**Zosia i jej Myszki**
Piszę swój blog, jestem psychologiem i opowiadam o sobie. Kilka tygodni temu poznałam dziewczynkę, siedziała na ławce w parku, karmiła gołębie kajzerką…
Bardzo otwarta, gdy zobaczyłem ją po raz trzeci, zrozumiałem, kogo mi przypomina – mnie.
Rodzice się rozstali, mama wyszła za mąż i wyjechała za granicę, tata żyje z inną kobietą (tak mówi Zosia – tak ma na imię ta dziewczynka).
U taty i Karoliny urodził się chłopiec, nazwali go Kacper…
Patrzyłem na tę malutką i widziałem siebie.
Jak jej pomóc? Jak sprawić, by za trzydzieści lat nie pisała takich tekstów jak ja…
– Zosiu, pracuję w ***, chcesz nauczyć się malować?
– Tak – kiwa głową z zapałem.
Idę z nią do domu, proponuję zmęczonej kobiecie, by córka chodziła do naszej pracowni. Udaję, iż nie wiem, iż to macocha…
– To zupełnie darmowe, potrzebna tylko zgoda rodziców – kłamię.
– Ja nie jestem jej matką, dobrze, mąż wróci, porozmawiamy.
Następnego dnia Zosia przychodzi do nas.
Starannie kieruję ją – dziewczynka ma prawdziwy talent, a jeszcze śpiewa.
Dogaduję się z innymi i przyjmują ją wszędzie, gdzie się da.
Nie mówcie, iż to niemożliwe. jeżeli się chce, wszystko się da…
Próbuję dać jej to, czego mi brakowało – poczucie, iż jest ważna, a nie tylko dzieckiem, które nagle stało się zbędne.
Zbliżamy się do siebie, ojciec i macocha myślą, iż jestem pedagogiem przypisanym do dziecka.
Naiwni? A może po prostu obojętni?
Chyba to drugie – Zosia to resztka z przeszłości mężczyzny, no i co z nią zrobić? Trzeba wytrzymać.
Mama się ulotniła, przysyła pieniądze, sukienki, przyjeżdża raz w roku, ale nie bierze jej ze sobą.
Dlaczego? Bo ma męża, który nie chce obcych dzieci, przecież będą ich własne…
A tata? No niby kocha Zosię… wielki bohater, dźwiga ten krzyż…
Dla nas – dla dzieciaków, dla nauczycieli – Zosia to skarb.
Ale jaka jest w domu? Może nieznośna, może zła i kolczasta, bo wie, iż jest ciężarem.
Tak jak ja…
– Ola, a dlaczego nie wyjdziesz za Jakuba?
– Co? O czym ty? – patrzę na nią. Skąd ci to przyszło do głowy?
– Nooo – wzrusza ramionami – wszyscy widzą, iż cię kocha, a ty taka… Królowa Śniegu…
W *** pracuję z powołania, no dobra… leczę siebie, próbuję.
Ale sobie nie pomogę. Założyłem ten blog, ryzykuję, opowiadam wszystko, bo sam potrzebuję pomocy. Rzucam się, by ratować innych, ale nie siebie.
W Zosi zobaczyłem tę małą dziewczynkę, której nikt nie pomógł.
Próbowałem, na Boga, próbowałem dogadać się z obiema rodzinami.
Ojciec, jego żona i moja przyrodnia siostra… no, niezupełnie siostra, w sumie wcale nie siostra… Oni… Tata zebrał się w sobie i powiedział, żebym nie dzwonił, nie przychodził, nie pisał.
– Ania nie chce – mówi, unikając mojego wzroku. Mam trzynaście lat, ostre kolana, wielkie dłonie na chudych nadgarstkach – jak szczypce kraba, myślałem wtedy. Żabi, za duży usta i lekko wyłupiaste oczy.
Byłem najbrzydszym dzieckiem świata, wydawało mi się, iż jestem potworem… No jak można takiego kochać?
– Tato… ale ja jestem twoim synem, a Ania to córka twojej żony… – próbowałem się odezwać.
– Rozumiesz, ona ma trudny okres, choćby chodziliśmy z nią do psychologa, trzeba ją otoczyć miłością, rozumiesz?
Tak, tato. Jasne.
Mama, ojczym i brat żyli własnym życiem. Mogli się śmiać z żartu, ale milkli, gdy wchodziłem. Udawali, iż się cieszą, ale widziałem – obecność obcego ich męczy.
Zawsze byłem sam.
Tak bardzo chciałem, żeby mnie zauważyli, otoczyli miłością.
Tata powiedział, iż Ania źle się uczy.
Więc będę miał piątki, żeby zobaczył – jestem lepszy, nie sprawiam problemów… Nie docenił, nie zauważył.
Zostanę psychologiem – mówiłem sobie, niech tata doceni.
Nie zauważył. Po prostu zniknął.
Całe życie starałem się wszystkim dogodzić, być wygodny, jak mama chciała.
Byłem wygodnym dzieckiem, choćby chwaliła się koleżankom, jaki to Olaf układny.
Gotować, sprzątać, siedzieć z Kacprem…
Nie umiem budować związków.
Bo…
Bo dusząc miłością, podejrzliwością, zazdrością… Pomagając innym, nie potrafiłem pomóc sobie…
Wiedziałem, iż mnie nie dokochano, ale żyć jakoś trzeba… i nie umiałem.
Myślałem choćby – urodzić dziecko, dla siebie, ale!
A jeżeli nie pokocham? Myślałem, iż to będzie dziewczynka.
Na pewno dziewczynka, kolejna niechciana, zbędna.
Wyrwany z myśli głos Zosi:
– Ola, pójdziesz z Jakubem do restauracji?
– Do jakiej restauracji, Zosiu?
– Ojej, zdradziłam… on cię zaprosi, udaj, iż jesteś zaskoczona.
– Dobrze, zgoda.
Jakub naprawdę mnie zaprosił, a ja się nie boję. Zosia dała mi mały talizman – myszkę z kawałkiem sera.
Zrobiła ją na zajęciach.
Miło.
Z Zosią uczę się żyć od nowa.
Nie umiem być lekki.
Nie umiem flirtować, kokietować, mówić do kobiet z „iskrą”. Ale z Jakubem… z Jakubem jest prosto.
On niczego ode mnie nie oczekuje.
Siedzimy w małej, półmrocznej knajpce z czarno-białymi zdjęciami na ścianach.
Za oknem kołysze się latarnia.
– Podoba ci się? – pyta.
– Przytulnie. – Biorę łyk wina. Rzadko piję, ale dziś można. – Wiesz, czuję się, jakbym miał szesnaście lat i uciekł z lekcji…
Uśmiecha się.
– Ola – Jakub robi pauzę – chciałem ci od dawna powiedzieć… Nie musisz być silny. Nie dla mnie.
Milczę. Nie dlatego, iż nie wiem co odpowiedzieć, ale bo pierwszy raz od dawna chcę po prostu słuchać.
Następnego dnia przychodzę do pracowni wcześniej. Układam pędzle, papier.
Wbiega promienna Zosia.
– Ola, wiesz, tata i Karolina grali ze mną w państwa-miasta. WygI wtedy zrozumiałem, iż nie trzeba być doskonałym, żeby być kochanym – wystarczy być sobą.