Kulinarne niebo w mistrzowskim wydaniu.

twojacena.pl 2 dni temu

Kulinarny raj u Weroniki

Gdy wraz z Krzysztofem przekroczyliśmy próg mieszkania Weroniki, ogarnął mnie zapach tak intensywny, iż niemal zapomniałam, po co przyszliśmy. Unosiły się tu nuty świeżo pieczonego mięsa, ciepłego ciasta i przypraw, które wirowały w powietrzu jak w tańcu. Zatrzymałam się w progu, zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko ten aromat — pachniało domem, świętem i odrobiną czarów. Gdy spojrzałam na stół, oniemiałam. Stały tam dania, które mogłyby zdobić wystawę kulinarnego muzeum. Szczerze? Nie wiedziałam, czy najpierw się zachwycać, czy od razu sięgać po talerz.

Weronika, moja dawna przyjaciółka, zawsze była mistrzynią w kuchni, ale tym razem przesadziła sama siebie. Przyszliśmy z Krzysztofem na kolację — zaprosiła nas „bez powodu”, by po prostu spędzić razem wieczór. Spodziewałam się czegoś prostego: sałatki, może pieczonego kurczaka, herbaty z ciastkami. ale to, co zobaczyłam, było prawdziwym festiwalem smaków. Stół uginał się pod ciężarem potraw: rumiana schabowa z chrupiącą skórką, ziemniaki zapiekane z rozmarynem, warzywa ułożone jak obraz, a także szarlotka o złocistej skórce, pachnąca cynamonem. I te sosy — trzy rodzaje, w małych, eleganckich naczynkach, każdy jak małe arcydzieło.

„Wera, czy ty otwierasz restaurację?” — wyrwało mi się, nie mogąc oderwać wzroku od tej uczty. Weronika tylko się zaśmiała i machnęła ręką: „Oj, Małgosiu, chciałam was trochę rozpieszczać. Siadajcie, zaraz spróbujemy!” Krzysztof, mój mąż, zwykle małomówny, sięgał już po widelec, ale go powstrzymałam: „Poczekaj, najpierw zrobię zdjęcie, takie cudo trzeba pokazać światu!” Wera przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Zawsze tak ma — gotuje z sercem, a potem udaje, iż to nic wielkiego.

Zasiedliśmy do stołu i zaczęła się prawdziwa uczta. Pierwszy kęs mięsa rozpływał się w ustach, z nutą czosnku i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam rozpoznać. „Wera, co to za magia?” — spytałam, a ona z uśmiechem odparła: „Sekretny składnik to miłość!” Roześmialiśmy się, choć w głębi duszy uwierzyłam. Bo jak inaczej wytłumaczyć, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków stała się dziełem sztuki? Krzysztof, który zwykle je w milczeniu, nagle wykrztusił: „Wera, jeżeli tak gotujesz codziennie, to się do ciebie wprowadzam”. Wybuchnęliśmy śmiechem, choć zauważyłam, iż już zerka, jakby planował dokładkę.

Gdy jedliśmy, Weronika opowiadała o przygotowaniach. Okazało się, iż spędziła cały dzień w kuchni, a część przepisów dostała od babci. „Ta szarlotka — mówiła — babcia piekła na wszystkie uroczystości. Ja tylko dodałam wanilię i odrobinę więcej cynamonu”. Słuchałam i myślałam: skąd ona ma tyle cierpliwości? Ja w kuchni wytrzymuję najwyżej godzinę. Moje sztandarowe danie to spaghetti z serem, i to tylko jeżeli ser jest starty. A tu — cała symfonia smaków, przygotowana z taką troską, iż aż chciało się przytulić gospodynię.

Lecz najpiękniejsze było to, co stworzyła Weronika — nie tylko jedzenie, ale i cała aura wieczoru. Na stole stał mały bukiecik polnych kwiatów, świece rzucały miękkie światło, a z głośników płynęły ciche dźwięki jazzu. Zdałam sobie sprawę, iż dawno nie czułam się tak odprężona. choćby Krzysztof, który zwykle po kolacji grzebie w telefonie, siedział uśmiechnięty i opowiadał dawne historie. Weronika zamieniła zwykły wieczór w święto.

Gdzieś między drugim kawałkiem szarlotki a filiżanką herbaty ziołowej zapytałam: „Wera, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a jeszcze takie kolacje?” Zamyśliła się i odparła: „Wiesz, Małgosiu, gotowanie to dla mnie jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto — i wszystkie problemy znikają. A gdy widzę, jak to jecie, wiem, iż warto”. Spojrzałam na nią i pomyślałam: gdybym miała choć odrobinę jej talentu i wytrwałości, może i ja upiekłabym ciasto, a nie zamawiała pizzę przy byle okazji.

Gdy wychodziliśmy, Weronika wepchnęła nam słoik z resztką szarlotki i mięsem. „Weźcie — powiedziała — zjecie w domu!” Próbowałam odmówić, ale nalegała: „Małgosiu, nie sprzeciwiaj się, gotowałam specjalnie dla was”. Gdy wyszliśmy na ulicę, zrozumiałam, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o tym, jak ważne jest dzielenie się. Weronika przypomniała mi, iż czasem warto się zatrzymać, zebrać razem i cieszyć chwilą.

Teraz myślę, iż powinnam ją zaprosić do nas. Tylko co jej podam? Moje spaghetti to przy jej daniach blado wypada. Może zamówię sushi i udam, iż je przygotowałam? Żartuję. Chyba poproszę o kilka przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli nie wyjdzie, powiem: „Wera, ty jesteś królową kuchni, a ja dopiero się uczę”. I wiem, iż tylko się roześmieje i powie, iż najważniejsi są ludzie przy stole. Bo taka już jest.

Idź do oryginalnego materiału