Karolinę z oddziału onkologicznego odbierała kuzynka Asia. Asia jest uznaną malarką. To osoba otwarta, dobra, zawsze pogodna i szczera. Kiedy prowadziła Karolinę do auta, zdecydowała się wyłożyć wszystko, jak jest:
– Karolinko, słuchaj, ten twój Wojtek to teraz z jakąś laską żyje, ale nie martw się. Masz gdzie mieszkać. Ja cię nie zostawię, pomogę jak będę mogła.
Karolina, po operacji i kilku cyklach chemii, szła łysa, chuda i blada, myśląc: pewnie, według klasyki, powinnam zemdleć, płakać, wyrywać sobie włosy, ale włosów już nie było.
Można byłoby zemdleć i upaść prosto do kałuży, ale szkoda było białego płaszcza Asi, który na nią włożyła, bo już jesień i zimno.
W samochodzie było ciepło, ale Asia owinęła siostrę w futrzany koc, zapięła pas i zabrała do nowego życia. W drodze wyjaśniała Karolinie:
– Dom kupiłam sobie dwa lata temu. Myślałam, iż będę tam mieszkać latem i malować, ale przekonałam się, iż to nie dla mnie. Przyzwyczaiłam się do wygód, do dużych sklepów i otoczenia ludzi.
Nie znoszę ciszy. Byłam tam wczoraj, ogrzewanie działa, woda jest, resztę sama załatwisz. Jest mały sklep spożywczy, ale wszystko ci przywiozłam. Będę przyjeżdżać.
Na podwórku siedział duży rudy pies. Machając puszystym ogonem, podbiegł do Karoliny i oparł nos o jej kolana. Karolina pogładziła kudłatą rudą głowę i pytająco spojrzała na Asię.
– Karolinko, wczoraj wzięłam go ze schroniska. Potrzebujesz kompana. Jak tu sama dasz radę? Nie martw się, kupiłam mu karmę, na miesiąc wystarczy. Razem będzie weselej. Ma na imię Jurek.
W małym dwupiętrowym domku było ciepło. W jadalni stały pudełka z konserwami, kaszami, makaronami, mąką, ciasteczkami.
– Sama się zorientujesz, przynajmniej będziesz wiedziała, gdzie co leży. Lodówka pełna. W szafie znajdziesz ubrania na każdą porę roku, mamy ten sam rozmiar. Karolinko, napijmy się herbaty, a ja pojadę.
Ubierając płaszcz, Asia podeszła do Karoliny, próbując spojrzeć jej w oczy. Karolina jednak unikała wzroku.
– Karolinko, ten pies trzy lata siedział w schronisku. Nikt go nie chciał, bo jest duży i już niemłody. Rozumiem, iż jest ci ciężko, ale masz mnie. A dla psa będziesz ty. Trzeba się czegoś trzymać, żeby wrócić do życia. Wojtkiem się nie przejmuj, zapomnij o nim.
Wszystko będzie dobrze. I jeszcze jedno – to jest twój dom, wszystko przepisałam na ciebie, działkę i dom. Dokumenty są w sypialni, pieniądze też. Karolinko, zacznijmy żyć! Przyjadę za tydzień, jak coś – dzwoń.
Asia pocałowała Karolinę i odjechała…
Już zapadał zmrok, a ona wciąż siedziała w fotelu, z nogami podwiniętymi pod siebie i twarzą schowaną w kolanach. Najpierw płakała, później sama siebie pocieszała, jak to jest nieszczęśliwa, potem skarciła Asię za to, iż dała jej psa. Położyć się i umrzeć, sił brak. A pies? Szkoda go. Trzeba go choć nakarmić.
Karolina założyła kurtkę, spojrzała w lustro na swoją łysą głowę i z myślą: „Nie będziemy psa straszyć, on tu nie ma nic do rzeczy”, nałożyła czapkę. Znalazła karmę, nasypała do miski i wyszła na zewnątrz.
Jurek po zjedzeniu karmy wylizał miskę, potem zlizał z twarzy Karoliny słone łzy, położył się obok na schodach wejściowych i osadził głowę na jej kolanach.
Na nocnym czarnym niebie, wokół jasnego pełnego księżyca, pojawiało się coraz więcej gwiazd. Karolina znalazła Wielką Niedźwiedzicę, uśmiechnęła się do niej i przesłała jej pocałunek. Potem przytuliła psa i powiedziała:
– Dobrze, Jurku, jutro ugotuję ci porządną kaszę. Z mięsem.
Przez cały tydzień Karolina, widząc się rano w lustrze, wzdrygała się i mówiła:
– Eleonora…
I raz po raz przychodziła jej myśl: może rzucić to życie. Dla kogo jestem potrzebna? Ale wtedy jej wzrok napotykał Jurka, wygodnie zwiniętego na posłaniu przy kominku, i Karolina decydowała: dobrze, jeszcze trochę pożyję.
Optymistyczną kropkę nad tym dyskusyjnym dla Karoliny pytaniem postawiła Asia, która przyjechała po tygodniu, jak obiecała. Weszła z pudłem w rękach, położyła je na kanapie i powiedziała:
– Karolinko, co z nimi zrobić? Bezdomna kotka, wyobraź sobie, urodziła w klatce schodowej, a zimno im! Przywiozłam też karmę…
W pudełku leżała wychudzona ruda kotka, która objęła łapami dwa małe kociaki. Wieczorem Asia odjeżdżała. Stała w drzwiach, milczała, potem wyciągnęła z kieszeni płaszcza karteczkę i podała siostrze:
– Karolinko, ten Wojtek twój był, pytał, gdzie jesteś. Nie powiedziałam. Tu jest jego nowy numer telefonu. To twoja decyzja.
Karolina odprowadziła Asię do samochodu, pomachała jej na pożegnanie, wróciła do domu. Pogładziła kotkę:
– Będziesz Mrużką. Zaraz ci mleka naleję. Wszystko będzie dobrze.
Przechodząc obok kominka, wrzuciła kartkę w ogień…