Kupuję sobie najlepsze mięso z indyka, z którego robię delikatne kotlety na parze, a mąż dostaje wieprzowinę z kończącym się terminem przydatności.
Mam pięćdziesiąt siedem lat. Ponad trzy dekady jestem żoną Stanisława. Przez całe nasze wspólne życie dbałam o dom gotowałam, prałam, sprzątałam, troszczyłam się o ciepło rodzinnego ogniska. Mamy z mężem dwoje dzieci, Martę i Kingę, które wykształciłam niemal własnymi rękami. Całe życie zapracowana, biegałam jak mucha bez głowy od rana do nocy dwa, czasem choćby trzy etaty, by tylko moje córki nie czuły się gorsze od rówieśników.
A Stanisław? Zawsze był bierny. Niby coś tam dorabiał, ale prawdziwej pracy na poważnie nigdy się nie imał. Kiedy osiągnął wiek emerytalny, osiadł w domu na stałe i teraz całymi dniami gapił się w telewizor albo ślęczał nad krzyżówkami. Tymczasem ja, mimo wieku, pracuję codziennie, pomagam Martusi z wnukami, ciągle jestem w biegu.
Ile razy błagałam: Staś, podejmij choć nocną zmianę jako portier, dorób jako kierowca!. On zbywał tylko ręką: Po co, Lucynka? Dajemy radę, mnie już się należy odpoczynek. Ale nie jest głupi, jeżeli chodzi o jedzenie, o nie! Gotuję w pośpiechu, a i tak najlepsze kąski zawsze znikają. Wracam, a w garnku zostaje mi parę łyżek zupy na dnie.
Pewnego wieczoru usiadłam zapłakana z koleżanką, Haliną, przy kawie. Radziła: Lucyna, gotuj sobie osobno. Sobie rób z lepszych rzeczy, a jemu z tańszych. Inaczej się wykończysz. Posłuchałam wróciłam do domu, powiedziałam mężowi, iż lekarz nakazał mi ścisłą dietę i iż nie może ruszać moich posiłków.
Dziś chowam jedzenie przed Stanisławem kiedy zajęty jest w piwnicy, w kuchni zjadam spokojnie swoje ulubione krówki. Swoje najlepsze kiełbasy ukrywam na najwyższej półce w lodówce, do której nigdy nie zagląda. Mamy dwie lodówki ta oficjalna na wspólne zakupy, druga pod schodami na moje zapasy tam chowam sery, drób, dobre jogurty.
Mężczyźni, wiadomo nie zauważą nic. Sobie kupuję mięso z indyka premium, przyprawiam, paruję i zjadam ze smakiem. Jemu do starej wieprzowiny dodaję czosnek, majeranek, przyprawy, i nie marudzi. choćby makaron jemu tańszy, za kilka złotych z osiedlowego sklepu, sobie biorę wyłącznie durum z Biedronki.
Może ktoś mnie oceni, ale nie mam wyrzutów sumienia. Przecież gdyby mój Stasiek chciał mieć coś lepszego, to niech ruszy pośladki i sam zarobi. Rozwód w moim wieku? Co by to zmieniło? Połowa życia za mną, dom wspólny, dzieci nie będę tego burzyć dla satysfakcji. Wolę w tej szarej codzienności znaleźć chociaż kawałek dobrej szynki dla siebie.












