odpoczynek.
Antek myślał. Weronika wyjechała, bilety przepadną. Dopiero zaczynali się spotykać, nic poważnego. Koncert z jej koleżanką to nie zdrada, prawda?
— Chodźmy — zdecydował.
— Super! — Kinga podskoczyła z radości. — Poczekaj na korytarzu, przebiorę się.
Po pięciu minutach wyszła — podkreśliła rzęsy, nałożyła szminkę, upięła włosy. Kiedy to zdążyła?
— Spieszmy się — ponaglił Antek.
Na koncercie Kinga tańczyła, krzyczała razem z tłumem, raz po raz spoglądając na Antka. Zaraził się jej nastrojem, odprężył.
Potem wracali pieszo, żywo dyskutując o występie.
— Najbardziej podobało mi się to — nuciła Kinga.
— Mhm. A jeszcze tamto… — Antek też zanucił, choćby powtórzył kilka angielskich słów.
Gdy dotarli do akademika, drzwi były zamknięte.
— Pani Halina nie otworzy. Co robić? — spytała Kinga, rozglądając się.
— Chodź. — Antek poprowadził ją wzdłuż budynku. Zobaczyli dwie dziewczyny wchodzące przez okno. — Łap!
Pchnął Kingę, ktoś z wnętrza pomógł ją wciągnąć. Nagle rozległ się gwizdek strażnika.
— Szybko! — krzyknęła Kinga.
Antek wskoczył, okno zamknęli tuż przed nosem strażnika.
— Dzięki — szepnął do nieznajomych dziewczyn.
Wbiegli na drugie piętro, wpadli do pokoju Kingi i wybuchnęli śmiechem.
— Już późno, powinienem iść — powiedział Antek, gdy śmiech ucichł.
Stali w ciemności.
— Zostań. Podobasz mi się. Bardzo — szepnęła Kinga, przytulając się do niego.
Weronika wróciła pod koniec wakacji. Kingi i Antka jeszcze nie było. Egzamin zdała ledwo. Zaczęły się zajęcia, a Kinga nie wróciła. W dziekanacie powiedzieli, iż wzięła urlop dziekański.
Wkrótce dostała nową współlokatorkę. Nauka, Antek… Nie było czasu myśleć o Kingi. Wszyscy o niej zapomnieli. Antek nigdy nie przyznał się Weronice do koncertu, do tego, co było potem. Sam zaczął wątpić, czy to w ogóle się wydarzyło.
Minęło dwadzieścia jeden lat.
— Mamo, tato, jestem! — do kuchni weszła dziewczyna, podobna do Antka.
— Jak w szkole? — spytał, odkładając gazetę.
— Daj jej się przebrać — Weronika zajrzała z garnkiem. — Kolacja zaraz.
— Spotkałam dziś dziewczynę, moją kopię! Wszyscy to widzieli — mówiła Marina przy stole.
— To rzadkość. Każdy ma sobowtóra — Weronika podała Antkowi ziemniaki.
— Tato, zasnąłeś? — trąciła go Marina.
— Dziękuję, już wystarczy. Rozmawiałaś z nią?
— Tak. Ma na imię Kasia, nazwiskoAntek westchnął ciężko, patrząc na żonę, która odwróciła wzrok, i w końcu powiedział: „Ta dziewczyna… to moja córka, córka Kingi”.