Kulinarne niebo w kuchni

newskey24.com 2 dni temu

Kulinarny sen u Weroniki

Gdy wraz z Dominikiem przekroczyliśmy próg mieszkania Weroniki, uderzył mnie zapach tak intensywny, iż niemal zapomniałam, po co tu przyszłam. W powietrzu unosiły się aromaty świeżo upieczonego mięsa, ciepłego ciasta i egzotycznych przypraw, które wirowały niczym w tańcu. Zatrzymałam się w progu, zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko nosem — to był zapach domu, święta i czegoś niesamowitego. Gdy spojrzałam na stół, oniemiałam. Talerze ustawione były z takim kunsztem, iż mogłyby trafić na wystawę w muzeum gastronomii. Naprawdę nie wiedziałam, od czego zacząć — od zachwytu, czy od sięgnięcia po widelec.

Weronika, moja dawna przyjaciółka, zawsze miała dar do gotowania, ale tym razem przeszła samą siebie. Umówiliśmy się na kolację — zaprosiła nas „tak po prostu”, bez okazji, by pogadać i spędzić razem wieczór. Spodziewałam się czegoś prostego: sałatki, może kurczaka z piekarnika, herbaty z ciastkami. To, co ujrzałam, było jednak prawdziwym spektaklem kulinarnym. Stół uginał się pod ciężarem potraw: rumiana schabowa z chrupiącą skórką, ziemniaki z rozmarynem, warzywa ułożone jak obraz mistrza, a na deser szarlotka o złocistej skórce, pachnąca cynamonem. I te sosy — trzy rodzaje, w malutkich, eleganckich naczynkach, każdy lepszy od poprzedniego.

„Wera, ty tu restaurację otwierasz?” — wyrwało mi się, nie mogąc oderwać wzroku od tej uczty. Weronika tylko się roześmiała i machnęła ręką: „Oj, Kasia, chciałam was trochę rozpieszczać. Siadajcie, zaraz spróbujemy!” Dominik, mój mąż, który zwykle mało mówi, sięgał już po widelec, ale zatrzymałam go: „Poczekaj, najpierw zrobię zdjęcie, to trzeba wrzucić na Facebooka!” Wera przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Ona zawsze tak gotuje — z sercem, a potem udaje, iż to nic wielkiego.

Zaczęliśmy jeść, a kolacja zamieniła się w prawdziwą fetę. Pierwszy kęs mięsa rozpłynął się w ustach, z nutą czosnku i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam rozpoznać. „Wera, co to za czary?” — spytałam, a ona tylko uśmiechnęła się: „Sekretny składnik to miłość!” Roześmieliśmy się, choć adekwatnie jej uwierzyłam. Bo jak inaczej wyjaśnić, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków smakowała u niej jak arcydzieło? Dominik, który zwykle je w milczeniu, nagle oznajmił: „Weronika, jeżeli tak gotujesz codziennie, to się u ciebie wprowadzam”. Wybuchnęliśmy śmiechem, choć zauważyłam, iż już rozgląda się po dokładkę.

Podczas jedzenia Weronika opowiadała, jak przygotowywała każde danie. Okazało się, iż spędziła cały dzień w kuchni, a niektóre przepisy dostała od babci. „Ta szarlotka — mówiła — babcia piekła na każdą rodzinną uroczystość. Ja tylko dodałam więcej wanilii”. Słuchałam i myślałam: skąd ona ma tyle cierpliwości? Ja w kuchni wytrzymuję najwyżej godzinę. Moje sztandarowe danie to makaron z serem, i to tylko jeżeli ser jest starty. A tu — cała symfonia smaków, wszystko przygotowane z taką troską, iż aż chciało się przytulić gospodynię.

Najpiękniejsza jednak była atmosfera, którą Weronika stworzyła. Nie tylko jedzenie, ale całe jej mieszkanie zdawało się oddychać ciepłem. Na stole stał mały wazonik z polnymi kwiatami, świece rzucały miękkie światło, a z głośników płynęły ciche dźwięki jazzu. Uświadomiłam sobie, iż dawno nie czułam się tak zrelaksowana. choćby Dominik, który zwykle po kolacji od razu zanurza się w telefonie, siedział, uśmiechał się i opowiadał historie z młodości. Weronika zamieniła zwykły wieczór w coś wyjątkowego.

Gdy skończyłam drugi kawałek ciasta i popijałam herbatę ziołową, spytałam: „Wera, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a jeszcze takie kolacje organizujesz?” Zamyśliła się i odparła: „Wiesz, Kasia, gotowanie to dla mnie jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto — i wszystkie problemy znikają. A gdy widzę, jak się tym zajadacie, wiem, iż warto”. Spojrzałam na nią i pomyślałam: żebym choć odrobinę miała jej talentu i cierpliwości. Może wtedy i ja umiałabym piec ciasta, zamiast zamawiać pizzę przy każdej okazji.

Gdy już się zbieraliśmy do wyjścia, Weronika wręczyła nam pojemnik z resztkami szarlotki i mięsem. „Zabierzcie — powiedziała — zjedzcie w domu!” Chciałam odmówić, ale nalegała: „Kasia, nie sprzeciwiaj się, gotowałam specjalnie dla was”. Wyszliśmy z Dominikiem na ulicę i nagle dotarło do mnie, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o tym, jak ważne jest dzielenie się. Weronika przypomniała mi, iż czasem warto się zatrzymać, zebrać razem i cieszyć chwilą.

Teraz myślę, iż powinnam ją zaprosić do nas. Tylko już czuję lekki niepokój: co ja jej podam? Mój makaron z pewnością nie będzie w jej stylu. Może zamówić sushi i udawać, iż je przyrządziłam? Żartuję, oczywiście. Pewnie poproszę ją o kilka przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli nie wyjdzie, po prostu powiem: „Wera, ty jesteś królową kuchni, ja dopiero się uczę”. I jestem pewna, iż tylko się roześmieje i powie, iż najważniejsza jest dobra kompania. Bo taka już jest…

Idź do oryginalnego materiału