Kulinarne piekło: starcie z teściową

polregion.pl 3 tygodni temu

Kulinarne piekło: wojna z teściową

Moje życie w małym miasteczku nad Wisłą zamieniło się w niekończący się koszmar przez teściową, która uważa, iż jestem beznadziejną gospodynią. Jej wieczne czepianie się mojego gotowania doprowadza mnie do szału. Każda jej wizyta to nowy skandal, nowe pretensje, które wykańczają mnie psychicznie. Mam dość znoszenia tego, a mój gniew jest już tak blisko wybuchu, iż może rozsadzić kruchy spokój w naszej rodzinie.

Teściowa, Wanda Zbigniewowa, nie przestaje powtarzać, iż nie umiem gotować. Najbardziej wścieka ją fakt, iż przygotowuję jedzenie na kilka dni. „Dlaczego mój syn ma jeść to samo trzy dni z rzędu?! Czy naprawdę nie możesz ugotować czegoś świeżego każdego dnia?” – rzuca z pogardą. Wanda Zbigniewowa to zawodowa kucharka, jej dania to prawdziwe dzieła sztuki. Ja gotowania nie lubię. Dla mnie liczy się, żeby jedzenie było proste, jadalne i nie zabierało dużo czasu. jeżeli te warunki są spełnone, jestem zadowolona.

W tygodniu gotuję zwykłe rzeczy: rosół, zupę pomidorową, ziemniaki z kotletem, makaron z serem. Mój mąż, Janek, nie narzeka – wszystko mu pasuje. Ale w weekendy to on przejmuje kuchnię, przygotowując kulinarne fantazje. Zajmuje mu to pół dnia, a ja potem muszę zmywać górę naczyń, czyszcząc przy okazji upapraną kuchenkę i podłogę, którą Janek zawsze jakoś ubrudzi. Nie mam nic przeciwko jego hobby, ale po pracy brakuje mi sił na codzienne wyczyny przy garach. Janek to rozumie, ale teściowa – niestety nie.

Każda jej wizyta to jak egzamin. Otwiera lodówkę i krzywi nos: „Co to, znowu wczorajszy rosół? Czy naprawdę tak trudno rano wyjąć mięso z zamrażarki, a wieczorem ugotować coś nowego? To przecież nie zajmuje dużo czasu!” W teorii brzmi prosto, ale po całym dniu w biurze marzę tylko o jednym – żeby runąć na kanapę i zamknąć oczy. Janek współczuje mi i nie oczekuje codziennych obiadów na medal, ale Wanda Zbigniewowa nie zamierza wejść w moją sytuację.

Niedawno urodziłam syna, Maćka. Życie stało się jeszcze trudniejsze. Maluch prawie nie śpi w nocy, a ja chodzę jak zombie, ledwo trzymając się na nogach. Czasem w ogóle nie mam siły gotować i Janek sam smaży kotlety mielone. Teściowa, widząc w lodówce wczorajszy makaron albo parówki, wybucha: „Mój syn pewnie już ma wrzody od takiego jedzenia! Tylko milczy, żeby cię nie zdenerwować!” Jej słowa bolą jak nóż w serce. Po co ona przychodzi? Żeby mnie upokorzyć i poderwać resztki nerwów?

Nigdy nie zaproponowała pomocy, choć widzi, jak jestem wykończona. Ostatnio Maćkowi zaczęły wychodzić ząbki i przez tydzień prawie nie spałam, nosząc go na rękach. Właśnie wtedy pojawiła się Wanda Zbigniewowa. Bez pukania podeszła do lodówki, otworzyła garnek z kaszą i zaczęła ją wąchać. „Ile dni tej kaszy?” – spytała z obrzydzeniem. „Nie wiem, Janek gotował” – odparłam zmęczonym głosem. „No jasne! Co mu zostaje, żeby nie zdechnąć z głodu? – wrzasnęła. – On haruje od rana do wieczora, żeby was utrzymać, a ty siedzisz w domu i nie umiesz ugotować normalnego posiłku! Mój mąż nigdy nie gotował!”

Poczułam, jak we mnie wszystko wrze. Jej słowa były niesprawiedliwe, trafiały w najczulsze punkty. Jestem złą matką, złą żoną, beznadziejną gospodynią. Łzy napłynęły mi do oczu, ale się powstrzymałam. Wieczorem postawiłam Jankowi ultimatum: „Albo sprawisz, iż twoja matka będzie przychodzić rzadziej i przestanie te awantury, albo w ogóle nie otworzę jej drzwi. Nie wyrabiam już!” Mój głos drżał, bałam się, iż zaraz wybuchnę i powiem teściowej coś, czego nie da się cofnąć.

Każdej nocy leżę bezsennie, przewracając w głowie jej zarzuty. Wspominałam, jak na początku naszego małżeństwa starałam się jej przypodobać, jak się uśmiechałam, gdy krytykowała moje gotowanie. Ale jej niechęć tylko rosła. Czuję, iż jestem na krawędzi. jeżeli Janek mnie nie obroni, nasze małżeństwo może się rozlecieć. Nie chcę wojny z Wandą Zbigniewową, ale nie mam już siły znosić jej docinków. Mam nadzieję, iż posłucha syna i przestanie mnie nękać. Inaczej nie ręczę za siebie – mój gniew, gromadzący się przez lata, może eksplodować, i wtedy nie będzie powrotu.

Siedząc w ciszy naszego małego mieszkania, patrzę na śpiącego Maćka i myślę: za co mi to? Chciałam być dobrą żoną, dobrą matką, ale teściowa zamieniła moje życie w pole bitwy. Jej słowa ranią jak sztylety, a każda wizyta to nowy cios. Marzę o dniu, kiedy przestanie się wtrącać w nasze życie, ale boję się, iż ten dzień nigdy nie nadejdzie. Czy dam radę wytrzymać? Czy moje małżeństwo i moja cierpliwość nie pękną jak cienka nitka pod naporem jej wiecznego niezadowolenia?

Idź do oryginalnego materiału