Kulinarne piekło: wojna z teściową

polregion.pl 9 godzin temu

Kulinarny koszmar: wojna z teściową

Moje życie w małym miasteczku nad Wisłą stało się niekończącym się koszmarem przez teściową, która uważa, iż jestem beznadziejną gospodynią. Jej ciągłe uwagi o moim gotowaniu doprowadzają mnie do skraju wytrzymałości. Każda jej wizyta to nowy skandal, nowe przytyki, które odbierają mi resztki sił. Jestem już zmęczona znoszeniem tego, a mój gniew zaczyna wrzeć, grożąc zniszczeniem kruchego spokoju w naszej rodzinie.

Teściowa, Wanda Stanisławówna, nie przestaje powtarzać, iż nie umiem gotować. Wścieka się szczególnie, gdy przygotowuję jedzenie na kilka dni. *„Dlaczego mój syn ma jeść to samo przez trzy dni?! Czy naprawdę nie możesz codziennie ugotować czegoś świeżego?”* – rzuca z pogardą. Wanda Stanisławówna jest zawodową kucharką, jej dania to prawdziwe dzieła sztuki. Ja zaś gotowania nie znoszę. Dla mnie ważne, żeby jedzenie było proste, zjadliwe i nie zabierało czasu. jeżeli spełnia te warunki, jestem zadowolona.

W tygodniu gotuję zwykłe potrawy: żurek, rosół, ziemniaki z mięsem, kluski. Mój mąż, Marek, nie narzeka – wszystko mu pasuje. Ale w weekendy sam staje przy kuchni, tworząc kulinarne wykwintności. To zajmuje mu pół dnia, a ja potem muszę szorować stertę brudnych garnków, upstrzoną kuchenkę i podłogę, którą Marek zawsze jakoś ubrudzi. Nie mam nic przeciwko jego pasji, ale po pracy brakuje mi sił na codzienne bohaterstwo przy garnkach. Marek to rozumie, ale teściowa – nie.

Każda jej wizyta to jak egzamin. Otwiera lodówkę i krzywi się: *„Co to, znowu wczorajszy rosół? Czy to takie trudne rano rozmrozić mięso, a wieczorem ugotować coś nowego? To nie zajmuje dużo czasu!”* Łatwo mówić, ale po ośmiu godzinach w biurze marzę tylko o jednym – rzucić się na kanapę i zamknąć oczy. Marek mnie rozumie i nie wymaga codziennych świeżych dań, ale Wanda Stanisławówna nie chce wejść w moją sytuację.

Niedawno urodziłam synka, Jakuba. Życie stało się jeszcze cięższe. Maluch prawie nie śpi w nocy, chodzę jak dusza we fleszu, ledwo trzymając się na nogach. Czasem w ogóle nie mam czasu gotować, więc Marek sam robi pierogi. Gdy teściowa zobaczy w lodówce wczorajsze kluski albo kiełbasę, wybucha: *„Mój syn pewnie już ma wrzody od takiego jedzenia! Tylko milczy, żebyś się nie denerwowała!”* Jej słowa wbijają się jak nóż w serce. Po co przychodzi? Żeby mnie upokorzyć i zrujnować nerwy?

Nigdy nie zaproponowała pomocy, chociaż widzi, jak jestem wykończona. Ostatnio Jakubowi zaczęły wychodzić ząbki i przez tydzień nie spałam, kołysząc go na rękach. Właśnie wtedy wpadła Wanda Stanisławówna. Bez pukania podeszła do lodówki, otworzyła garnek z kaszą i zaczęła ją wąchać. *„Ile dni tej kaszy?”* – spytała z obrzydzeniem. *„Nie wiem, Marek ją gotował”* – odparłam zmęczona. *„Oczywiście! Co mu pozostaje, żeby nie umrzeć z głodu?! – krzyknęła. – Haruje od rana do nocy, żeby was utrzymać, a ty siedzisz w domu i nie potrafisz zrobić normalnego obiadu! Nigdy mój mąż nie gotował!”*

Poczułam, jak krew we mnie wrze. Jej słowa były niesprawiedliwe, trafiały w najczulsze punkty. Jestem złą matką, złą żoną, do niczego gospodynią. Łzy napłynęły mi do oczu, ale się powstrzymałam. Wieczorem postawiłam Markowi ultimatum: *„Albo sprawisz, żeby twoja matka przychodziła rzadziej i przestała te awantury, albo w ogóle nie otworzę jej drzwi. Już nie daję rady!”* Głos mi drżał – bałam się, iż jak się nie powstrzymam, powiem teściowej coś, co już nigdy nie da się odkręcić.

Nocami leżę bez snu, przewracając w głowie jej wymówki. Wspominam, jak na początku małżeństwa starałam się jej przypodobać, jak się uśmiechałam, gdy krytykowała moje gotowanie. Ale jej niechęć tylko rosła. Czuję, iż stoję na krawędzi przepaści. jeżeli Marek mnie nie obroni, nasze małżeństwo może się rozpaść. Nie chcę wojny z Wandą Stanisławówną, ale już nie mam siły znosić jej jadowitych uwag. Mam nadzieję, iż posłucha syna i przestanie mnie nękać. Bo jeżeli nie – nie ręczę za siebie. Mój gniew, gromadzony latami, w końcu wybuchnie i wtedy nie będzie już odwrotu.

Siedząc w ciszy naszego malutkiego mieszkania, patrzę na śpiącego Jakuba i myślę: za co mi to? Chciałam być dobrą żoną, dobrą matką, ale teściowa zamieniła moje życie w pole bitwy. Jej słowa tną jak brzytwa, a każda wizyta to nowy cios. Marzę o dniu, kiedy przestanie się wtrącać w nasze życie, ale boję się, iż ten dzień nigdy nie nadejdzie. Czy dam radę wytrzymać? Czy moje małżeństwo i cierpliwość nie pękną jak cienka nitka pod ciężarem jej wiecznego niezadowolenia?

Idź do oryginalnego materiału