Tarnowianie wiedzą, o czym mówię.
Każdy pamięta ten budowany w latach siedemdziesiątych niezwykły dom z intrygującymi, purpurowymi mozaikami na liliowej elewacji i całe ściany szyb w bryle budynku.
Położony w środku miasta, u zbiegu ulic Chopina i Starowolskiego, dom radiologa doktora Książka fascynował i budził wiele emocji: u jednych zachwyt, inni uważali to za dziwactwo. Większość z nas nie wiedziała, iż powstaje tu wysokiej klasy arcydzieło budownictwa modernistycznego. Jedno wiedzieli wszyscy: to synonim luksusu.
Nie sądziłam, iż kiedykolwiek uda mi się zobaczyć go wewnątrz.
Ale teraz, po śmierci doktora Stanisława Książka (92 lata!), dom jest na sprzedaż. Za – bagatela – 4,7 mln złotych. Po paru miesiącach od wystawienia na sprzedaż przez cały czas nie ma amatorów i pewnie dlatego zorganizowano dzień otwarty, można było go zwiedzić. Bilety rozeszły się na pniu, niemal natychmiast, jak się pojawiły.
O samym domu napisano już wiele i łatwo znaleźć te artykuły.
Ja opowiem tutaj o kuchni, bo ta intrygowała mnie szczególnie.
Myślałam, iż będzie większa, ale generalnie pomieszczenia w willi nie przytłaczają ogromem, co jest jednak zaletą, bo są przytulne.
Więc kuchnia – to prostokąt o szerokości drzwi wejściowych, kończący się oknem z szerokim parapetem.
Kuchnia jest jasna, choć wychodzi na północ. Na zewnątrz okna (i tak jest we wszystkich oknach willi) są kamienne wypusty-korytka na kwiaty i te kwiaty (lub inne rośliny) przez cały czas wszędzie są. Za kuchennym oknem mamy wrzosy. Za nimi wspaniały widok na skrzyżowanie ulic, gdzie nie brakuje drzew. Wyobrażacie sobie poranną kawę w takiej scenerii? Cudowne!
Wróćmy do wnętrza kuchni. Po prawej stronie szafki z blatami, z wnękami na lodówki (jest ich tam dwie), po drugiej stronie pomieszczenia kuchenka, okap, zlew, a wszystko to na tle czerwonej mozaiki z małych kafelków specjalnie wypalanych dla tego domu (w ogóle wszystko w tym domu było robione na specjalne zamówienie).
Kuchnia sąsiaduje z salonem, stąd w ciągu szafek zamontowano rozsuwane okno, przez które można podawać potrawy prosto do stołu w salonie (stół na pierwszy rzut oka nie jest zbyt duży, ale rozsuwa się i może pomieścić do 30 osób!).
Tajemnicze drzwi koło okna – jak się okazało – prowadzą do jadalni, takiej na co dzień, z kompletem mebli w stylu góralskim: brązowy, drewniany stół i krzesełka wycinane w góralskie wzory (kiedyś bardzo lubiane w naszych domach).
Kuchnia jest bardzo dobrze oświetlona: aż trzy piękne, górne lampy, punktowe lampki w okapie i dodatkowe oświetlenia blatów.
Wszystko w tej kuchni jest pod ręką i spełnia wymogi ergonomii. Dobrze by się tam w niej gotowało.
Ale są też i minusy: szafki są już stare i to już po nich widać; podłoga wyłożona jest linoleum, które już jest wytarte, lodówki baaaardzo przestarzałe, absolutnie do wymiany.
Ale problem z tym domem jest taki, iż nie można w nim absolutnie czegoś zmienić (taki zresztą był wymóg projektanta: ma być tak, jak on zaprojektował, koniec kropka), bo wszystko jest tam unikatowe i jeżeli ruszy się jakikolwiek element – poleci wszystko.
A sprzedający chcieliby, aby dom został zachowany w takim kształcie, jak jest. I to jest problem, bo on jednak wymaga zmian, choćby tych, związanych ze zużyciem mebli i sprzętów, a ponadto nie każdy jest zwolennikiem ciężkich kalwaryjskich mebli na wysoki połysk, czy drewnianych boazerii na wszystkich niemal ścianach.
Mówi się, iż najlepiej, aby stworzyć tutaj swego rodzaju muzeum modernizmu.
Tylko kogo na to stać?