Kulinarny skandal: jak gołąbki zrujnowały małżeństwo

twojacena.pl 3 tygodni temu

**Skandal w kuchni: jak gołąbki zniszczyły małżeństwo**

Wróciłam dziś do domu wykończona, z dwiema ciężkimi torbami w rękach. Ledwo weszłam do kuchni, rzuciłam zakupy na stół i osunęłam się na krzesło, próbując złapać oddech. Wieczorne powietrze w małym mieście Zakopane było wilgotne, co tylko pogłębiało moje zmęczenie.

„Cześć, Kasia, co na kolację?” – usłyszałam głos Dariusza, który stanął w drzwiach kuchni, zacierając ręce z nadzieją.

„Darku, dopiero weszłam, choćby nie myślałam o tym” – westchnęłam, czując, jak napięcie ściska mi gardło. „Jestem strasznie zmęczona.”

„A może zrobisz gołąbki?” – zaproponował z lekkim uśmiechem, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

Podniosłam na niego wzrok pełen zmęczenia i stłumionej złości. Przez chwilę milczałam, zbierałam siły, aż w końcu wyrzuciłam z siebie:

„Wiesz co, Darku? Powinniśmy się rozwieść.”

„Co? Rozwód? Z jakiej racji?” – Dariusz zastygł, jego twarz wyrażała kompletne zdumienie.

„Przez twoje przeklęte gołąbki!” – prawie krzyknęłam, a mój głos zadrżał od emocji.

„Przez gołąbki?” – patrzył na mnie, jakbym oszalała, niezdolny zrozumieć, co się we mnie dzieje.

**10 miesięcy wcześniej**

Zaraz po ślubie usiedliśmy, by ustalić wspólny budżet. Wydawało się, iż przewidzieliśmy wszystko, by nasze życie w Zakopanem było harmonijne.

„Jesteśmy dorosłymi ludźmi, Kasiu, i wydatki dzielimy po połowie” – oświadczył stanowczo Dariusz. „To uchroni nas przed niepotrzebnymi sprzeczkami.”

„Nie wiem, Darku” – odparłam niepewnie. „W poprzednim małżeństwie mój mężczyzna pokrywał większość kosztów, bo więcej zarabiał.”

„I co, pomogło to waszemu związkowi?” – zaśmiał się sarkastycznie. „Moja była wydawała bez opamiętania, ledwo nadążałem. Nie, po równo – znaczy po równo.”

Miałam nadzieję, iż nasze dochody trafią do wspólnej skarbonki, z której będziemy czerpać na potrzeby. Ale Dariusz myślał inaczej – chłodno i wyrachowanie.

„Na jedzenie i rachunki składamy się równo” – wyjaśnił. „Reszta idzie na oszczędności. Możemy podzielić się obowiązkami, ale nie będziemy liczyć każdej złotówki.”

Jego podejście budziło mój sprzeciw. Wydawało mi się to niesprawiedliwe, ale zgodziłam się, by nie zaczynać małżeństwa od kłótni. Gdy jednak plan wszedł w życie, moja cierpliwość zaczęła pękać. Dariusz uwielbiał syte obiady – mięsa, kiełbasy, fast foody – a suma, którą ustaliliśmy na jedzenie, zjadała połowę mojej pensji. Ja jadłam skromnie: jogurty, owoce, lekkie sałatki. Wcześniej wydawałam na jedzenie znacznie mniej. Teraz moje pieniądze zdawały się rozpływać w powietrzu.

„Dziwne macie relacje” – zauważyła moja przyjaciółka Agnieszka, słuchając mnie przy herbacie. „Ty jesz serki i jabłka, on zamawia pizzę i smaży steki, ale płacicie po równo?”

„Nie podoba mi się to” – przyznałam, nerwowo gniotąc brzeg serwetki. „Zgodziłam się, a teraz nie wiem, jak z tego wyjść. On je za moje pieniądze, a swoje oszczędza.”

„Niech każdy kupuje sobie jedzenie osobno” – zaproponowała Agnieszka. „To będzie sprawiedliwe.”

Sama o tym myślałam, ale czekałam, aż Dariusz sam to zaproponuje. Niestety, jemu wszystko pasowało i nie widział problemu.

„Co ci się nie podoba?” – dziwił się, gdy próbowałam poruszyć temat.

„Nie podoba mi się, iż połowa mojej pensji idzie na jedzenie, które ty wybierasz!” – odpowiedziałam gorąco. „Ja jem znacznie mniej, a teraz nie mogę sobie choćby kupić kosmetyków.”

„Takie jest życie rodzinne, Kasiu, przyzwyczaj się” – machnął ręką, nie chcąc tego rozumieć.

„Wyobrażałam je sobie inaczej” – odparłam smutno. „W pierwszym małżeństwie nie mieliśmy takich problemów.”

„Znowu ten twój były!” – wybuchnął. „Jeśli był taki idealny, to czemu się rozwiodłaś?”

„Rozstaliśmy się nie przez pieniądze, a przez jego zdradę” – powiedziałam cicho, czując, jak jego słowa bolą.

„Nic dziwnego” – zjadliwie odparł. „Gotujesz średnio, w domu bałagan, tylko narzekasz.”

To mnie zraniło. Nie uważałam się za idealną gospodynię, ale starałam się dbać o dom. Tyle iż przed ślubem nie mieszkaliśmy razem – chodziliśmy ze sobą kilka miesięcy i gwałtownie wzięliśmy ślub. Spotkania na odległość wydawały się romantyczne, ale wspólne życie pokazało wszystkie problemy. Ja lubiłam warzywne dania, zapiekanki i jajecznicę, a Dariusz domagał się bigosu, kiełbas i pizzy. Zaczęłam gotować dla niego osobno, ale zabierało to czas i pieniądze, a jego pretensje tylko mnie irytowały.

„Masz prawie czterdzieści lat, a narzekasz mamie, iż nie umiem zawijać gołąbków?” – oburzyłam się.

„Nie narzekam, tylko mówię, jak żyjemy” – odparł. „Przy okazji, moja mama gotuje lepiej, mogłabyś się od niej nauczyć.”

Byłam gotowa się uczyć, gdybym naprawdę nie umiała gotować. Ale gotowałam dobrze – po prostu nie podzielałam jego obsesji na punkcie jedzenia. Kilka razy próbowałam to omówić, ale kończyło się kłótniami.

„Po prostu żałujesz pieniędzy na mięso!” – krzyczał. „Nie proszę o trufle, tylko o zwykłą pieczeń!”

„Sam zobacz” – próbowałam tłumaczyć. „Na jedzenie wydajemy prawie całą moją pensję, nie mogę choćby odłożyć na ubrania!”

„Skoro budżet jest oddzielny, to ubrania też kupujmy osobno” – wzruszył ramionami.

Czułam, iż moja cierpliwość się kończy. Postanowiłam pokazać mu, jak zjada moje pieniądze, i zaczęłam zbierać paragony. Po miesiącu podliczyłam wydatki i pokazałam mu.

„Tylko trzydzieści procent to moje zakupy, reszta – twoje” – wyjaśniłam. „Jeśli mamy wspólny budżet, podzielmy to sprawiedliwie.”

„Nie sądziłem, iż jesteś taka skąpa” – burknął. „Nic dziwnego, iż twój były uciekł.”

„A twoja była pewnie też nie od szczęścia odeszła” – nie wytrzymałam. „Przynajmniej**I wtedy zrozumiałam, iż czasem lepiej być samotną, niż tkwić w związku, który niszczy serce i portfel.**

Idź do oryginalnego materiału