Kulinarne Niebo w Rękach Mistrzyni

newskey24.com 1 miesiąc temu

Kulinarny raj u Anieli

Gdy wraz z Krzysztofem weszliśmy do mieszkania Anieli, od razu otoczył mnie zapach, przez który niemal zapomniałam, po co przyszliśmy. Pachniało świeżo upieczonym mięsem, ciepłym ciastem i przyprawami, które zdawały się tańczyć w powietrzu. Zatrzymałam się w progu, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech – to był zapach domu, święta i odrobiny magii. A gdy spojrzałam na stół, oniemiałam. Stały na nim dania, które mogłyby trafić do muzeum sztuki kulinarnej. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co robić najpierw – podziwiać czy sięgnać po talerz.

Aniela, moja dawna przyjaciółka, zawsze była mistrzynią w kuchni, ale tym razem przeszła samą siebie. Przyszliśmy do niej na kolację – zaprosiła nas „tak po prostu”, bez okazji, by porozmawiać i spędzić razem wieczór. Przyznaję, spodziewałam się czegoś prostego: sałatki, może pieczonego kurczaka, herbaty z ciastkami. ale to, co zobaczyłam, było prawdziwym festiwalem smaków. Stół uginał się od potraw: rumiana schabowa w ziołowej panierce, ziemniaki pieczone z rozmarynem, warzywa ułożone jak obraz, a także placek o złocistej skórce, pachnący jabłkami i cynamonem. Do tego trzy sosy w eleganckich sosjerkach, z których każdy okazał się małym arcydziełem.

„Aniela, czy ty przypadkiem nie otwierasz restauracji?” – wykrztusiłam, nie mogąc oderwać wzroku od tej uczty. Aniela tylko się roześmiała i machnęła ręką: „Oj, Ewa, chciałam was trochę rozpieszczyć. Siadajcie, zaraz spróbujemy!” Krzysztof, mój mąż, który zwykle mało mówi, sięgał już po widelec, ale go powstrzymałam: „Poczekaj, najpierw zrobię zdjęcie, takie cudo trzeba pokazać w sieci!” Aniela przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Zawsze tak ma – gotuje z sercem, a potem udaje, iż to nic wielkiego.

Zasiedliśmy do stołu i zaczęła się prawdziwa biesiada. Pierwszy kęs mięsa rozpływał się w ustach, z nutką czosnku i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam rozpoznać. „Aniela, co to za czary?” – zapytałam, a ona z uśmiechem odparła: „Tajny składnik – miłość!” Oczywiście się zaśmialiśmy, ale w głębi duszy uwierzyłam. Bo jak inaczej wytłumaczyć, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków u niej stała się dziełem sztuki? Krzysztof, który zwykle je w milczeniu, nagle oznajmił: „Aniela, jeżeli tak gotujesz codziennie, to się do ciebie wprowadzam”. Wybuchnęliśmy śmiechem, ale zauważyłam, iż już rozgląda się po stole w poszukiwaniu dokładki.

Podczas posiłku Aniela opowiadała, jak przygotowywała każde danie. Okazało się, iż spędziła cały dzień w kuchni, a niektóre przepisy odziedziczyła po babci. „Ten placek – mówiła – babcia piekła na wszystkie święta. Ja tylko dodałam wanilię i odrobinę więcej cynamonu”. Słuchałam i myślałam: skąd ona bierze tyle cierpliwości? Ja w kuchni ledwo wytrzymuję godzinę. Moją specjalnością są makarony z serem i to tylko wtedy, gdy ser jest już starty. A tu – cała symfonia smaków, przygotowana z taką miłością, iż aż chciało się przytulić gospodynię.

Lecz najbardziej zachwycała atmosfera, którą stworzyła Aniela. Nie tylko jedzenie, ale i cały jej dom zdawał się oddychać ciepłem. Na stole stał mały wazonik z polnymi kwiatami, świece tworzyły przytulny półmrok, a z głośników płynęła spokojna jazzowa melodia. Zdałam sobie sprawę, iż dawno nie czułam się tak zrelaksowana. choćby Krzysztof, który zwykle po kolacji wpatruje się w telefon, teraz siedział z uśmiechem i opowiadał zabawne historie z młodości. Aniela przemieniła zwykły wieczór w prawdziwe święto.

Gdy delektowaliśmy się drugim kawałkiem placka i herbatą ziołową, spytałam: „Aniela, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a jeszcze takie uczty organizujesz?” Zamyśliła się i odparła: „Wiesz, Ewa, gotowanie to dla mnie jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto – i wszystkie problemy znikają. A gdy widzę, jak wy to jecie, wiem, iż warto”. Spojrzałam na nią i pomyślałam: gdybym miała choć odrobinę jej talentu i cierpliwości. Może wtedy też umiałabym upiec placek zamiast zamawiać pizzę przy każdej okazji.

Gdy już mieliśmy wychodzić, Aniela wepchnęła nam pudełko z resztką placka i mięsem. „Weźcie – powiedziała – dojedzcie w domu!” Chciałam odmówić, ale nalegała: „Ewa, nie sprzeciwiaj się, gotowałam specjalnie dla was”. Gdy wyszliśmy na ulicę, dotarło do mnie, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o umiejętności dzielenia się. Aniela przypomniała mi, jak ważne jest czasem zatrzymać się, zebrać razem i cieszyć się chwilą.

Teraz myślę, iż powinnam ją zaprosić do nas. Prawda jest jednak taka, iż już ogarnia mnie panika: co jej podam? Moje makarony choćby nie zbliżą się do jej poziomu. Może zamówię sushi i udam, iż to moje dzieło? Żartuję, oczywiście. Pewnie poproszę ją o kilka przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli nie wyjdzie, po prostu powiem: „Aniela, ty jesteś królową kuchni, a ja dopiero się uczę”. I wiem, iż tylko się roześmieje i odpowie, iż najważniejsi są ludzie przy stole. Bo taka już jest…

Idź do oryginalnego materiału