Ze swoją klasyczną urodą już jakiś czas temu wpadła w oko amerykańskiej prawicy, która uznała karierę atrakcyjnej blondynki z dużymi niebieskimi oczami i jeszcze większym biustem za najlepszy dowód zmierzchu kultury woke. Czyli lewicowej narracji skupionej na wspieraniu mniejszości i przestrzeganiu politycznej poprawności, która – zdaniem krytyków – zdominowała Hollywood przez ostatnie lata. Sama Sydney chętnie grała w tę grę: „Największym nieporozumieniem na mój temat jest to, iż jestem głupią blondynką z dużymi cyckami. Z natury jestem brunetką” – żartowała w wywiadzie. Podkreślała też swoje pochodzenie z religijnej rodziny z prowincjonalnego stanu Idaho czy słabość do starych amerykańskich samochodów.
Czytaj też: Protestanci kuszą wiernych Taylor Swift. „Nie chodzi nam o to, by ogłaszać ją świętą”