Kulinarne piekło: wojna z teściową
Moje życie w małym miasteczku nad Wisłą zamieniło się w niekończący się koszmar przez teściową, która uważa, iż jestem beznadziejną gospodynią. Jej ciągłe uwagi co do mojego gotowania doprowadzają mnie do rozpaczy. Każda wizyta to nowa awantura, nowe pretensje, które odbierają mi siły. Mam już dość cierpliwości, a mój gniew grozi wybuchem, który może zniszczyć kruchy spokój w naszej rodzinie.
Teściowa, Danuta Bogumiła, nie przestaje powtarzać, iż nie umiem gotować. Najbardziej wścieka ją to, iż przygotowuję jedzenie na kilka dni. „Dlaczego mój syn ma jeść to samo przez trzy dni?! Czy naprawdę nie potrafisz ugotować czegoś świeżego co dzień?” – mówi z pogardą. Danuta Bogumiła jest zawodową kucharką, jej dania to prawdziwe dzieła sztuki. Ja gotowania nie lubię. Dla mnie liczy się, żeby jedzenie było proste, jadalne i nie zabierało dużo czasu. jeżeli spełnia te warunki, jestem zadowolona.
W tygodniu gotuję zwykłe potrawy: rosół, kotlet schabowy z ziemniakami, makaron z serem. Mój mąż, Marek, nie narzeka – wszystko mu pasuje. Ale w weekendy to on staje przy kuchni, tworząc kulinarne wykwintności. Zajmuje mu to pół dnia, a ja potem muszę zmywać sterty naczyń, brudną kuchenkę i podłogę, którą Marek zawsze jakoś ubrudzi. Nie mam nic przeciwko jego hobby, ale po pracy nie mam siły na codzienne kuchenne wyczyny. Marek to rozumie, ale teściowa – już nie.
Każda jej wizyta to jak egzamin. Otwiera lodówkę i krzywi nos: „Co to, znowu wczorajszy rosół? Czy naprawdę tak trudno rano wyjąć mięso z zamrażarki, a wieczorem ugotować coś świeżego? To przecież nie zajmuje dużo czasu!” Słowa są proste, ale po całym dniu w biurze marzę tylko o jednym – rzucić się na kanapę i zamknąć oczy. Marek współczuje mi i nie żąda świeżych dań codziennie, ale Danuta Bogumiła nie zamierza wejść w moją sytuację.
Niedawno urodziłam syna, Kacpra. Życie stało się jeszcze cięższe. Mój maluch prawie nie śpi w nocy, chodzę jak cień, ledwo trzymając się na nogach. Czasem w ogóle nie mam czasu gotować i Marek sam przygotowuje kopytka. Gdy teściowa zobaczy w lodówce wczorajszy makaron lub kiełbasę, wybucha: „Mój syn pewnie już ma wrzody od takiego jedzenia! Tylko milczy, żeby cię nie rozczarować!” Jej słowa bolą jak nóż w serce. Po co przychodzi? Żeby mnie upokorzyć i wyprowadzić z równowagi?
Nigdy nie zaproponowała pomocy, choć widzi, jak jestem wykończona. Ostatnio Kacprowi zaczęły rosnąć ząbki i przez tydzień nie spałam, kołysząc go w ramionach. Właśnie w taki dzień przyszła Danuta Bogumiła. Bez pukania podeszła do lodówki, otworzyła garnek z kaszą i zaczęła ją wąchać. „Ile dni ta kasza tu stoi?” – spytała z obrzydzeniem. „Nie wiem, Marek gotował” – odparłam znużona. „Oczywiście! Co mu pozostało, żeby nie umrzeć z głodu? – krzyknęła. – On haruje od rana do nocy, żeby cię utrzymać, a ty siedzisz w domu i nie potrafisz zrobić normalnego obiadu! Mój mąż nigdy nie gotował!”
Poczułam, jak krew we mnie wrze. Jej słowa były niesprawiedliwe, trafiały w najczulsze punkty. Jestem złą matką, złą żoną, beznadziejną gospodynią. Łzy napłynęły mi do oczu, ale się powstrzymałam. Wieczorem postawiłam Markowi ultimatum: „Albo nakłonisz matkę, żeby przychodziła rzadziej i skończyła z tymi awanturami, albo w ogóle nie otworzę jej drzwi. Już dłużej nie wytrzymam!” Mój głos drżał, bałam się, iż stracę panowanie nad sobą i powiem teściowej coś, czego nigdy nie odwołam.
Każdej nocy leżę bez snu, przewracając w głowie jej słowa. Wspominam, jak starałam się jej dogodzić na początku naszego małżeństwa, jak uśmiechałam się, gdy krytykowała moje potrawy. Ale jej niechęć do mnie tylko rosła. Czuję, iż stoję na krawędzi. jeżeli Marek mnie nie obroni, nasz związek może runąć. Nie chcę wojny z Danutą Bogumiłą, ale nie mam już siły znosić jej uwag. Mam nadzieję, iż posłucha syna i przestanie mnie dręczyć. W przeciwnym razie nie ręczę za siebie – mój gniew, gromadzony latami, może wybuchnąć, a wtedy nie będzie już powrotu.
Siedząc w ciszy naszego małego mieszkania, patrzę na śpiącego Kacpra i myślę: za co mi to? Chciałam być dobrą żoną, dobrą matką, ale teściowa zamieniła moje życie w pole bitwy. Jej słowa bolą jak sztylety, a każda wizyta to nowy cios. Marzę o dniu, kiedy przestanie się wtrącać w nasze życie, ale boję się, iż ten dzień nigdy nie nadejdzie. Czy dam radę wytrzymać? Czy moje małżeństwo i moja cierpliwość nie pękną pod naporem jej wiecznego niezadowolenia?
Czasem ciche poświęcenie jest silniejsze niż głośne słowa, ale każdy ma swoje granice. Warto pamiętać, iż rodzina powinna być wsparciem, a nie polem walki.